Errki odsunął się na bok. Siedział na podłodze, oparty o starą, połamaną szafę. Teraz wszystko się uspokoiło. Dźwięk werbli i dud wreszcie ucichł. Odpoczywał z bronią w ręce.
Czerwony traktor skręcił na płaskowyż, kierując się w stronę leśnego duktu, gdzie zamierzał zaparkować jego kierowca, pracownik nadleśnictwa. Z zaskoczeniem spojrzał na blokujący drogę pojazd przykryty zielonym brezentem. Wyłączył silnik i wysiadł.
Zsunął gładką zieloną tkaninę z dachu samochodu i zajrzał do środka. Renault megane. W środku żywej duszy. Z przodu na wykładzinie pod fotelem dla pasażera leżała zakręcona fiolka. Otworzył drzwiczki, wziął ją do ręki i przeczytał etykietę. Trilafon, pastylki 25 miligramów, trzy razy dziennie. Lek dla pacjenta Errkiego Johrmy, przepisany przez doktor S. Struel.
Porzucony mały, biały samochód. Otwarte zamki w drzwiach.
Przypomniał sobie informację o skoku na bank z porannych wiadomości. Wsiadł do traktora, zapalił silnik i potężny massey ferguson zawrócił do bazy.
W niecałą godzinę później na płaskowyżu pojawiły się dwa samochody. Wysiadło z nich pięciu mężczyzn i trzy psy, podekscytowane owczarki alzackie. Natychmiast zaczęły warczeć i skomleć. Pięcioletni samiec, wabiący się Szarif, wyskoczył pierwszy, za nim Neron, trochę mniejszy i jaśniejszej maści. Był tak samo przejęty jak Szarif i nerwowo szarpał smycz. Trzeci pies miał gęstszą sierść i poruszał się wolniej niż dwa pierwsze. Wabił się Zeb, a jego treserem był Ellmann. Gdy razem wychodzili na patrol, zastanawiał się, czy to przypadkiem nie będzie ich ostatni raz. Policjant spojrzał na ciemny łeb zwierzęcia. Zbliżała się pora psiej emerytury, a nie wiedział, czy wystarczy mu sił na tresurę nowego zwierzęcia. Miał wrażenie, że po Zębie każdy inny przyniesie mu rozczarowanie.
Punkt wyjścia poszukiwań nie był idealny, gdyż tropy dość krótko utrzymywały się w zeschłej leśnej ściółce.
Szarif wskoczył do białego renault megane. Machając ogonem, obwąchał fotel kierowcy i podłogę, wykładzinę pod gumowymi wycieraczkami, a potem miejsce pasażera. Wyskoczył i ciągle żywo merdając ogonem, przyłożył nos do ziemi i ruszył przed siebie. Pozostałe psy poszły w jego ślady. Mężczyźni przyjrzeli się gęstym lasom i pozamykali radiowozy. Psy wpatrywały się w swoich panów, czekając na magiczne słowa, które pozwolą im działać.
Cała piątka była uzbrojona. Twardy kawałek metalu u pasa jednocześnie dodawał otuchy i przerażał. Przed trzema treserami psów policyjnych postawiono ekscytujące zadanie. Właśnie o czymś takim marzyli, kiedy rozpoczynali pracę w policji jako młodzi rekruci, zanim zgłosili się do patroli z psami. Wszyscy trzej byli dojrzałymi mężczyznami. Oczywiście, jeżeli wiek pomiędzy trzydziestką i czterdziestką można uznać za dojrzały, jak cierpko skonstatował Sejer. Podczas wielu lat służby poszukiwali różnych rzeczy i wiele razy odnosili sukcesy. Lubili spokój lasów, dreszcz niepewności i pracę z psami. Złajanie biegnących zwierząt, trzask łamanych gałązek, szelest liści, brzęczenie tysięcy owadów. Zmysły w stanie najwyższego pogotowia. Wzrok utkwiony w ziemi notował najmniejsze szczegóły: niedopałki papierosów, nadłamane gałązki, resztki ognisk. Obserwowali zachowanie psów, a zwłaszcza ich ogony: czy poruszają się żwawo, czy nagle się zatrzymują, czy też zupełnie opadają i zwisają bez ruchu. Jednocześnie czekali na informację z komisariatu, że uciekinierów znaleziono gdzie indziej. Albo że bandyta znów zaatakował, a zakładnik odnalazł się cały i zdrowy lub leżał w rowie z pękniętą czaszką. Wszystko było możliwe.
