Zapadło straszliwe milczenie, a potem Lula wybuchnęła śmiechem.
– Powinieneś pomyśleć o depilacji tyłka – doradziła. – Masz paskudną dupę.
– Chryste – jęknął DeChooch, podciągając spodnie. – Człowiek nie może się integrować nawet we własnym biurze.
Kobieta podskoczyła i opuściła spódnicę, próbując schować cycki do stanika, w końcu umknęła z majtkami w dłoni, śmiertelnie zakłopotana. Miałam nadzieję, że została odpowiednio wynagrodzona.
– O co chodzi? – spytał wściekle DeChooch. – Macie jakąś konkretną sprawę czy przyszłyście sobie popatrzeć?
– Twój stryj porwał moją babkę.
– Co?
– Uprowadził ją wczoraj wieczorem i chce wymienić za serce.
Zdumienie widoczne w jego oczach wyraźnie się pogłębiło.
– Wiecie o sercu?
Wymieniłam z Lula spojrzenie.
– Ja…hm, mam serce – wyjaśniłam.
– Jezu Chryste. Jak je zdobyłaś?
– A co to ma za znaczenie? – spytała Lula.
– Właśnie – powiedziałam. – Ważne, żeby załatwić wszystko jak należy. Po pierwsze, chcę widzieć babkę w domu. A potem Księżyca i Dougiego.
– Z babką mogę coś poradzić – przyznał Ronald. – Nie wiem, gdzie stryj się ukrywa, ale czasem z nim rozmawiam. Ma komórkę. Dwaj pozostali to inna sprawa. Nic o nich nie wiem. O ile się orientuję, nikt o nich nic nie wie.
– Eddie ma dzwonić do mnie dziś wieczorem o siódmej. Lepiej, żeby wszystko poszło jak należy. Dam mu serce, a on odda mi babkę. Jeśli stanie się jej coś złego albo nie dojdzie do wymiany, to będzie naprawdę niedobrze.
– Rozumiem.
Wyszłyśmy z Lula, zamknęłyśmy za sobą drzwi, wsiadłyśmy na motor i odjechałyśmy. Dwie przecznice dalej musiałam się zatrzymać, bo tak ryczałyśmy ze śmiechu, że omal nie pospadałyśmy z siodełka.
– Ale numer – oświadczyła Lula. – Jeśli chcesz, żeby mężczyzna cię słuchał, przyłap go ze spuszczonymi gaciami.
– Nigdy jeszcze nikogo nie widziałam przy tym – wyznałam. Czułam, jak pod maską śmiechu płonie mi twarz. – Nigdy nawet nie patrzyłam w lustro.
– Nie ma po co – wyjaśniła Lula. – To mężczyźni uwielbiają patrzeć w lustro. Gapią się na siebie i widzą Supermana albo Szalonego Konia. Kobiety gapią się na siebie i dochodzą do wniosku, że trzeba odnowić kartę wstępu do siłowni.
Próbowałam odzyskać panowanie nad sobą, kiedy na moją komórkę zadzwoniła matka.
– Nie rozumiem, co się dzieje – powiedziała. – Gdzie twoja babka? Dlaczego jeszcze nie wróciła do domu?
– Wróci dzisiaj wieczorem.
– To samo mówiłaś wczoraj. Co to za mężczyzna, z którym jest? To mi się nie podoba ani trochę. Co ludzie powiedzą?
– Nie martw się, babcia jest bardzo dyskretna. Ona po prostu musiała to zrobić. – Nie bardzo wiedziałam, co jeszcze powiedzieć, zaczęłam więc naśladować trzaski i szumy. – Oho, coś przerywa, muszę kończyć.
Lula cały czas patrzyła mi przez ramię.
– Słuchaj, z parkingu przy firmie wyjechał właśnie duży czarny samochód – powiedziała. – I z budynku wyszli trzej mężczyźni. Mogłabym przysiąc, że pokazują nas palcem.
Spojrzałam, żeby zobaczyć, co się dzieje. Nie mogłam z tej odległości dostrzec szczegółów, ale jeden z mężczyzn rzeczywiście pokazywał na nas. Wszyscy wsiedli do wozu i ruszyli w naszą stronę.
– Może Ronald zapomniał nam coś powiedzieć – pocieszała się Lula.
Poczułam dziwny ucisk w piersi.
– Równie dobrze mógł do mnie zadzwonić.
– Wiesz, może nie powinnaś mu mówić, że masz to serce.
Cholera.
Wskoczyłyśmy na motor, ale wóz był tylko przecznicę dalej i zbliżał się coraz szybciej.
– Trzymaj się! – wrzasnęłam.
