– To chyba prawda. – Diamond nadal próbował wyłowić jakichś podejrzanych. – Wspomniał pan komuś o listach?
– Boże broń. Ustaliliśmy z Gregiem, że nie powiemy o tym nikomu. W świecie naukowców takie rzeczy trzyma się w tajemnicy, dopóki nie ma się stuprocentowej pewności.
Junker kontynuował opowieść o wydarzeniach tamtego dnia. Historia, jaka się z tego wyłoniła, była zasadniczo taka sama jak ta, którą Diamond wydobył z Jackmana: posiłek w pubie po wystawie zamykał dzień. Decyzja, żeby wcześnie pójść spać. Następnego dnia spokojny poranek w innym pubie, z niedzielnymi gazetami.
– Tylko pan i profesor Jackman?
– Tak. Pani Jackman pozostała w łóżku, przynajmniej tak mi się wydawało.
– A więc po raz pierwszy Jackman miał okazję rozmawiać z panem w cztery oczy od tej historii w piątkowy wieczór?
– Tak.
– Nawiązał do tego?
– Pobieżnie. Chciał mnie przepraszać, ale powiedziałem, że to niepotrzebne. Mówił, że Gerry zdarzają się takie nieprzewidywalne epizody. Zlekceważyłem to, robiąc jakąś szowinistyczną uwagę na temat kobiet. To wszystko. Po lunchu wróciliśmy do domu, wkrótce potem musiałem wyjechać. Gerry zeszła na dół, żeby się ze mną pożegnać. Zachowywała się normalnie, niewinnie podaliśmy sobie ręce i to był ostatni raz, kiedy ją widziałem. Greg odwiózł mnie na stację na pociąg do Londynu. Następnego ranka miałem odwiedzić pewnego profesora w University College.
– Dalrymple’a.
– Jest pan dobrze poinformowany. Musiałem to odwołać. Kiedy rezerwowałem lot do Paryża, nie zdawałem sobie sprawy, że Heathrow leży tak daleko od miasta. Nie było mowy, żebym spotkał się z Edgarem Dalrymple’em i zdążył na samolot. – Junker przerwał. – Chce pan posłuchać o moim spotkaniu z Gregiem w Paryżu?
– Bardzo proszę.
– To krótka opowieść. W poniedziałek wyszedłem na kolację, a kiedy wróciłem, ku swemu zdumieniu zobaczyłem, że stoi w holu mojego hotelu. Powiedział, że zginęły listy Jane Austen, i zapytał, czy aby nie zabrałem ich przez pomyłkę. Może pan sobie wyobrazić, jak się czułem. Było oczywiste, co myśli. Nie ukrywałem zazdrości, kiedy te listy spadły mu jak z nieba. Teraz wyglądało to tak, jakbym nadużył gościnności i je ukradł. Zapewniam pana, że nie zrobiłem tego… i nie było możliwości, żebym je wziął przez pomyłkę. Razem przeszukaliśmy moje rzeczy. Bagaż, pokój, wszystko. Powiedział, że to Gerry musiała je złośliwie zabrać. Nikt inny o nich nie wiedział. Musiałem się z nim zgodzić. Zwróciłem mu uwagę, że może nie podobało jej się, iż jakaś inna kobieta daje mu taki niezwykły prezent. To by wyjaśniało, dlaczego zachowała się wtedy tak dziwnie.
– Co sądził o pańskiej teorii?
– Nie zgadzał się z nią. Powiedział, że takie kabotyńskie sceny są bardzo częste. Domyślam się, że bardziej zależało mu na odzyskaniu listów niż na analizie zachowania żony. Rozstaliśmy się w zgodzie. Obiecał, że zadzwoni, gdy tylko listy się odnajdą. Powiedziałem, że chętnie spotkam się z nim przy śniadaniu, ale on wymeldował się wcześnie rano. Więcej nie miałem od niego wieści.
Diamond gestem zaprosił Wigfulla i Daltona do zadawania pytań, ale tylko pokręcili głowami. Zakończył rozmowę i rozłączył się.
Nikt się nie poruszył.
– Po co ta tajemnica? – zapytał Wigfull po chwili milczenia.
– Jak to?
– O pani Didrikson. Dlaczego Jackman nic powiedział nam, że to Dana Didrikson dała mu listy?
– Szukasz odpowiedzi – powiedział Diamond – czy, jak się domyślam, już ją znasz?
Wigfull rozłożył ręce na znak, że odpowiedź jest oczywista.
– Osłaniają. Wie, że zabiła mu żonę, i chce ją chronić.
