– Powinieneś zaoferować swoje usługi policji – odezwał się Einar zza baru. – Ze swoją wiedzą na temat ludzi i samochodów byłbyś niezastąpiony.
– To prawda – roześmiał się Mode.
Einar wyłączył zmywarkę, po czym trzykrotnie włączył i wyłączył światło. Młodzi ludzie pomarudzili trochę, ale posłusznie dopili swoje piwa i odnieśli kufle do baru. Nikt nie sprzeciwiał się Einarowi. Czasem zastanawiali się dlaczego.
Był późny wieczór. Światło dnia przygasało, drzewa zamieniły się już w czarne sylwetki. Gunwald wziął psa na smycz i ruszył przed siebie skrajem lasu. Nie potrafił się zmusić do wyjścia na łąkę. Pies wywiesił język i sapał głośno.
– Ruszaj się, tłuściochu – powiedział Gunwald. – Potrzebujesz ruchu. Ja zresztą też.
Szli w kierunku Norevann. Po jakichś stu metrach Gunwald zatrzymał się, by popatrzeć na łąkę. Cisza niepokoiła go, choć nie wiedział dlaczego. Był bardzo przygnębiony tym, co się stało. Znał wszystkich w okolicy; teraz ktoś obcy sprowadził śmierć i zniszczenie. To musiał być ktoś obcy. Do tej pory Gunwald nigdy nie lękał się ciemności. Pokręcił głową i ruszył dalej. Ten cowieczorny spacer dawał mu miłe poczucie, że zrobił coś pożytecznego dla swojego otyłego psa. Zwierzę nie miało może silnej albo wyjątkowo interesującej osobowości, nie przyciągało też zazdrosnych spojrzeń. Ważne było jego milczące towarzystwo, ciche stąpnięcia łap, ostrzegawcze ujadanie, gdy ktoś zbliżał się do domu. Na końcu drogi zszedł na trawiasty nasyp prowadzący do jeziora. Odgłos kroków ucichł, słychać było szept sunących w górze obłoków. Czuł, jak wiatr mierzwi mu włosy. Nagle do jego uszu dotarł znajomy odgłos: warkot silnika, jeszcze słaby, ale stopniowo narastający. Zerknął na zegarek; dlaczego o tej porze ktoś miałby jechać nad jezioro? Zszedł z nasypu między drzewa i czekał, aż pies załatwi swoje sprawy. Miałby trudności z wytłumaczeniem, dlaczego nagłe ogarnął go lęk. To było śmieszne; przecież od lat chodził tędy na spacery, podobnie jak wiele innych osób, z psami i bez nich. Samochód zbliżał się powoli polną drogą, wreszcie stanął. Zimny blask halogenowych reflektorów spłynął na wodę. Chwilę potem światła zgasły i ponownie zapadła ciemność. Z pojazdu wysiadła ciemna sylwetka, wyjęła coś z bagażnika, weszła na cypel. Gunwald cofnął się jeszcze dalej. Sądził, że pies zacznie ujadać, ale on też stał nieruchomo, nasłuchując. W słabym blasku rozlewającym się nad horyzontem Gunwald widział sylwetkę mężczyzny. Stał nad wodą, trzymając w rękach coś dużego, co wyglądało na ciężki przedmiot i przypominało walizkę. Mężczyzna rozejrzał się, po czym wziął potężny zamach i wrzucił tajemniczy przedmiot do wody. Rozległ się donośny plusk. Serce łomotało Gunwaldowi w piersi. Pies stal przy jego nodze jak skamieniały. Mężczyzna szybkim krokiem wrócił do samochodu. Przecież to nic nie znaczy, ktoś po prostu wrzuca coś do jeziora, pomyślał Gunwald, lecz trząsł się jak galareta. Ten samochód, który zjawił się nie wiadomo skąd, i rozglądający się ukradkiem mężczyzna wystraszyli go nie na żarty. Kierowca otworzył drzwi, ale zamiast od razu wsiąść, przez chwilę patrzył niemal dokładnie w stronę miejsca, w którym ukrył się Gunwald. Pies ani drgnął, wyczuwając strach pana. Mężczyzna usiadł wreszcie za kierownicą, uruchomił silnik, wycofał, po czym ostro skręcił i pojechał z powrotem w kierunku szosy. Gunwald był pewien, że rozpoznał Einara Sunde.