Ekscytowała ich niepewność – w tej pracy każdego dnia działo się coś nowego. Mogli znaleźć człowieka powieszonego na drzewie. Albo siedzącego pod drzewem, wyczerpanego, ale szczęśliwego, że go odnaleziono. Albo zmarłego z przedawkowania. Koniec misji to poczucie ulgi, rozładowanie napięcia. Jednak tym razem było inaczej. Mieli odnaleźć dwóch uciekinierów, najprawdopodobniej desperatów.
Szukaj!
Czarodziejskie słowo! Psy natychmiast stanęły w pogotowiu. Przez kilka sekund kręciły się wokół siebie, lecz bardzo szybko ruszyły w drogę, skupione tylko na jednym: podążać za zapachem odkrytym w samochodzie.
– Nie ma dwóch zdań, podjęły trop – szepnął Ellmann.
Pozostali treserzy skinęli głowami. Napinając mięśnie, psy pociągnęły ich w górę po pochyłym stoku. Prowadził Szarif. Za nimi sapali mężczyźni, pocąc się obficie w swoich kombinezonach. Zwierzęta trzymały się razem. Zanim wyruszyły w drogę, dano im pić. Nawet bez tego mężczyźni mogli im tylko pozazdrościć energii, chociaż po latach żmudnego treningu byli w dobrej kondycji. Ale przeklęty upał dawał im się we znaki. Jak daleko mogli uciec ci dwaj?
Martwy, suchy las błagał o deszcz. Mężczyźni mieli mapy, znali ścieżki i lokalizację starych fińskich zagród. Jeden z treserów wsunął rękę do kieszeni, szukając gumy do żucia. Nie spuszczał oczu z Nerona. Pies węszył z lewa na prawo, co jakiś czas nadkładając drogi, jakby chciał zawrócić, jednak po chwili parł dalej naprzód. Szarif nadal prowadził. Duże, silne łapy stąpały pewnie po ziemi, ogon przypominał wielki zloty sztandar, a czarne, grube futro na głowie i grzbiecie lśniło w świetle zachodzącego słońca. Żaden z mężczyzn nie mógł sobie wyobrazić piękniejszego zwierzęcia niż zadbany owczarek alzacki. Był kwintesencją doskonałości psiej rasy.
Po piętnastu minutach treserzy zamienili się miejscami i pozwolili Zębowi wysforować się naprzód. Natychmiast zadziałał instynkt współzawodnictwa i psy wzmogły wysiłki. Mimo to, stopniowo zaczęły się wahać, ogony zaczęły im opadać i węszyły ze znacznie mniejszym zapałem. Neron i Szarif szybko pokonały pierwszy odcinek, lecz potem zdecydowanie zwolniły i sprawiały wrażenie, jakby chciały zawrócić. Mężczyźni nie spieszyli się, korzystając z okazji, by trochę odpocząć po trudach wspinaczki. Znaleźli się na grani. Z tego miejsca widzieli daleko w dole nitkę głównej drogi i szlaban przy budce poboru opłat.
– Założę się, że tutaj zatrzymali się na odpoczynek – powiedział cicho Sejer.
Pozostali mężczyźni przytaknęli. Uciekinierzy przez jakiś czas stali tu i patrzyli w dół na szlaban i na wóz patrolowy, a potem ruszyli w drogę. Tylko w którą stronę?
– Tutaj jest niedopałek.
Skarre podniósł go.
– Skręt. Bibułka firmy Big Ben.
Wsunął go do plastikowej torebki i włożył do kieszeni. Potem wznowił poszukiwania, lecz nie znalazł niczego więcej.
– Niech teraz Zeb poprowadzi, a reszta niech przeszuka teren – zaproponował Ellman.
Neron i Szarif zatoczyły łuk o promieniu około pięćdziesięciu metrów, a Zeb truchtał naprzód, trzymając się tropu. Trop był niewyraźny. Psy sprawiały wrażenie mniej pewnych siebie, od czasu do czasu robiły przerwy, nie mogły się skupić. Treserzy obejrzeli się za siebie. Uciekinierzy na pewno nie podążali w stronę domu zamordowanej kobiety. Może do starych chat? Z powodu upału najprawdopodobniej zatrzymają się na odpoczynek w jednej z nich. W takim razie psy podejmą trop na górze. To dobrze, bo będzie silniejszy niż tutaj, w suchej trawie.
W lasach było teraz cicho i spokojnie. Jesienią panował tu znacznie większy ruch. Trudno było nie natrafić na myśliwego albo na zbieracza jagód. Jednak teraz, ze względu na upał, ludzie nie włóczyli się po lasach, jeżeli nie musieli. Chyba że płacono im za to i prześladowała ich nieuleczalna żądza przygody, krążąca w żyłach jak małe mrówki i nie dawała im spokoju.
Читать дальше