– Aaa! – rozległo się nagle tuż koło ucha Sienki.
Kilka odepchnął się łokciem, podniósł na klęczki i z krzykiem skoczył Joszce na kark. Nie utrzymał się co prawda, upadł na ziemię, a Joszka grzmotnął go z rozmachem kolbą w skroń, ale kiedy Drągal i Dziób odwrócili głowy, słysząc, że zrobiło się jakieś zamieszanie, Książę i Oczko w jednej chwili zrzucili z siebie przeciwników i zerwali się na nogi.
– Strzelam, Wampir! – krzyknął Joszka. – Nie wyszło, jak chciałeś! Potem wyciągniemy z nich kule! A nuż się uda!
I tu Sieńka sam siebie zadziwił. Wrzasnął jeszcze głośniej niż Kilka i skoczył Joszce na plecy. Zawisł na nim, uczepiony z całych sił, i wgryzł się tamtemu zębami w ucho, aż poczuł w ustach słony smak krwi.
Joszka kręcił się, wiercił, chcąc zrzucić chłopaka z grzbietu – ale wszystkie wysiłki na nic. Sieńka, mycząc głucho, tylko szarpał ucho zębami.
Długo oczywiście by się nie utrzymał na plecach Joszki, Oczko jednak chwycił z ziemi trzcinkę, machnął nią i w jego ręku nagle zabłysło długie stalowe ostrze.
Wtedy podskoczył do Joszki, jedną nogę zgiął w kolanie, drugą, wyprostowaną, wysunął do tyłu, rozciągnął się cały jak sprężyna, długi niczym gotowa do ukąszenia żmija. Ugodził Joszkę swoim ostrzem prosto w serce, a ten od razu przestał wymachiwać rękami i zwalił się na ziemię, przygniatając Sieńkę. Chłopak szybko się spod niego wydostał i rozejrzał wokół, ciekaw, co będzie dalej.
Zdążył zobaczyć, jak Książę, wyrwawszy się z łap Drągala, z rozbiegu trzasnął Mańkę bykiem w podbródek – baba aż usiadła i po chwili przewaliła się do tyłu. Tymczasem Książę już wpił się palcami w gardło Wampira, potoczyli się obaj z wydeptanej ścieżki w trawę. Suche źdźbła zakołysały się raptem gwałtownie.
Drągal chciał się rzucić swojemu królowi na pomoc, ale z tyłu podbiegł do niego Oczko. Lewą rękę założył za plecy, w prawej trzymał długi na arszyn nóż, którym ze świstem ciął powietrze. Ze stalowego ostrza skapywały na trawę czerwone krople.
– Nie odchodź – zadeklamował – zostań ze mną. Wszak tak gorąco cię miłuję. Czuła pieszczota wnet ci powie, co już od dawna w sercu czuję.
Te wersy Sieńka znał – pochodziły z pewnego smętnego romansu.
Drągal odwrócił się do waleta, zamrugał oczami i cofnął się. Dziób był szybszy, od razu odskoczył w bok. Tymczasem Książę i Wampir znów wytoczyli się na placyk, ale teraz już było widać, kto jest górą. Zwycięski Książę złapał wroga za gardło i zaczął walić jego głową o ziemię.
Wampir chrypiał:
– Wystarczy, wystarczy. Wygrałeś! Szmata jestem!
Jeśli ktoś sam się tak nazwie w walce, nie wolno go dłużej bić. Kodeks na to nie pozwala.
Książę dla porządku przyłożył Wampirowi jeszcze parę razy pięścią, no, może trochę więcej niż parę – Skorik nie dojrzał. Siedział w kucki obok Kilki i patrzył, jak z czarnej dziury w głowie chłopaka wycieka purpurowa krew. Kilka był martwy, zimny trup – Joszka rozwalił mu głowę swoim gnatem.
* * *
Potem przez całe cztery dni starcy naradzali się, czy uznać taki pojedynek za ważny. Stanęło na tym, że nie. Wampir oczywiście złamał zasady, ale i Książę nie grał całkiem czysto – walet przyszedł z bronią, a dwóch chłopaków zaczaiło się w szopie. Książę na razie nie może zostać asem – taki zapadł wyrok. Moskwa musi jeszcze poczekać na swego złodziejskiego króla.
Książę chodził wściekły, pił bez przestanku, groził, że Wampira wykończy, ale ten jakby się zapadł pod ziemię, gdzieś w zacisznym miejscu z wolna lizał rany.
Głośno było o pojedynku w Łużnikach na całej Chitrowce.
Dla Sieńki nastały teraz złote czasy.
