– Nie, zainteresowani pilnowali go. Nic takiego nie nastąpiło, poza tym on nie miał aktualnej żony, z ostatnią się rozwiódł, a córce w każdym wypadku zachowek się należy…
– No dobrze, pies trącał testament, jak było ze zbrodnią? Kiedy, gdzie, jak, kto go znalazł? Detale proszę!
– No właśnie, detali mało. Wczoraj córka do niego dzwoniła, nie odbierał, komórki wyłączone, a wiedziała, że powinien być w domu, zdenerwowała się i pojechała. Zdaje się zresztą, że była na mieście i miała go po drodze, więc wstąpiła. Willa pusta, wszystko otwarte, a on leżał w drzwiach do ogrodu. Zastrzelony. Wezwała pogotowie, a pogotowie wezwało policję. Dziennikarze nie zdążyli, za późno dostali wiadomość, telewizja nie zdążyła tym bardziej i stąd takie skąpe informacje. Więcej niestety nie wiem, tyle się dowiedziałem od córki, bo ją znam, kiedyś byliśmy zaprzyjaźnieni…
Skrzywiłam się okropnie.
– Od córki, od córki… Zawracanie głowy. W środowisku, co się gada, chcę wiedzieć! Niech skisnę, jeśli nie wymyślili już ze dwudziestu podejrzanych, nie ja jedna mu z serca nagłej śmierci życzyłam! Pan zna tych ludzi prywatnie, siedzi pan wśród nich…
– Ja znam raczej dziennikarzy, nie filmowców – zakłopotał się pan Tadeusz. – Z telewizją nie mam…
– Z radiem pan ma! Radio też się cieszy!
Do radia pan Tadeusz nie mógł się nie przyznać. Zaczął coś mówić, przez chwilę nie słuchałam, bo uświadomiłam sobie, że myśl mi lata przerażająco chaotycznie, sama sobie robię śmietnik pod ciemieniem. Pan Tadeusz może być przecież bezcennym źródłem informacji, skoro zna osobiście córkę ofiary, kiedyś się z nią przyjaźnił, jasne, że rozmiary przyjaźni ukryje za wszelką cenę, jako dżentelmen słowa nie piśnie, ale cokolwiek wie, z pewnością od niej! Córka musi wiedzieć więcej, ma prawo być zorientowana na bieżąco. W dodatku bez żartów, coś podpisałam, zrobiłam przelew, niech ja mam pewność, że mienie po ojcu należy do niej i nie szastamy się nim bezprawnie…
Przerwałam panu Tadeuszowi, który chwilowo wpuszczał mnie w maliny, w dodatku krętymi ścieżkami. O, żadne takie, wydarzenie jest zbyt piękne, żeby je zaniedbać!
– Zaraz, panie Tadeuszu, moment. Nie udawajmy idiotów. Nawet nie wiedziałam, że Wajchenmann miał córkę, ona się jakoś nie eksponowała…
– Istotnie, żyła w cieniu, po większej części za granicą, tam nie było bliskich więzi rodzinnych…
– Rozumiem, nie lubili się z tatusiem… Zaraz, a mamusia gdzie? Sam jej sobie chyba nie urodził?
– Dawno nie żyje. To była pierwsza żona.
– A córka jedna? Nie miał więcej potomków?
– Nie miał. Następne związki…
– Czort bierz następne związki, córka ważna. Pan ją znał osobiście, mnie to nie robi różnicy, mógł pan mieć z nią sześcioro dzieci…
– Nie miałem! – krzyknął strasznie pan Tadeusz.
– Nie to nie, mnie nie zależy. Ale znajomość pozostała, co wyraźnie wynika z tego prawa pierwokupu, nienawiści ona do pana żywić nie może, chyba, że ta impreza jest jakimś straszliwym kantem…?
Wpatrzyłam się w pana Tadeusza wzrokiem podejrzliwej Meduzy. Nie przestraszył się wcale.
– Nie jest, mówiłem pani, testament…
– E tam. Sam pan mówił, nikogo w domu nie było, więcej razy tak mogło nikogo nie być, a taki świstek, wszystko dla żony… syna, córki, bezpańskich psów… no, w tym wypadku córki, bo i tak dla niej zachowek… razem z łapaniem świadków pięciu minut wymaga…
Pan Tadeusz zachował przytomność umysłu.
– To nie u nas – rzekł z naciskiem. – Taki świstek zostałby natychmiast podważony, tam w grę wchodzą pieniądze producenta, instytucji, odszkodowania za zerwane umowy, mnóstwo utrudnień, ciągnęłoby się latami…
Miał rację. Nawet w przyzwoicie ucywilizowanym kraju, gdzie system prawny istnieje dla ludzi, a nie dla oszustów, taki strzęp marginesu gazety spowodowałby istne trzęsienie ziemi. Główny spadkobierca, podatek, roszczenia uboczne, długi, napoczęte umowy, trwałoby to do uśmiechniętej śmierci i najlepszym wyjściem dla nieszczęsnego głównego spadkobiercy byłoby skrócić katusze i utopić się od razu.