– Niezbyt mu się to udało – mruknął Diamond.
– Spodziewał się, że to wyjdzie na jaw, ale nie chciał tego zrobić sam.
– Dlaczego?
– Bo jej nie potępia. Uważa, że powinno ujść jej to płazem. Możliwe, że ją kocha.
Zaskoczeni wygłoszoną z przekonaniem analizą było prawie tak duże jak niedowierzanie Diamonda, że stać na nią właśnie Wigfulla, wtykę komendy głównej. Nie miał nic przeciwko temu, żeby członkowie jego sztabu wygłaszali oszałamiające teorie… ale Wigfull? Mógł uznać, że to zawrót głowy, chwilowa utrata równowagi, ale nagle poczuł cieplejsze uczucia do asystenta za to, że stać go na ludzkie odruchy.
– Chciałbym usłyszeć coś więcej. Jaki mogła mieć motyw?
– Miłość.
Diamond zerknął na Daltona, ale on zachowywał całkowitą neutralność.
– To klasyczna sytuacja – powiedział Wigfull, rozwijając swoją teorię. – Jest samotną matką, niezbyt dobrze się jej wiedzie, zaharowuje się, żeby wysyłać dzieciaka do prywatnej szkoły. Jackman to rycerz na białym koniu, nieustraszony, przystojny facet, który wyrwał jej dziecko z objęć śmierci. Dowiaduje się, że jest profesorem, że ma wielki dom i żonę, która nie tylko czyni z jego życia jedno pasmo udręk, ale nawet próbowała go zabić. Dana widzi w Jackmanie rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Gdyby tylko porzuciłby żonę… Kłopot w tym, że on tego nie robi. Jest tak rycerski i tak lojalny jako mąż, że nie planuje rozwodu. No i… – Podkreślił argumentację, przeciągając palcem po szyi. Ten gest nie zgadzał się z faktami, ale wiadomo było, o co chodzi.
– Musimy z nią porozmawiać – powiedział Diamond, zachowując dla siebie ocenę.
– Pozwoli pan, że ja to zrobię? – zapytał Wigfull. Diamond się uśmiechnął. Nie był to wspaniałomyślny uśmiech.
W samochodzie Diamond rzucił parę ostrych słów, gdy przejechali ważny skręt, bo Wigfull, który pilotował, za późno go pokazał. Wigfull, żeby załagodzić sytuację, powiedział, że pani Didrikson (jej adres wzięli z książki telefonicznej) mieszka między Widcombe a Lyncombe, na środkowym fragmencie mapy, który trudno odczytać, bo załatano go kawałkiem taśmy samoprzylepnej. Jest jednak przekonany, że uda mu się znaleźć inny dojazd. Diamond, urażony posądzeniem, że to on jest tym naprawiaczem o dwóch lewych rękach, odparował atak, twierdząc, że droga, na którą władował ich Wigfull, nie została zbudowana dla nowoczesnych samochodów. Nigdy nie lubił wzgórz na południe od miasta, ich dziurawych jezdni, wzdłuż których ciągnęły się wysokie, kamienne murki i rosły drzewa iglaste tworzące ponury baldachim nad drogą.
Wigfull siedział cicho, dopóki nie pojawił się nowy problem. Nie mogli zawrócić, musieli więc pojechać stromo pod górę jezdnią tak wąską, że powinna zostać oznaczona jako jednokierunkowa. Na dowód, że tak nie było, wyjechała im naprzeciw furgonetka pocztowa. Musieli się cofać. Za drugim podejściem przebyli trzy czwarte drogi, gdy na szczycie wzgórza pojawił się inny wóz, czerwony mini, mały, ale wystarczająco duży, by zablokować przejazd. Według ogólnie przyjętych zasad kierowca powinien ustąpić i cofnąć się, a jednak jechał dalej z włączonymi światłami drogowymi.
– Wiesz, co mówią w wydziale ruchu – powiedział Diamond. – Zawsze trzeba uważać na tych, co noszą kapelusze i prowadzą czerwone samochody. To wyraźnie typowy okaz. – Zatrzymał samochód.
– Załatwię to – zaproponował Wigfull i odpiął pas. Atmosfera stanowczo się poprawiła, gdy razem stanęli wobec zawady.
Diamond jeszcze raz spojrzał na kierowcę, który też się zatrzymał.
– Nie. Daj mu spokój. Ma chyba dziewięćdziesiątkę, biedny stary piernik. Pewnie zapomniał, jak się wrzuca wsteczny.
– No to nie powinien wyjeżdżać.
Читать дальше