Został w talii Księcia szóstką – i to szóstką pełną gębą. Za swój waleczny wyczyn cieszył się szacunkiem całej bandy, nie mówiąc już o chłopakach z Chitrowki.
Sieńka zaglądał tam ze trzy razy na dzień, niby to w jakichś ważnych, sekretnych sprawach, ale naprawdę – żeby się pokazać. Wszystkie ubrania Kilki należały teraz do niego – spodnie z angielskiego sukna z fałdką, buty z chromowej skóry, szykowny tużurek, kapitańska czapka z lakierowanym daszkiem i srebrny zegarek z kopertą i dewizką. Chłopaki zbiegali się z całej okolicy, żeby uścisnąć rękę bohaterowi albo chociaż z daleka na niego popatrzeć, posłuchać jego opowieści.
Procha, który przedtem Sieńkę pouczał i zadzierał nosa, teraz zaglądał koledze w oczy i po cichu, w sekrecie przed innymi, prosił, żeby pomógł mu dostać się do najlichszej choćby bandy na szóstkę. Sieńka słuchał go z pobłażliwym uśmiechem i obiecywał, że o tym pomyśli.
Ech, dobre przyszły czasy!
W kieszeniach Sieńki, co prawda, wciąż było pusto, ale wierzył, że to się zmieni po pierwszym skoku.
I wkrótce rzeczywiście trafiła się prawdziwa złodziejska robota.
Jak Sieńka wziął udział w prawdziwej robocie
Książę dostał cynk od zaufanego człowieka, posługacza z kupieckiego hotelu „Słowiański” na Bierieżkach. Z miasta Chwałyńska przyjechał bogaty Kałmuk – handlarz końmi – z pomocnikiem. Zamierzał kupić rasowe ogiery do swego tabunu. Forsy ma jak lodu, ale obrobić go trzeba, nie zwlekając, bo jutro, w niedzielę, wybiera się na Koński Targ, gdzie może wydać całą gotówkę.
Już po zmroku talia w pełnym składzie załadowała się do trzech powozów. Przodem jechali Książę i Oczko, dalej Słonina z bliźniakami, na końcu Bosman i Sieńka. Ich zadaniem było stać na świecy i pilnować koni, żeby w razie nieprzewidzianej wpadki natychmiast ruszyć z kopyta.
Kiedy pędzili galopem przez plac Czerwony, Wozdwiżenkę i Arbat, Skorikowi aż się bebechy wywracały ze strachu. Ale potem, kiedy kopyta załomotały po moście, strach nagle zamienił się w radosne podniecenie, jak wtedy, w dzieciństwie, kiedy ojciec wiózł pierwszy raz małego Sieńkę na zabawę w ostatki; można tam było poszaleć na drewnianych zjeżdżalniach.
Bosman, rozradowany, przygadywał bez ustanku. Ech, Kostroma, mówił, droga stroma. Ech, Połtawa, zachodź z prawa. Ech, Samara, senna mara…
Znał mnóstwo rozmaitych miast, o których Sieńka nigdy nawet nie słyszał.
Hotel był ponury, przypominał raczej barak. O dziesiątej światła już się nie paliły – kupcy wcześnie idą spać, bo dzień targowy zaczyna się o świcie.
Podjechali pod magazyny kolejowe i tam wyskoczyli z powozów. Obyło się bez zbędnych słów – cała sprawa została obgadana wcześniej.
Sieńka wziął lejce, ustawił pojazdy obok siebie – „bosmański” w środku. Potem oddał wszystkie wodze inwalidzie. Konie były mądre, posłuszne. Kiedy czuły siłę, stały spokojnie. Tak, Książę miał niezwykłe konie, szybkie, lotne – prawdziwe baśniowe rumaki.
A więc Bosman siedział pośrodku na koźle i palił, a Sieńka nie mógł ustać na miejscu – kręcił się to z jednej, to z drugiej strony. Już się nie bał, było mu raczej smutno i przykro. Czuł się niepotrzebny jak piąte koło u wozu.
Wciąż podbiegał bliżej hotelu, żeby sprawdzić, czy nie ma jakiegoś niebezpieczeństwa.
Ale wokół było pusto i cicho.
– Bosman, kochany, co oni tam tak długo robią?
Stary marynarz ulitował się nad szóstką.
– Dobra – powiedział. – Po co taki młody, silny chłopak ma się tutaj kręcić po próżnicy? Leć, zobacz, jak się robi prawdziwy skok. Przyjrzyj się i wracaj tutaj, opowiesz mi, jak nasi załatwiają Kałmuków.
Sieńka zdziwił się:
Читать дальше