Właśnie wstawał, jakby nagle zmęczony tematem, gdy od drzwi dobiegło głośne, zdecydowane pukanie. Jane Dalgliesh spojrzała na bratanka, unosząc pytająco brew, po czym cicho wstała i wyszła na ganek. Towarzystwo zamilkło, nasłuchując bezwstydnie; gość po zmroku był czymś rzadkim w tej odciętej od świata społeczności. Po zapadnięciu nocy zwykli widywać tylko siebie nawzajem i instynktownie wiedzieli, czyje kroki zbliżają się do ich drzwi, a to pukanie było pukaniem obcego. Od wejścia dała się słyszeć cicha, urywana rozmowa, po czym panna Dalgliesh pojawiła się w drzwiach. Za nią, w mroku ganku, stało dwóch mężczyzn w prochowcach.
– To inspektor Reckless i sierżant Courtney z Wydziału Śledczego policji hrabstwa – powiedziała. – Szukają Digjby’ego Setona; jego łódka osiadła na brzegu przy cyplu Cod.
– To dziwne – zauważył Justin Bryce. – Jeszcze wczoraj o piątej po południu stała jak zwykle na brzegu u wylotu Tanner’s Lane.
Wszyscy nagle zdali sobie sprawę, że to trochę niezwykłe, aby inspektor i sierżant przychodzili po zapadnięciu nocy zapytać o zaginioną łódkę, ale to Latham sformułował pytanie:
– Co się stało, inspektorze?
– Rzecz wstrząsająca, obawiam się – odparła za niego Jane Dalgliesh. – W łódce znajdowało się ciało Maurice’a Setona.
– Ciało Maurice’a? Maurice’a? Ależ to absurd! – Ostry, dydaktyczny głos panny Calthrop przeciął powietrze w daremnym proteście. – To nie może być Maurice. On nigdy nie wypływa łódką, nie lubi żeglować.
Ispektor wszedł w krąg światła i po raz pierwszy przemówił.
– On nie żeglował, proszę pani. Pan Seton leżał martwy na dnie łódki. Martwy, a ręce miał obcięte w przegubach.
Jakby napawając się własnym uporem, Celia Calthrop po raz dziesiąty powtórzyła:
– Ależ mówię wam! Oprócz Maurice’a nikomu nie wspomniałam o tym pomyśle! Po co miałabym to robić? I niepotrzebnie pytacie mnie wciąż o datę. To było ponad pół roku temu, nie pamiętam dokładnie kiedy. Szliśmy wzdłuż plaży do Walberswick, kiedy nagle pomyślałam, że to byłby dobry początek powieści kryminalnej – ciało bez dłoni, dryfujące w morze na małej łódeczce – więc opowiedziałam to Maurice’owi. I nikomu innemu o tym nie mówiłam, aż do dzisiaj. Oczywiście mógł to zrobić sam Maurice.
– Przecież widać, że musiał komuś powiedzieć! – wybuchnęła z rozdrażnieniem Elizabeth Marley. – Chyba nie obciął sam sobie rąk w imię wiarygodności! A doprawdy trudno przypuszczać, że i ty, i morderca wpadliście równocześnie na ten sam pomysł. Nie rozumiem, jak możesz być taka pewna, że nikomu nie mówiłaś. Mam wrażenie, że opowiedziałaś mi to kiedyś, gdy rozmawiałyśmy o tym, jak powoli Maurice rozwija swoje fabuły.
Zebrani spojrzeli na nią z niedowierzaniem.
– Kochana Eliza! Jak zwykle lojalna! – powiedział cicho Justin Bryce, ale nie tak cicho, by inni tego nie usłyszeli.
Oliver Latham zaśmiał się i zapadło krótkie, pełne skrępowania milczenie, przerwane wreszcie schrypniętym, obrażonym głosem Sylvii Kedge:
– Mnie nic nie powiedział.
– Ano nie, moja droga – odparła słodko panna Calthrop. – Ale też pan Seton nie mówił z tobą o wielu rzeczach. Nie rozmawia się o wszystkim z pokojówką, a tak właśnie o tobie myślał, kochanie. Powinnaś mieć więcej dumy i nie dawać się wykorzystywać jak popychadło. Mężczyźni lubią odrobinę temperamentu.
To była całkowicie nieuzasadniona jadowitość i Dalgliesh wyczuł zażenowane zdumienie zebranych; nikt się jednak nie odezwał. Prawie wstydził się spojrzeć na dziewczynę, która – jakby przyjmując zasłużoną reprymendę – pochyliła nisko głowę, ukrywając twarz za zasłoną czarnych włosów. W ciszy usłyszał jej chrapliwy oddech; żałował, że nie potrafi obdarzyć jej większym współczuciem. Celia Calthrop zachowała się niedopuszczalnie, ale w Sylvii Kedge było coś takiego, co wręcz prowokowało do okrucieństwa. Ciekaw był, co właściwie wywołało ten konkretny wybuch złości.
