– Może powinieneś sprawdzić?
– Co sprawdzić?
– Księżyca. Czy nie podsłuchuje pod drzwiami.
– Nie obchodzi mnie, czy podsłuchuje.
– A mnie obchodzi.
Morelli westchnął i stoczył się ze mnie.
– Szkoda, że nie zakochałem się w Joyce Barnhardt. Ta zaprosiłaby Księżyca do sypialni, żeby patrzył.
Uchylił odrobinę drzwi i zajrzał do pokoju. Potem uchylił je jeszcze bardziej.
– O cholera! – zawołał.
Zerwałam się na równe nogi, podciągając przy tym majtki.
– O co chodzi? Co jest?
Morelli wyszedł już z sypialni i chodził po mieszkaniu, otwierając i zamykając po kolei drzwi.
– Księżyc zniknął.
– Jakim cudem?
Morelli zatrzymał się i spojrzał mi w oczy.
– A obchodzi nas to?
– Tak!
– Byliśmy w sypialni tylko kilka minut – westchnął. – Nie mógł daleko odejść. Poszukam go.
Podeszłam do okna i wyjrzałam na parking. Odjeżdżał akurat jakiś samochód. Trudno było zobaczyć cokolwiek w tym deszczu, ale miałam wrażenie, że to Ziggy i Benny. Ciemny wóz, amerykańskiej produkcji i średniej wielkości. Wypadłam na korytarz, zbiegłam po schodach i dogoniłam Morellego przy drzwiach. Wyszliśmy na parking i rozejrzeliśmy się wokół. Ani śladu Księżyca. I ciemnego sedana.
– Możliwe, że odjechał z Ziggym i Bennym – powiedziałam. – Chyba powinniśmy zajrzeć do ich klubu.
Nie potrafiłam sobie wyobrazić, dokąd mogliby go zabrać. Nie sądziłam, by chcieli wieźć go do siebie do domu.
– Ziggy, Benny i DeChooch są w Domino przy Mulberry Street – wyjaśnił Morelli, skręcając w Hamilton. – Dlaczego uważasz, że Księżyc jest akurat z nimi?
– Widziałam chyba, jak ich wóz wyjeżdża z parkingu. Podejrzewam też, że Dougie, DeChooch, Benny i Ziggy są zamieszani w coś, co zaczęło się od tego interesu z papierosami.
Podążyliśmy przez Burg do Mułberry i oczywiście przed klubem stał ciemnoniebieski sedan. Wysiadłam i dotknęłam maski. Ciepła.
– Jak chcesz to rozegrać? – spytał Morelli. – Mam czekać w swoim wozie? Czy wolisz, żebym cię wprowadził?
– To, że jestem kobietą wyzwoloną, nie oznacza, że jestem głupia. Wprowadź mnie.
Morelli zapukał do drzwi i po chwili otworzył je jakiś starszy człowiek, który jednak nie zdjął łańcucha.
– Chciałbym pomówić z Bennym – wyjaśnił Morelli.
– Benny jest zajęty.
– Powiedz mu, że jestem Joe Morelli.
– Wciąż będzie zajęty.
– Powiedz mu, że jak zaraz nie podejdzie do drzwi, to podpalę mu samochód.
Stary gość zniknął i wrócił po niespełna minucie.
– Benny mówi, że jak podpalisz mu wóz, to będzie musiał cię zabić. I napuści na ciebie twoją własną babkę.
– Powiedz Benny'emu, żeby lepiej nie trzymał tam Waltera Dunphy'ego, bo Walter jest pod specjalną opieką mojej babki. Niech tylko coś mu się stanie, a moja babka przeniknie Benny'ego okiem.
Dwie minuty później drzwi otworzyły się po raz trzeci i na zewnątrz został wypchnięty Księżyc.
– W dechę – zwróciłam się do Morellego. – Jestem pod wrażeniem.
– Super – powiedział Morelli.
Wsadziliśmy Księżyca do półciężarówki i odwieźliśmy z powrotem do mnie. W połowie drogi dostał ataku śmiechu. Wiedzieliśmy, jakiej przynęty użył Benny.
– Ale szczęście – oświadczył Księżyc, uśmiechnięty i jednocześnie zdumiony. – Wyszedłem na minutkę, żeby poszukać jakiegoś towaru, a na parkingu już czekali na mnie ci dwaj goście. I teraz mnie lubią.
Jak daleko sięgam pamięcią, matka i babka chodziły w niedzielę rano do kościoła. W drodze powrotnej wstępowały do piekarni i kupowały pączki z dżemem dla mojego ojca, grzesznika. Gdybyśmy razem z Księżycem zgrali to odpowiednio w czasie, to zjawilibyśmy się jakąś minutę po pączkach. Matka będzie szczęśliwa, bo ją odwiedzę. Księżyc będzie szczęśliwy, bo dostanie pączka. A ja będę szczęśliwa, bo babka przekaże najświeższe plotki dotyczące wszystkiego i wszystkich, w tym i Eddiego DeChoocha.
