– Porozmawiam z bliźniczkami. A teren szpitala? Jest zamykany na noc?
– Przy głównej bramie jest zawsze portier, który ma oko na wszystko. Nie zamykamy jej z powodu karetek pogotowia. Nightingale House leży bliżej tylnej bramy, ale rzadko chodzimy tamtędy, bo droga jest źle oświetlona i nieprzyjemna. Ponadto, wychodzi na Winchester Road, która jest oddalona o prawie dwie mile od centrum miasta. Portierzy zamykają tę bramę o zmierzchu, ale wszystkie siostry mają do niej klucz.
– A studentki z nocnymi przepustkami?
– Zwyczajowo wchodzą główną bramą i korzystają z drogi, która okrąża szpital. Jest też skrót przez drzewa, którego używamy w dzień, ale w nocy mało kto ma ochotę się tam zapuszczać. Sądzę, że pan Hudson, sekretarz szpitala, będzie w stanie dostarczyć panu plan całego terenu oraz Nightingale House. Nawiasem mówiąc, on i wiceprezes czekają na pana w bibliotece. Prezes, sir Marcus Cohen, jest w Izraelu. Ale to i tak imponujący komitet powitalny. Nawet doktor Courtney-Briggs przełożył swój dyżur w ambulatorium, żeby powitać przedstawiciela Scotland Yardu.
– Wobec tego – powiedział Dalgliesh – może będzie pani tak dobra i da im znać, że zaraz tam przyjdę.
Była to wyraźna odprawa. Sierżant Masterson, jakby chcąc to złagodzić, odezwał się nagle tubalnie:
– Siostra Rolfe bardzo nam pomogła.
Kobieta prychnęła drwiąco.
– Pomogła policji?! Czy to nie brzmi złowrogo? Tak czy siak, nie sądzę, żebym mogła panom wiele pomóc. Nie zabiłam żadnej z nich. A wczoraj wieczorem byłam w kinie na przeglądzie filmów Antonioniego. W tym tygodniu wyświetlają „Przygodę”. Wróciłam tuż przed jedenastą i od razu poszłam do łóżka. Nawet nie widziałam Fallon.
Dalgliesh ze znużoną rezygnacją odnotował pierwsze kłamstwo, zastanawiając się, ile ich jeszcze wysłucha, ważnych i nieważnych, zanim skończy śledztwo. Ale nie czas teraz przesłuchiwać siostrę Rolfe. Nie będzie łatwym świadkiem. Odpowiadała na jego pytania wyczerpująco, lecz z nieskrywaną niechęcią. Nie wiedział, czy to on budzi jej awersję, czy jego zawód, czy też drażni ją każdy mężczyzna, wywołując ton zirytowanej pogardy. Jej twarz, chmurna i odstręczająca, pasowała do jej osobowości. Była wyrazista i inteligentna, ale bez śladu kobiecej łagodności. Głęboko osadzone czarne oczy mogłyby się podobać, gdyby nie proste, ciemne brwi, tak nastroszone i krzaczaste, że zniekształcały rysy. Jej nos był duży i porowaty, usta zaciśnięte w cienką, surową kreskę. Była to twarz kobiety, która nigdy nie zaznała szczęścia i zapewne już przestała na to liczyć. Pomyślał, że gdyby to ona okazała się morderczynią i jej fotografia trafiłaby do gazet, inne kobiety, szukając w tym zaciętym obliczu oznak deprawacji, oznajmiłyby, że nie są zdziwione. Nagle poczuł dla niej współczucie z domieszką rozdrażnienia, jak dla kogoś cofniętego w rozwoju lub zdeformowanego fizycznie. Odwrócił się szybko, żeby nie dostrzegła tego skurczu litości. Byłaby to dla niej, jak wiedział, najwyższa zniewaga. A kiedy znów zwrócił się w jej stronę, by oficjalnie podziękować za pomoc, już jej nie było.
Sierżant Charles Masterson miał blisko metr dziewięćdziesiąt wzrostu i szerokie bary. Poruszał się zdumiewająco lekko i zwinnie, jak na mężczyznę takiej postury. Uważany był za przystojnego, szczególnie przez siebie, i ze swoją silną szczęką, zmysłowymi ustami i wyrazistymi oczami przypominał amerykańskiego aktora z filmów akcji. Dalgliesh podejrzewał, że sierżant nie tylko o tym wie, ale specjalnie podkreśla to podobieństwo, mówiąc z lekkim amerykańskim akcentem.
– No dobrze, sierżancie. Miał pan okazję rozejrzeć się, porozmawiać z ludźmi. Niech mi pan opowie, czego się pan dowiedział.
