– Niee – odpowiedział Edmund. – Największa różnica na świecie jest między moją matką a moim ojcem. To tak, żebyś wiedział.
Nie mylił się, zrozumiałem to podczas obiadu, na który mnie zaprosili. Chyba w ramach podziękowania z góry za pozwolenie na pobyt Edmunda w Genezaret przez całe lato.
Albin Wester, ojciec Edmunda, był niski i silnej budowy, miał zwieszone wzdłuż ciała ręce i chwiejny chód. Wyglądał mniej więcej tak jak samiec goryla. Jakby przemęczony. Chociaż byłem antyfutbolistą, pomyślałem w tym momencie o trenerze piłki nożnej, który próbuje opracować w połowie gry nową taktykę, gdy drużyna przegrywa 6:0. Jakby był wesoły, a jednocześnie czuł się jak zbity pies. Gdy jedliśmy, prawie cały czas mówił, zwłaszcza gdy miał w ustach jedzenie.
Pani Wester była sztywna, jakby połknęła kij.
Podczas obiadu nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale od czasu do czasu próbowała się uśmiechnąć. Wyglądało to tak, jakby miała pęknąć i za każdym razem czkała i mrugała.
– Może dokładkę, chłopcy – powiedział Albin Wester. – Nigdy nie wiadomo, kiedy znowu dostanie się coś do jedzenia. Skrzynia z kiełbasami Signe jest znana w całej północnej Europie.
Edmund i ja zjedliśmy naprawdę duże porcje, bo były to niezwykle smaczne kiełbaski. Pomyślałem o zadaniu na zajęcia z gospodarstwa domowego i powiedziałem Edmundowi, aby poprosił swoją mamę o przepis.
Wiedziałem, że coś takiego zaliczało się do wyżyn uprzejmości, a pani Wester aż dostała czkawki.
– Skrzynia z kiełbasami a la Signe – powiedział Albin Wester. – Pokarm bogów.
Uśmiechnął się, upuszczając kilka kawałków kiełbasy na kolano.
– Jest alkoholiczką – wyjaśnił potem Edmund. – Musi napinać wszystkie mięśnie, żeby poradzić sobie z takim posiłkiem.
Pomyślałem, że to dziwne, i powiedziałem to. Edmund wzruszył ramionami.
– Ech – odparł. – To wcale nie jest dziwne. Ma trzy siostry. Wszystkie są takie same. Mają to po dziadku, pił na umór, ale ciało kobiety tego nie wytrzymuje.
– Taak? – zdziwiłem się.
– Nie powinno się wlewać bimbru w babę. A prochu dodawać do tytoniu. Z tego są tylko kłopoty.
Na chwilę się zamyśliłem.
– To zabrzmiało jak cytat z gazety „Salasso” – powiedziałem. – Czytasz dużo zachodnich gazet?
– Czasem – rzekł Edmund. – Ale teraz wolę książki.
– Ja mieszam – powiedziałem dyplomatycznie. – Od jak dawna jest taka? Nie można jej jakoś podleczyć?
Byłem trochę obeznamy w działaniach ubocznych alkoholu. Kuzyn mojego ojca, Holger, był ulepiony z tej samej gliny, a w czwartej klasie przez jeden semestr mieliśmy nauczyciela, którego nazywali Bimbrowy Jezus. Chlał z butelki schowanej w szufladzie katedry i wylali go po tym, jak zasnął w klasie i się zsikał.
Tak się w każdym razie mówiło.
Edmund potrząsnął głową.
– Sekret zostanie więc w rodzinie – powiedział. – To nie jest oficjalskie.
– Aha – odpowiedziałem. – Tylko, że mówi się chyba oficjalne.
– Mam w dupie, jak to się mówi – odparł Edmund. – W każdym razie to ze względu na nią tak często się przeprowadzamy. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Wtedy zrobiło mi się żal Edmunda Westera.
I jego ojca.
Może też trochę było mi żal pani Wester.
***
Tego wieczora poszliśmy do kina zobaczyć film z Jerrym Lewisem. Zaprosili nas Westerowie.
– Cholera – stwierdził Edmund w drodze do domu. – Wszyscy powinni być tacy jak Jerry Lewis. Wtedy świat byłby piękny.
– Gdyby wszyscy byli tacy jak Jerry Lewis – odparłem – świat zniknąłby kilka tysięcy lat temu.
Edmund przez chwilę myślał o tym, co powiedziałem.