– Wielkie nowiny – powitała mnie babka, kiedy tylko stanęłam w drzwiach. – Wczoraj Stiva zabrał się do Loretty Ricci i wystawi ją po raz pierwszy dziś o siódmej wieczorem. Trumna będzie co prawda zamknięta, ale i tak jest to warte zachodu. Może zjawi się nawet Eddie. Włożę nową czerwoną sukienkę. Będzie dziś tłok. Wszyscy przyjdą.
Angie i Mary siedziały w salonie przed telewizorem, który grał tak głośno, że brzęczały szyby w oknach. Ojciec też był w salonie, usadowiony w swym ulubionym fotelu. Czytał gazetę, a kostki u dłoni miał zbielałe z wysiłku.
– Twoja siostra leży w łóżku z migreną – wyjaśniła babka. – Przypuszczam, że to radosne nastawienie kosztowało ją odrobinę za dużo. A twoja matka robi gołąbki. W kuchni są pączki, ale jeśli ci to nie odpowiada, to mam na górze butelkę. Tutaj to istny koszmar.
Księżyc wziął sobie pączka i podryfował do salonu oglądać w towarzystwie dzieci telewizję. Ja poczęstowałam się kawą i usiadłam przy stole z pączkiem w ręce. Babka zajęła miejsce naprzeciwko.
– No i jak tam dzisiaj?
– Mam trop w sprawie Eddiego. Jeździ po mieście białym cadillakiem i właśnie zdobyłam nazwisko właściciela. Mary Maggie Mason. – Wyjęłam z kieszeni kartkę i popatrzyłam na nią. – Dlaczego brzmi tak znajomo?
– Wszyscy znają Mary Maggie Mason – powiedziała babka. – To gwiazda.
– Nigdy o niej nie słyszałam – wyznała matka.
– Bo nigdzie nie chodzisz – zauważyła z wyrzutem babka. – Mary Maggie to jedna z tych zapaśniczek, które tarzają się w błocie w Jaskini Węża. Jest najlepsza.
Matka podniosła wzrok znad garnka z pieczenia, ryżu i pomidorów.
– Skąd to wszystko wiesz?
– Chodzimy tam czasem z Elaine Barkolowski po bingo. We czwartki walczą mężczyźni, mają tylko małe woreczki na genitaliach. Nie są tak dobrzy jak Superman, ale też nieźle wyglądają.
– To wstrętne – oświadczyła matka.
– Owszem – przyznała babka. – Biorą pięć dolarów za wejście, ale warto tyle dać.
– Muszę wracać do pracy – wyjaśniłam matce. – Nie pogniewasz się, jeśli zostawię tu na chwilę Księżyca?
– Nie bierze już narkotyków?
– Nie. Jest czysty. – Od całych dwunastu godzin. – Może jednak schowasz klej i syrop na kaszel… tak na wszelki wypadek.
Na kartce, którą dostałam od Komandosa, widniał adres luksusowego budynku mieszkalnego z widokiem na rzekę. Przejechałam się po podziemnym parkingu, sprawdzając samochody. Nie było białego cadillaca, za to dostrzegłam srebrne porsche z rejestracją MMM-YUM.
Zaparkowałam na miejscu dla gości i wjechałam windą na siódme piętro. Miałam na sobie dżinsy, wysokie buty i czarną skórzaną kurtkę, zarzuconą na czarną koszulę z dzianiny, i nie czułam się odpowiednio ubrana jak na ten budynek. Tu wszystko prosiło się o popielaty jedwab, wysokie obcasy i opaloną, wylaserowaną do perfekcji skórę.
Mary Maggie Mason otworzyła po drugim pukaniu. Była w dresie, a kasztanowe włosy miała związane w koński ogon.
– Tak? – spytała, spoglądając na mnie zza okularów w plastikowej oprawce, z książką Nory Roberts w dłoni. Mary Maggie, zapaśniczka błotna, czytała romanse. Prawdę mówiąc, z tego, co zobaczyłam za jej plecami. Mary Maggie czytała wszystko. Książki były dosłownie wszędzie.
Wręczyłam jej wizytówkę i przedstawiłam się.
– Szukam Eddiego DeChoocha – powiedziałam. – Zwróciło moją uwagę, że jeździ po mieście pani wozem.
– Białym cadillakiem? Tak. Eddie potrzebował samochodu, a ja nigdy nie jeżdżę cadillakiem. Odziedziczyłam go po wujku Tedzie. Powinnam pewnie sprzedać ten wóz, ale żal mi go.
Читать дальше