Gela krzyknęła strasznie za plecami Anisija, odepchnęła go i rzuciła się do ojca. Nie dobiegła jednak, wyrzuciła w górę ręce i osunęła się zemdlona na podłogę.
Widok zaiste mógł przyprawić o omdlenie. Twarz starca była straszliwie sina i opuchnięta, a na szyi, obok sinej pręgi, widniały dwie czarne kropki, z których sączyły się kropelki krwi.
Anisij był nawet zadowolony, że dziewczyna zemdlała. Trzeba by ją było pocieszać, poić wodą, a tu tyle roboty: wszystko należy obejrzeć, poszukać śladów, zrobić pomiary.
Sekretarz gubernialny wyciągnął rękę, żeby dotknąć szyi denata – zimny czy jeszcze nie ostygł?
Spostrzegł, że szeroki chałat dziwnie się porusza. Przyjrzał się lepiej.
To wcale nie był chałat, ale niesłychanych rozmiarów gad, owinięty wokół trupa. Podniósł zwężający się ku końcowi łeb, błysnął agatowymi ślepiami i rozwarł ohydną paszczę z dwoma cienkimi kłami.
Anisijowi zrobiło się niedobrze. Słabo machnął na Skarpeję ręką – nie mów do mnie ludzkim głosem, i tak nie uwierzę – i zwalił się na bok. Jego oczy, zanim uciekły pod powieki, prześlizgnęły się po ciemnym suficie, po festonach pajęczyny i Tulipanow na jakiś czas rozstał się ze swą nieposłuszną świadomością.
Najbardziej haniebne było to, że córka Kraszeninnikowa ocknęła się wcześniej niż wytrawny detektyw i w dodatku nie od razu udało jej się go ocucić. Tarła mu uszy, pryskała w twarz wodą z wiadra, chociaż sama była cała we łzach, szczękała zębami i modliła się. Kiedy Tulipanow wreszcie otworzył oczy, pomrugał nimi i zrozumiał, gdzie jest i co się z nim dzieje, i dlaczego szlocha nad nim piękna dziewica, potworny gad już się wyniósł z domku – zapewne wypełzł przez otwarte drzwi.
Najpierw Anisij pomyślał, że żadnej Skarpei w ogóle nie było, że rozwarta wężowa paszcza przywidziała mu się ze zdenerwowania, ale Gela też widziała potwornego gada, a ślady ukąszenia na szyi nieszczęsnego Samsona Stiepanycza także nie znikły.
Dopiero później, następnego dnia, kiedy Anisij powrócił z gminy z całą ekipą śledczą, lekarz ziemstwa, wezwany w charakterze medycznego eksperta, ustalił w wyniku sekcji, że Kraszeninnikow zmarł wskutek paraliżu dróg oddechowych, spowodowanego działaniem jakiejś organicznej trucizny, gminnemu eskulapowi nieznanej. W tym, że wnioski były tak nieprecyzyjne, nie było nic dziwnego – lekarz był pijany i niezbyt pewnie trzymał się na nogach. Dobrze chociaż, że nie uciął sobie skalpelem palca.
Cóż robić, wieś to wieś.
Około południa obraz zbrodni w Baskakowce stał się mniej więcej jasny. Sekretarz gubernialny przedstawił obiektywne fakty i własne wnioski w szczegółowym raporcie dla szefa, znów dołączył kopie protokołów śledztwa i specjalny policyjny umyślny pognał konno do Moskwy, na Małą Nikicką, aby osobiście wręczyć panu radcy dworu ważną przesyłkę.
Pierwotna hipoteza okazała się prawie słuszna – była to chyba jedyna rzecz, z której Tulipanow mógł być dumny w całej tej historii. Kraszeninnikow istotnie oszalał i wyobraził sobie, że jest sługą Skarpei. Anisij pomylił się przy dedukcji tylko w jednej kwestii: gigantyczny wąż nie był płodem chorej fantazji rządcy, lecz istniał rzeczywiście. Ale czegoś takiego, proszę państwa, żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie mógłby przypuszczać.
Wyjaśniło się również, dlaczego Kraszeninnikow oszalał. Na widok takiego potwora każdy, znając w dodatku legendę Baskakowów, mógł zwariować. Niektórzy, wcale niestrachliwi, też padli zemdleni…
Wiejski głupek, którego Anisij spotkał wieczorem, też chyba widział ogromnego gada, ale jako idiota pozbawiony wyobraźni nie przeląkł się, przeciwnie, zachwycił takim dziwacznym stworem i postanowił go schwytać. Błogosławieni ubodzy duchem. Za to bogobojny Samson Stiepanowicz przestraszył się i został czcicielem węża na podobieństwo synów Izraelowych, którzy modlili się do miedzianego węża Nechusztana. Karmił wstrętnego potwora, oswajał i chyba nawet trzymał u siebie w „gabinecie”, czasem wypuszczając na spacer, ale w końcu sam padł ofiarą swego pełzającego władcy.