Ta zachęta zawsze wzbudzała przerażenie u jego podwładnych. Oznaczała, że komisarz czeka na krótkie, treściwe, dokładne, elegancko sformułowane, ale wyczerpujące sprawozdanie, zawierające wszystkie istotne, znane dotąd fakty. Umiejętność jasnego wyrażenia prostymi słowami tego, co się chce powiedzieć, jest równie rzadka u policjantów, jak u innych członków społeczeństwa. Podwładni Dalgliesha nieraz się skarżyli, że dyplom ukończenia filologii angielskiej nie był dotąd wymagany przy rekrutacji do wydziału zabójstw. Ale sierżant Masterson niełatwo się peszył. Miał swoje słabości, lecz brak pewności siebie do nich nie należał. Cieszył się, że przydzielono go do tej sprawy. W Scotland Yardzie było wiadome, że komisarz Dalgliesh nie toleruje głupców. Ma własną precyzyjną definicję głupoty. Masterson szanował go za liczne sukcesy, a sukces był dla niego jedynym liczącym się kryterium. Uważał Adama Dalgliesha za bardzo zdolnego oficera śledczego, co nie znaczy, że tak zdolnego jak Charles Masterson. Jednakże w głębi serca, z przyczyn, których nie opłacało mu się roztrząsać, serdecznie go nie znosił. Podejrzewał, że ta antypatia musi być wzajemna, lecz niezbyt się tym przejmował. Dalgliesh nie był człowiekiem, który blokuje karierę podwładnego, dlatego że go nie lubi, i zawsze skrupulatnie, choć rozważnie, oddawał zasługi tym, którzy na to zasłużyli. Takie sytuacje były delikatne i należało je mieć pod kontrolą. Ambitny, młody człowiek, który starannie zaplanował wspinanie się po szczeblach hierarchii służbowej, byłby skończonym idiotą, gdyby zrażał do siebie szefa. A Masterson nie był głupi. Uważał jednak, że odrobina współpracy i dobrej woli z drugiej strony by nie zaszkodziła.
– Przedstawię oba wypadki śmierci osobno, panie komisarzu – zaczął. – Pierwsza ofiara…
– Po co ten język sprawozdawcy sądowego, sierżancie? Upewnijmy się najpierw, że mamy ofiarę, zanim będziemy używać tego słowa.
– Pierwsza zmarła… pierwsza dziewczyna, która zginęła, to dwudziestojednoletnia studentka, Heather Pearce. – Ciągnął opis suchych faktów dotyczących śmierci obu dziewczyn, starannie unikając żargonu policyjnego, do którego jego szef żywił powszechnie znaną awersję, i opierając się pokusie zaprezentowania świeżo zdobytej wiedzy na temat sztucznego karmienia, którą wyczerpująco acz niechętnie przekazała mu siostra Rolfe. Zakończył: – A więc, panie komisarzu, istnieją następujące możliwości: jedna lub obie śmierci to samobójstwo; jedna lub obie to nieszczęśliwy wypadek; pierwsza to morderstwo, ale zabito niewłaściwą osobę; albo też że były to dwa morderstwa z dwoma zamierzonymi ofiarami. Intrygujący wybór.
– Albo że śmierć Fallon nastąpiła z przyczyn naturalnych – dodał Dalgliesh. – Dopóki nie dostaniemy wyniku badań toksykologicznych, wyprzedzamy fakty. Załóżmy jednak w chwili obecnej, że mamy do czynienia z dwoma morderstwami. Cóż, chodźmy do biblioteki zobaczyć, co ma nam do powiedzenia wiceprezes zarządu szpitala.
Biblioteka, którą łatwo znaleźli dzięki dużej tabliczce na drzwiach, była przestronną salą na pierwszym piętrze obok świetlicy. Całą jedną ścianę zajmowały trzy ozdobne wykusze okienne, pozostałe trzy ściany pokrywały do sufitu półki z książkami. Na środku stały cztery stoły i dwie wygniecione kanapy, po jednej z każdej strony kamiennego kominka, który powitał ich złowieszczym sykiem wiekowego piecyka gazowego. Na ich widok grupka czterech mężczyzn, szepczących konspiracyjnie, odwróciła się jak jeden mąż, patrząc na nich z ostrożną ciekawością. Dalgliesh dobrze znal tę chwilę pełną napięcia, obawy i nadziei – ten moment pierwszej konfrontacji ludzi zamieszanych w morderstwo z człowiekiem z zewnątrz, specjalistą od nagłej śmierci, który przybył, nieproszony, zademonstrować swoje złowrogie talenty.
Читать дальше