Długo siedział w fotelu pogrążony w myślach. Czy powinien to zgłosić? W gazetach pisano coś o zaginionej walizce, ale przecież to był Einar, którego znał od tylu lat… Ciężko pracujący ojciec rodziny o nienagannej reputacji. Owszem, krążyły plotki o problemach w jego małżeństwie i o tym, że żona ma swoje tajemnice, Gunwald miał jednak otwarty umysł i nie oceniał ludzi na podstawie takich głupstw. Einar zapewne wyrzucił jakieś śmieci, co oczywiście było niedozwolone, a przecież z powodu czegoś takiego nie dzwoni się od razu na policję. Gdyby zadzwonił, od razu zapytaliby go o nazwisko. A przecież Einar z pewnością nie zamordował bezbronnej kobiety. Ale może to jednak było ważne? Dlaczego właściwie wrzucił walizkę do wody? Zakładając, że to naprawdę była walizka. Mógłby zatelefonować anonimowo, chyba było to dozwolone. Zamknął oczy, po raz kolejny przypomniał sobie ciemną sylwetkę. Nagle poczuł chłód; wstał, wyjął z kredensu butelkę wódki Eau de Vie i nalał sobie sporą porcję. Nie chciał się mieszać w takie sprawy. A przecież młoda Linda Carling bez wahania opowiedziała policji o tym, co widziała na łące. On był stary, miał dobrze ponad sześćdziesiąt lat. Gdyby zadzwonił i powiedział: „Ktoś przyjechał na cypel i wrzucił coś do jeziora. Byłem akurat z psem na spacerze i nie widziałem ani kto to był, ani co wrzucił, ale myślę, że ten przedmiot trochę przypominał walizkę", to natychmiast wyślą nurków i to znajdą. Jeśli się okaże, że to tylko worek ze śmieciami – trudno. Tak, powinien zatelefonować i właśnie to im powiedzieć, nie wymieniając nazwiska Einara. Przecież to wcale nie musiał być on. Miał syna, któremu często pożyczał samochód. Tak, to mógł być Ellemann Sunde… Tyle że Ellemann był niski, a człowiek nad jeziorem był wysoki. Samochód z pewnością należał do Einara. Naturalnie, nie widział numerów rejestracyjnych, ale rozpoznał go bez trudu po tyle, bo właśnie od tej strony oglądał go często przy kawiarni. Ford sierra kombi. Widywał go codziennie z okna swojego sklepu. Czy policyjny telefon działał o tej porze? Przełknął nieco alkoholu. Ciężko byłoby mu położyć się spać, nie podzieliwszy się z nikim tymi rewelacjami. Einar nie miał żadnego powodu, żeby wyrzucać śmieci do jeziora: tuż przy jego lokalu stal wielki kontener na odpadki, opróżniany co miesiąc. Nigdy nie był wypełniony po brzegi. Gunwald spojrzał na psa i pogłaskał go po łbie.
– Zadzwonimy jutro rano. Teraz pora spać. Nawet nie zaszczekałeś… – wyszeptał z niedowierzaniem. – Nie mam pojęcia dlaczego. Zwykle ujadasz z byle powodu…
Woda miała pięć metrów głębokości i była bardzo mętna. Sejer stał na cyplu i przyglądał się pracy dwóch nurków. Przypominali wielkie, poruszające się powoli ryby. Skarre stanął obok niego.
– Opowiedz mi o Gøranie Seterze – poprosił Sejer.
Skarre skinął głową.
– Sympatyczny młody człowiek. Dziewiętnaście lat, jedyny syn Torsteina i Helgi Seter. Mieszka z rodzicami, pracuje jako stolarz. Wieczorem dwudziestego sierpnia był w mieście, na siłowni. Studio Zdrowia Adonis. Przez Hvitemoen przejeżdżał około wpół do dziewiątej.
– A potem?
– Spędził wieczór ze swoją dziewczyną Ullą. Opiekowali się dzieckiem jej siostry.
– Jak zareagował na przesłuchanie?
– Odpowiadał chętnie, ale zauważyłem na jego twarzy kilka czerwonych śladów. Częściowo zagojone zadrapania.
Sejer uniósł brwi.
– Aha… Zapytałeś o nie?
– Podobno bawił się ze swoim psem, rottweilerem.
– A ta siłownia… Przykłada się do treningu?
– I to bardzo. Same mięśnie, na oko ponad sto kilogramów wagi.
– Spodobał ci się?
Skarre uśmiechnął się. Sejer czasem zadawał dziwne pytania.
– Owszem.
– Musimy porozmawiać z jego dziewczyną.
– Oczywiście.
– Zastanawiałem się właśnie, kto chodzi wieczorami nad jezioro. Ludzie z psami?
– Pewnie tak.
– Gdybym mieszkał tam gdzie Gunwald, pewnie też tam właśnie wyprowadzałbym psa.
Читать дальше