W stróżówce znaleziono worek z myszami i żabami, na progu stała duża miska z resztkami mleka, a w kieszeni denat miał trzcinową fujarkę – niewątpliwie po to, by przywabiać bagiennego potwora. Gela nigdy przedtem nie widziała u ojca tej fujarki.
Przybitą nieszczęściem dziewczynę Anisij przesłuchał bez isprawnika i śledczego, sam też napisał protokół. Po pierwsze, żal mu jej było, po drugie zaś, obcy nie muszą wcale wiedzieć o wrażliwości Tulipanowa, mogłoby to podważyć jego autorytet i zaszkodzić śledztwu. Kiedy lekarz zakończył sekcję, położono zwłoki na prostej furmance i Gela powiozła swego niegodziwego ojca do wsi. Chociaż wątpliwe, czy chłopi pozwolą pochować czarownika w poświęconej ziemi. Ach, biedna. Co ona teraz pocznie?
Uwolniwszy się od świadka swej hańby, Anisij nabrał śmiałości i nałgał kolegom, że już trzymał Skarpeję za ogon, ale cholerna kiełbasa wyrwała się i uciekła.
Dlaczego rozeźliła się na swego dobroczyńcę Kraszeninnikowa – Bóg raczy wiedzieć. Może dokuczył jej swą adoracją. Albo za rzadko wypuszczał na swobodę? Tak czy inaczej, Skarpeja wbiła rządcy w szyję swoje śmiercionośne zęby.
I tu Anisij wdał się z isprawnikiem i lekarzem w naukową dysputę, do jakiego biologicznego gatunku należy zaliczyć owo tajemnicze stworzenie.
Lekarz wysunął przypuszczenie, że najprawdopodobniej jest to Viperaberus , który pod wpływem jakichś szczególnych okoliczności rozrósł się do niezwykłych rozmiarów. Czytał, że niedawno we Włoszech chłopi złapali jadowitego gada długości półtora wzrostu człowieka. Twierdzenie Tulipanowa, że Skarpeja miała na oko co najmniej dwa sążnie, doktor potraktował sceptycznie i nawet pozwolił sobie na aluzję, że niby strach ma wielkie oczy.
Isprawnik miał wątpliwości w kwestii wipery, czyli po prostu żmii. Anisij dobrze pamiętał deseń na skórze gada – czarny z żółtymi zygzakami, a takich żmij w Gniłowskich Bagnach jak świat światem nie było.
Wieczorem, kiedy pili jałowcówkę za spokój dusz ofiar Skarpei i za zamknięcie sprawy Anisij ułożył plan działania: zmobilizować całą policję gminną i częściowo powiatową, rozpuścić wici wśród miejscowej ludności i przeczesać bagna gęstym grzebieniem. Potwór na pewno tam popełzł, nigdzie więcej nie mógł się ukryć. Należy go znaleźć i schwytać, a jeśli nie uda się żywcem – zgładzić. Wtedy rozstrzygnie się spór biologiczny, jednocześnie zaś wyjaśni się, czy strach Anisija istotnie miał takie wielkie oczy (jak złośliwie powiedział Tulipanow do lekarza).
Kompani od butelki gorąco poparli pomysł sekretarza gubernialnego. Dzień następny postanowili poświęcić na przygotowania, a ekspedycję karną rozpocząć pojutrze o świcie.
* * *
Ekspedycja nie okazała się aż tak monumentalna, jak wyobrażał sobie Anisij. Dwudziestu strażników z isprawnikiem na czele i kilku ochotników – to było całe wojsko. Trzej właściciele ziemscy z sąsiedztwa pod wodzą Antona Maksimilianowicza Blinowa, który jako wytrawny myśliwy został obwołany archistrategiem, uczony folklorysta Pietrow (bez strzelby, z małą siatką, jakby miał chwytać motyle), lekarz Cariewokokszajski oraz obaj pachrińscy milionerzy, Papachin i Machmetszyn – chyba po to, by się popisać przed lokalnymi władzami w nadziei na przyszłą korzystną dzierżawę. Tatar przyprowadził ze sobą pół tuzina smagłych, skośnookich pomocników, którzy zachowywali się hałaśliwie i wciąż rechotali, jakby dając do zrozumienia, że za nic mają chrześcijańskie przesądy. Jegor Iwanowicz Papachin przybył w pojedynkę, ale za to jak prawdziwy Anglik, jakby wyruszał na polowanie na lisa: czarne kepi, czerwony redingot, w ręku cienka szpicruta (to zresztą nie było takie głupie).
Читать дальше