Nagle Justin wybuchł potokiem słów tak gwałtownym, że wszyscy odwrócili się i wlepili w niego wzrok.
– Nie zabiłem go, ale nie oczekujcie, że będę go żałował! Nie po tym, co zrobił z Arabellą!
Celia Calthrop spojrzała przepraszająco na Recklessa, jak zrezygnowana matka dziecka, które – nie bez pewnych podstaw – znów zaczyna być dokuczliwe.
– Arabellą to syjamska kotka Justina – szepnęła poufnie. – Pan Bryce sądzi, że Maurice ją zabił.
– Nie sądzi, Celio, nie sądzi – powiedział Bryce. – Wie. Trzy miesiące temu – ciągnął, zwróciwszy się do Recklessa -przejechałem jego psa. Po prostu zdarzył mi się wypadek; ja lubię zwierzęta. Lubię je, powtarzam! Nawet Towsera, który – sama przyznasz, Celio – był najbrzydszym i najgorzej wychowanym psem na świecie. To było okropne! Wbiegł mi prosto pod koła. Seton był do niego bardzo przywiązany i prawie mnie oskarżył o to, że celowo go przejechałem. A cztery dni później zamordował Arabellę. To był taki człowiek! Czy dziwicie się, że ktoś go wykończył?
Panna Calthrop, panna Dalgliesh i Latham przemówili Jednocześnie, w ten sposób skutecznie niwecząc swe dobre intencje.
– Drogi Justinie, nie było śladu dowodu…
– Panie Bryce, nikt nie przypuszcza przecież, że miało to coś wspólnego z Arabellą.
– Na litość boską, Justin, po co wywlekać…
Reckless przerwał im spokojnie:
– A kiedy przyjechał pan na Monksmere, panie Bryce?
– W środę po południu. Tuż po czwartej. I nie wiozłem w bagażniku ciała Maurice’a Setona. Na szczęście zresztą, bo zaraz za Ipswich zaczęły się kłopoty ze skrzynią biegów i musiałem zostawić samochód w garażu Bainesa, tuż przed Saxmundham. Jeśli więc chcecie szukać w nim krwi i odcisków palców, znajdziecie go w warsztacie. Życzę powodzenia.
– Czemu w ogóle my się mamy martwić? – zapytał Latham. – A co z rodziną? A drogi brat przyrodni Maurice’a? Czy policja nie powinna go odszukać? W końcu to on dziedziczy i on powinien się tłumaczyć.
– Digby był wczoraj w Seton House – powiedziała cicho Eliza Marley. – Sama go zawiozłam.
Od chwili przybycia inspektora przemówiła dopiero drugi raz i Dalgliesh wyczuł, że niechętnie zabrała głos. Ale nawet gdyby pragnęła poklasku i uwagi, nie mogłaby liczyć na bardziej zadowalającą reakcję. Nastąpiła pełna osłupienia cisza, przerwana ostrym, inkwizytorskim głosem Celii Calthrop:
– Co to znaczy: zawiozłaś?
Dalgliesh pomyślał, że należało oczekiwać tego pytania.
– To, co mówię – wzruszyła ramionami dziewczyna. -Wczoraj wieczorem zawiozłam Digby’ego Setona do domu. Zadzwonił do mnie ze stacji w Ipswich zanim się przesiadł i poprosił, abym wyjechała po niego do Saxmundham na pociąg o wpół do dziewiątej. Wiedział, że Maurice’a nie ma w domu i pewnie chciał zaoszczędzić na taksówce. Tak czy inaczej, pojechałam. Wzięłam mini morrisa.
– I nic mi nie powiedziałaś, kiedy wróciłam do domu -powiedziała oskarżycielsko panna Calthrop. Reszta towarzystwa poruszyła się niespokojnie; wyglądało na to, że szykuje się rodzinna kłótnia.
Ciemna postać pod ścianą wcale się nie przejęła.
– Nie sądziłam, że to cię zainteresuje. A poza tym, wróciłaś dość późno, prawda?
– A dzisiaj? Dzisiaj też nic nie mówiłaś.
– A po co? Jeśli Dłgby chce gdzieś pojechać, to nie moja sprawa. A poza tym nie wiedziałyśmy wtedy, że Maurice Seton nie żyje.
– A więc na prośbę Digby’ego wyjechałaś po niego na pociąg o wpół do dziewiątej? – zapytał Latham, jakby chcąc ostatecznie ustalić fakty.