Minęła już prawie godzina od chwili, gdy inspektor Reckless przybył ze swoim sierżantem; godzina, podczas której inspektor mówił niewiele, a reszta towarzystwa – oprócz Dalgliesha i jego ciotki – bardzo dużo i nie zawsze mądrze. Reckless od razu zajął wysokie krzesło pod ścianą, na którym siedział nieruchomo jak strażnik, obserwując zebranych wzrokiem, który w świetle ognia wydawał się czujny i surowy. Pomimo panującego w pokoju gorąca, nadal miał na sobie swój brudny, gabardynowy prochowiec, za wiotki na wszystkie przyczepione doń metalowe guziki, sprzączki i klamerki. Na podołku przytrzymywał ostrożnie kapelusz oraz parę ogromnych rękawic z mankietami, jakby bojąc się, że ktoś mu je wyrwie. Wyglądał jak intruz, drobny urzędniczyna, którego ledwie się znosi i który nie zaryzykuje drinka na służbie. I taki właśnie efekt, myślał Dalgliesh, i zamierzał wywrzeć. Jak wszyscy skuteczni detektywi, posiadał umiejętność świadomego wyciszania swej osobowości do tego stopnia, że nawet jego fizyczna obecność stawała się czymś tak zwyczajnym i niewinnym jak obecność mebla. Pomagała mu w tym wydatnie jego powierzchowność; był nieduży – chyba z trudem mieścił się w regulaminowych granicach wzrostu – a jego ziemista, zmartwiona twarz była tak pospolita, jak milion innych twarzy, widywanych w sobotnie popołudnia na meczach piłki nożnej. Również jego głos brzmiał płasko, nie dając żadnej wskazówki co do pochodzenia i osobowości. Oczy, szeroko rozstawione i osadzone głęboko pod krzaczastymi brwiami, przesuwały się niespiesznie od jednego mówiącego do drugiego, co byłoby dla zebranych deprymujące, gdyby ktokolwiek z nich to zauważył. U jego boku siedział sierżant Courtney z miną człowieka, któremu powiedziano, że ma siedzieć prosto, mieć uszy i oczy otwarte i nie odzywać się – i który pilnie stosuje się do tych poleceń.
Dalgliesh zerknął na drugą stronę pokoju, gdzie jego ciotka, siedząca na swym zwykłym fotelu, podjęła robótkę, niewzruszenie zachowując dystans. Robić na drutach nauczyła ją niemiecka guwernantka i panna Dalgliesh kontynentalnym sposobem trzymała druty pionowo; Celia Calthrop, najwyraźniej zafascynowana ich połyskującymi czubkami, wlepiła w nie gniewny wzrok, jakby obrażona nadzwyczajną wprawą gospodyni. Chyba czuła się nieswojo, gdyż bez przerwy splatała i rozplatała dłonie oraz rzucała głową, jakby odsuwając ją od ognia. Rzeczywiście, w małym pokoju zrobiło się gorąco i wszyscy oprócz Recklessa zdawali się to odczuwać. Oliver Latham, z czołem mokrym od potu, chodził tam i z powrotem, a jego niespokojna energia Jeszcze bardziej podwyższała temperaturę. Znienacka odwrócił się do Recklessa.
– Kiedy umarł? – zapytał gwałtownie. – Niech pan mówi, może byśmy na odmianę usłyszeli kilka faktów! Kiedy umarł Seton?
– Dokładnie dowiemy się dopiero po sekcji, proszę pana.
– Innymi słowy, nie powiecie. A więc ujmę to inaczej. Na jaki czas mamy zapewnić sobie alibi?
Celia Calthrop wydała cichy pisk protestu, ale wpatrzyła się w Recklessa równie skwapliwie jak pozostali.
– Oczekuję od państwa oświadczeń o tym, co robiliście od chwili, gdy ostatni raz widziano Setona, czyli od wpół do ósmej we wtorek wieczorem, aż do północy w środę.
– Tak późno? – zdziwił się Latham. – Chyba wypchnięto go na morze na długo przed północą. Zachodu łuna; wieczorna wschodzi gwiazda; i jeden jasny glos mnie woła… Może ja zacznę? We wtorek wieczorem byłem na premierze w New Theatre, a potem poszedłem na przyjęcie, wydane przez jedną z naszych teatralnych sław. Wróciłem do siebie trochę po pierwszej i spędziłem resztę nocy z bliską osobą. Teraz nie mogę powiedzieć panu z kim, ale sądzę, że jutro będzie pan znał nazwisko. Wstaliśmy późno, zjedliśmy obiad w Ivy i rozstali, gdy wsiadłem do samochodu, aby przyjechać tutaj. W domku byłem około wpół do ósmej wczoraj wieczorem i już nie wychodziłem, z wyjątkiem małego spaceru przed snem. Dzisiaj przez cały dzień jeździłem po okolicy i robiłem zakupy. Po kolacji odkryłem, że nie mam kawy i udałem się do jedynej sąsiadki, co do której miałem pewność, że ma przyzwoity gatunek i nie uraczy mnie równocześnie rozkosznym wykładem na temat mężczyzn i ich niegospodarności. Ułatwię to panu: mam alibi na czas śmierci – zakładając, że zginął we wtorek – ale nie na czas, gdy wysłano go w ostatnią podróż, gdyż zapewne było to wczoraj w nocy.
Читать дальше