Kiwnęłam głową, czymś postanowiłam się wzmocnić. Normalnie po powrocie do domu wystarczyłaby mi świeżo zaparzona herbata, ale zastana sytuacja wymagała czegoś więcej. Właściwie szampan aż się prosił, ale Wajchenmann na szampana w najmniejszym stopniu nie zasługiwał, wino…? Te korki trzeba wyciągać… Piwo nie, zwyczajny ludzki napój… Koniak!
Zdecydowałam się na koniak, ponieważ nie lubię koniaku. Nigdy nie lubiłam, zawsze traktowałam go jak rodzaj lekarstwa, bardzo dobrze, koniak mi do Wajchenmanna pasował. Wyciągnęłam flachę i kieliszki, pan Tadeusz skoczył do kuchni po wodę mineralną, usiedliśmy wreszcie w salonie.
– A tego testamentu dopilnowano – kontynuował pan Tadeusz w trakcie starań o zaopatrzenie. – Tam były legaty, w tym solidny legat dla wieloletniej gosposi… I dom rzadko bywał pusty, prawie nigdy, on przecież… no… mimo wieku… lubił towarzystwo…
Zlekceważyłam upodobania obrzydliwca.
– A co w ogóle robił tego dnia? Gdzie był? Z kim? Ta córka to wie? Ona w ogóle razem z nim mieszka? Do niego przyjeżdża?
– Ależ nie, skąd! Oddzielnie, a przeważnie wcale jej nie ma. I wie tylko, że miał być w domu od wczesnego popołudnia, tak się z nią umówił, ale, z kim jeszcze się umówił, nie wiadomo. I gdzie się podziała gosposia, też nie wiadomo. Aż do przyjazdu lekarza i policji nie było nikogo, tylko córka…
– O której go rąbnęli?
– Na razie nie wiem, córka też nie wiedziała, ale chyba późnym popołudniem.
– Lekarz musiał coś powiedzieć!
– No, więc właśnie, powiedział z zastrzeżeniami i niepewnie, że między piątą a szóstą, to znaczy osiemnastą…
Zastanawiałam się przez chwilę.
– Panie Tadeuszu, kontakt z tą córką pan przecież utrzymuje. Skoro ona dziedziczy, padną na nią podejrzenia, to pewne. Ma ona może jakiegoś męża?
– Ma, ale on siedzi w Stanach…
– Nie szkodzi. Mógł ją namówić, żeby kropnęła tatusia dla spadku…
– Ale co też pani…! – żachnął się gwałtownie pan Tadeusz. – Wykluczone, to bogaci ludzie! Poza tym tam są jakieś kontrowersje… chociaż nie, to raczej z pierwszym mężem… I ona ma niezachwiane alibi, przed wizytą u ojca cały czas była między ludźmi, najpierw w zakładzie kosmetycznym, potem jadła obiad z kostiumologiem teatralnym, potem w takim magazynie garderoby na Sadybie, też z kilkoma osobami, załatwiała sprawy, ona jest właśnie kostiumologiem, jej mąż…
Nader interesujące były te matrymonialne komplikacje, ale nie miałam teraz do nich głowy.
– Bierz diabli męża. Przyjechał z nią?
– Ależ nie, siedzi w Stanach! To scenograf. I prosto z Sadyby pojechała do ojca, dzwoniła do niego ustawicznie, to już była prawie ósma wieczorem…
– No to córkę mamy z głowy, męża też. Niech pan się dowie od niej, co się stało z gosposią, to po pierwsze, a po drugie, z kim Wajchenmann ostatnio się kłócił, z kim bezpośrednio współpracował, kto miał jakieś prywatne pretensje… Długo ona tu jest?
– Wszystkiego raptem dwa tygodnie. Może nie wiedzieć…
– Nie szkodzi. Może wie o czymś z dawniejszych czasów. A, jeszcze trzecie! Co tak naprawdę zastała w domu, weszła chyba i popatrzyła, nie? Ślady jakiejś wizyty, czegoś brak, nie musiało być kosztowne, bałagan w papierach, cokolwiek. Prywatnie panu powie…
Szczerze mówiąc, bez przekonania pytałam, z góry nie wierzyłam w rozszalałą chciwość córki, kochała tatusia czy nie, od niekochania do ordynarnej zbrodni dosyć daleko, ale mogła coś wiedzieć na tematy bliższe mojej duszy i wyjawić jakiś kluczowy sekret. Nigdy nic nie wiadomo, kłaniał mi się wszelki wypadek.
Читать дальше