– Tak jest. I co więcej, Oliverze, kiedy przyjechał pociąg, Digby w nim był. Nie czaił się w poczekalni, nie ukrywał się przy stacji. Kupiłam peronówkę, zobaczyłam, jak wysiada z pociągu i widziałam, jak oddawał bilet peronowemu. Bilet z Londynu, nadmieniam; narzekał na wysoką cenę. Peronowy powinien go pamiętać, w ogóle było wszystkiego około pięciu pasażerów.
– I, jak rozumiem, nie miał ze sobą zwłok? – wtrącił Bryce.
– Nie, chyba, że miał je w torbie metr na pół.
– I zawiozłaś go prosto do domu?
– Oczywiście. Po to przecież tam pojechałam. Po ósmej wieczorem Saxmundham raczej nie jest jaskinią rozrywki, a Digby nie należy do moich ulubionych kompanów od kieliszka. Po prostu oszczędziłam mu jazdy taksówką. Mówiłam przecież.
– Mów dalej, Elizo – zachęcił ją Bryce. – Zawiozłaś Digby’ego do Seton House. I co?
– I nic. Zostawiłam go przy drzwiach wejściowych. W domu było cicho i nie paliły się światła, czego należało się spodziewać; wszyscy wiedzą, że w połowie października Maurice wyjeżdża do Londynu. Digby zaprosił mnie na drinka, ale powiedziałam, że jestem zmęczona i że pewnie ciotka Celia już wróciła i czeka na mnie. Pożegnaliśmy się, po czym Digby otworzył sobie kluczem drzwi i wszedł do środka.
– A więc miał klucz? – zapytał Reckless. – Byli z bratem w tak dobrych stosunkach?
– Nie wiem, w jakich byli stosunkach. Wiem tylko, że Digby miał klucz.
– A pani o tym wiedziała? – Reckless zwrócił się do Sylvii Kedge. – Wiedziała pani, że Digby Seton miał swobodny dostęp do domu?
– Pan Maurice Seton dał swojemu bratu klucz około dwóch lat temu – odparła Sylvia. – Od czasu do czasu prosił go o zwrot, ale pan Digby tak rzadko korzystał z niego pod nieobecność brata, że pan Maurice chyba uznał, że to nie ma znaczenia.
– A czemuż to – pytam tylko z ciekawości – w ogóle prosił o zwrot? – zapytał Bryce. Panna Calthrop stwierdziła jednak, że na takie pytania Sylvia po prostu nie może odpowiadać. Z miną wyraźnie sugerującą, że „nie przy służbie”, odrzekła:
– Maurice kiedyś wspomniał mi o kluczu i powiedział, że chyba poprosi, aby Digby go oddał. Nie chodzi o to, że mu nie ufał, to wykluczone. Po prostu martwił się, że klucz zginie lub ktoś go ukradnie w jednym z tych nocnych klubów, które Digby tak chętnie odwiedza.
– No więc, chyba go nie odebrał – powiedział Latham. -Digby za jego pomocą wczoraj o dziewiątej dostał się do domu. I nikt go już później nie widział. Elizo, czy jesteś pewna, że w domu nikogo nie było?
– Jak mogę być pewna? Nie wchodziłam do środka. Ale nic nie słyszałam i się nie świeciło.
– Byłam tam dzisiaj o wpół do dziesiątej rano – oznajmiła Sylvia Kedge. – Drzwi wejściowe były zamknięte jak zwykle, a dom był pusty. W żadnym z łóżek nikt nie spał. Pan Digby nawet nie nalał sobie drinka.
Wszyscy bez słów przytaknęli, że naprawdę musiało się stać coś strasznego; Digby rzadko przepuszczał okazję wzmocnienia się w obliczu kryzysu.
– To o niczym nie świadczy – powiedziała Celia. – Digby ma zawsze przy sobie piersiówkę. To jedno z tych małych dziwactw, które tak drażniły Maurice’a. Ale gdzie on, u licha, się podział?
– Nie mówił nic o ponownym spotkaniu z tobą? – Latham i zwrócił się do Elizy Marley. – W jakim był stanie?
– Nie, nic nie mówił. Nie jestem specjalnie czuła na nastroje Digby’ego, ale wydawało mi się, że zachowuje się jak zwykle.
– To śmieszne! – oznajmiła panna Calthrop. – Digby nie wyszedłby znowu tuż po przyjeździe! I dokąd to miałby pójść? Jesteś pewna, że nie mówił nic o swoich planach?
– Ktoś mógł go wywołać – powiedziała Elizabeth Marley.
– Wywołać! – Głos jej ciotki zabrzmiał ostro. – Nikt nie wiedział, że tam jest! Wywołać! Niby kto?
– Nie wiem. Mówię tylko, że to możliwe. Kiedy wracałam do samochodu usłyszałam, że dzwoni telefon.
Читать дальше