– Niegłupi jesteś – rzekł potem. – Potrzeba też typów w stylu Perry’ego Masona, masz zupełną rację.
– No i Paula Drake’a i Delii – dodałem.
– Paul Drake jest cholernie dobry – powiedział Edmund. – Kiedy wchodzi do sali sądowej w środku przesłuchania i mruga jednym okiem do Perry’ego. Cholera jasna, co za facet!
– Zawsze ma na sobie białą marynarkę i czarne portki – zauważyłem. – Albo odwrotnie.
– Zawsze – odpowiedział Edmund.
– Della się w nim kocha – oznajmiłem.
– Objection! Della kocha się w Perrym.
– A gówno! – wykrzyknąłem. – Kocha się w Paulu Drake’u.
– Okej – zgodził się Edmund. – Kocha się w obu. Nie ma w tym nic dziwnego.
– To dlatego, że nigdy nie potrafi wybrać jednego z nich – powiedziałem. – Objection sustained!
Przez chwilę szliśmy i wypowiadaliśmy znajome kwestie.
– Objection overruled!
– Objection sustained!
– Your cross-examination.
– No further questions, your Honour.
– Not guilty!
Przy kiosku Karlessona nasze drogi się rozchodziły. Edmund mieszkał dalej, przy ulicy Torfowej, a ja w pobliżu parku sportu.
Karlesson właśnie zamknął kiosk; zielone okienka były zasunięte, a automaty z gumami do żucia przywiązane grubym żelaznym łańcuchem i kłódką do stojaka na rowery.
– Wiesz, że do automatu z gumami można użyć połamanych patyczków do kiełbasek? – zapytałem Edmunda.
– Co? – zdziwił się. – Jak to?
Wyjaśniłem mu. Odłamywało się po prostu centymetr płaskiego drewnianego patyczka. Równie dobrze można było użyć łyżeczek do lodów, ale trudniej było je zdobyć. Potem wciskało się mały kawałek drewna w otwór na dwudziestopięcioorówki i przekręcało. No problem. Klik, klik, klik. Szczęk i chrzęst. Działało za każdym razem.
– Aha? – zdziwił się Edmund. – Blefujesz?
Pogrzebaliśmy trochę w wiszącym na ścianie śmietniku i w końcu znaleźliśmy zafajdaną łyżeczkę do lodów. Odmierzyłem i odłamałem kawałek, podważając paznokciem. Odczekałem chwilę, aż przeszła gromada rozchichotanych dziewczyn, i wykonałem sztuczkę.
Cztery gumy i pierścionek.
Każdy wziął po dwie gumy, a Edmund zabrał pierścionek dla swojej matki alkoholiczki.
– Cholernie sprytnie – pochwalił Edmund. – Powinniśmy tu przyjechać którejś nocy latem i opróżnić całą tę puszkę.
Pokiwałem głową. To był plan, który sam już od dawna obmyślałem.
– Wystarczy tylko zdobyć łyżki – powiedziałem. – Ale zawsze jest ich trochę w kioskach z lodami na rynku.
– Którejś nocy to zrobimy – rzekł Edmund.
– Sustained – odparłem. – Którejś nocy latem.
Potem powiedzieliśmy sobie „cześć” i rozeszliśmy się.
Wiedziałem, że mój brat Henry jest niezwykłym człowiekiem, ale aż do tamtego wieczoru nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo niezwykłym. Musiało to być w ostatnim tygodniu szkoły.
– Berra Armata to dupek – powiedział.
To ja zacząłem o nim mówić. Albo raczej o Ewie Kaludis i przy tej okazji wspomniałem coś o tym, że jest z Armatą Berrą.
– Mówię ci, to prawdziwy gnojek.
To było po prostu stwierdzenie; byłem tak zaskoczony, że nie wiedziałem, co powiedzieć, a potem zaczęliśmy rozmawiać o czymś innym. Potem Henry pojechał Killerem na spotkanie do Kościoła zielonoświątkowego.
Gdy odjechał, długo myślałem o tym, co powiedział. Zastanawiałem się, jak u licha mógł powiedzieć coś takiego, i wtedy przypomniałem sobie, że Henry robił z Berrą Albertssonem wywiad do „Kurren”, gdy ten na początku maja przeprowadził się do naszego miasta.
Armata Berra gnojkiem?
Napisałem to na kawałku papieru, który wsunąłem do „Pułkownika Darkina i złotych sztabek”. Było to tak dziwne oświadczenie, że chciałem je w jakiś sposób przechować.
Читать дальше