I wystrzeliłam do przodu. Przyśpieszałam aż do zakrętu i wzięłam go szerokim łukiem. Było to ryzykowne, nie jestem aż taką mistrzynią harleya.
– Hej! – wrzasnęła mi Lula w ucho. – Siedzą ci na tyłku.
Dostrzegłam kątem oka, że z boku pojawia się samochód. Jechaliśmy dwupasmówką, a od Broad dzieliły nas dwa skrzyżowania. Boczne ulice świeciły pustką, ale na Broad o tej porze dnia musiał panować spory ruch. Gdybym zdołała tam dotrzeć, może udałoby mi się ich zgubić. Czarny wóz mnie wyprzedził, oddalił się trochę, a potem stanął w poprzek ulicy, blokując przejazd. Drzwi lincolna otworzyły się, ze środka wyskoczyli czterej mężczyźni, a ja zahamowałam gwałtownie. Poczułam, jak Lula opiera mi rękę na barku, i dostrzegłam kątem oka kształt jej glocka.
Wszystko nagle znieruchomiało.
W końcu jeden z mężczyzn wysunął się do przodu.
– Ronnie powiedział, żebym dał ci jego wizytówkę, na wypadek, gdybyś chciała się z nim skontaktować. Jest tam numer jego komórki.
– Dzięki – wzięłam od niego wizytówkę. – To bardzo mądrze z jego strony, że o tym pomyślał.
– Tak. To bystry gość.
Potem wcisnęli się wszyscy do samochodu i odjechali.
Lula zabezpieczyła pistolet.
– Chyba sfajdałam się w gacie – oświadczyła.
Kiedy wróciłyśmy do biura, był tam już Komandos.
– Dziś o siódmej – poinformowałam go. – W Srebrnym Dolarze. Morelli wie, ale obiecał, że policja się nie włączy.
Komandos przyglądał mi się dłuższą chwilę.
– Mnie też tam potrzebujesz?
– Nie zawadziłoby.
Podniósł się z miejsca.
– Załóż nadajnik. Włącz go o szóstej trzydzieści.
– A ja? – spytała Lula. – Czy ktoś mnie zaprasza?
– Jedziesz jako obstawa – odparłam. – Ktoś musi trzymać pojemnik.
Srebrny Dolar znajduje się w Hamilton Township, blisko Burg, a jeszcze bliżej mojego mieszkania. Jest otwarty całą dobę, a odczytanie jego menu zabrałoby dwanaście godzin. Możesz tam dostać śniadanie o każdej porze dnia i ładny kawałek grillowanego sera o drugiej nad ranem. Lokal jest otoczony zewsząd brzydotą, dzięki której Jersey prezentuje się tak okazale. Sklepiki, oddziały banków, magazyny sklepów spożywczych, wypożyczalnie wideo, centra handlowe i pralnie. Do tego neony i światła uliczne jak okiem sięgnąć.
Dotarłam tam z Lula o szóstej trzydzieści z zamrożonym sercem, które obijało się o pojemnik, i nadajnikiem, który mnie drapał pod flanelową koszulą. Usiadłyśmy w boksie, zamówiłyśmy hamburgery z frytkami i zaczęłyśmy obserwować przez okno ruch uliczny.
Sprawdziłam nadajnik i otrzymałam od Komandosa telefoniczną wiadomość, że wszystko gra. Był gdzieś… tam. Obserwował lokal. Absolutnie niewidoczny. Joe też był na miejscu. Prawdopodobnie porozumiewali się ze sobą. Wiedziałam, że w przeszłości zdarzało im się pracować razem. Istniały zasady, które mężczyźni tacy jak Joe i Komandos wyznawali, by działać po swojemu. Zasady dla mnie niezrozumiałe. Zasady, które pozwalały dwóm osobnikom płci męskiej koegzystować dla powszechnego dobra.
Lokal wciąż był zapełniony ludźmi z drugiej zmiany. Pierwsza zmiana to byli emeryci, którzy przychodzili tu wczesną porą na specjalność dnia. Przed siódmą zaczynało się przerzedzać. To nie był Manhattan, gdzie ludzie zgodnie z modą jadają o późnej porze. Trenton ciężko pracuje i większość jego mieszkańców śpi już przed dziesiątą.
Moja komórka odezwała się o siódmej. Serce zabiło mi żywiej, gdy usłyszałam głos Eddiego DeChoocha.
– Masz serce? – spytał.
– Tak. Jest obok, w lodówce. Jak babka? Chcę z nią pogadać.
Rozległo się jakieś szuranie i mamrotanie, po czym w słuchawce odezwała się babcia.
– Siemanko – rzuciła.
– Nic ci nie jest?
Читать дальше