W końcu kompani Mullego puścili go. Głośno wykrzyknął: „Aaaaargh!”, i ze spuszczoną głową ruszył na Armatę. Mimo napięcia przeszło mi przez głowę, że jest to marna taktyka. Wszystko, co musiał zrobić Berra, to wypaść w bok – jak to się mówi w języku boksu – wykorzystać prędkość przeciwnika i przyłożyć mu.
I tak właśnie zrobił, ale to nie wystarczyło. Czerwonogęby Mulle padł od pierwszego uderzenia pięścią jak walnięty pałką wół, ale potem Berra podniósł go za kołnierzyk koszuli i wymierzył trzy-cztery strzały w gębę, zanim go obrócił i z całą siłą walnął jego twarzą dwa razy o glebę.
Czułem, jak mi się przewraca w żołądku za każdym razem, gdy Mulle dostawał cięgi, i gdy było już po wszystkim, zauważyłem, że wokół walczących zrobiło się zupełnie cicho. Zarówno zgraja Mullego, jak i piłkarze stali niewzruszeni i tylko się gapili, i kiedy Berra wyprostował plecy i dał znak, że chce z powrotem swoją marynarkę, Atle Eriksson podał mu ją bez słowa. Następnie Berra odwrócił się plecami do Mullego i odszedł.
Nastrój był niemal uroczysty. Jak po pogrzebie albo coś takiego. Edmund i ja też się wymknęliśmy. Czułem się z jakiegoś powodu zawstydzony, Edmund także, bo żaden z nas nic nie powiedział do czasu, aż zostawiliśmy za sobą park i zaczęliśmy odczepiać rowery.
– Co za brutalność – powiedział wreszcie Edmund i wydawało mi się, że głos mu drżał.
– Nieczysta gra – stwierdziłem. – Cholernie nieczysta gra. Nie kopie się leżącego.
Potem popedałowaliśmy z powrotem przez las, a ja znowu zacząłem się zastanawiać, gdzie podczas bijatyki przebywała Ewa Kaludis i czy w ten właśnie sposób można zdobyć taką kobietę jak ona.
Jak Berra Albertsson.
Pamiętam, że cicho płakałem, gdy tak jechaliśmy w tę ciepłą letnią noc.
Tak, to był środek nocy, tylne koło roweru Edmunda rytmicznie zgrzytało, a ja cicho płakałem, sam nie wiedząc, dlaczego.
W niedzielę odwiedził nas mój ojciec. Była to krótka wizyta, bo podwoził go Ivar Bäck, który miał tylko pomóc mieszkańcom Sjölycke przy instalowaniu anteny telewizyjnej.
W każdym razie przez godzinę siedzieliśmy na trawie, jedliśmy przywiezione przez ojca wodniste truskawki i rozmawialiśmy. Niezbyt dużo. Moja matka czuła się stosunkowo dobrze. Czekała na kolejną serię badań, która miała potrwać kilka tygodni. Może miesiąc.
Potem będzie można coś więcej powiedzieć.
Przyjdzie pora, przyjdzie rada.
Henry zaproponował, że wieczorem zawiezie ojca Killerem do miasta, ale on tylko potrząsnął głową.
– Pojadę z Bäckiem – zdecydował. – Tak będzie najspokojniej.
Edmund zapytał, co ojciec chciał przez to powiedzieć. Dlaczego najspokojniej jest jechać z Bäckiem?
Wzruszyłem ramionami.
– Uważa, że Henry prowadzi jak wariat – odrzekłem. – Boi się z nim jeździć.
Kiedy ojciec odjechał, pomyślałem, że nie zapytał o Emmy Kaskel. Przez chwilę się nad tym zastanawiałem. Może Henry w końcu mu powiedział.
***
– Chłopie – powiedział Edmund, gdy skończył czytać „Pułkownika Darkina i sztaby złota”. – To jest bombowe. Będziesz milionerem.
Tuż przed naszym wyjazdem do Genezaret skończyłem „Pułkownika Darkina i sztaby złota” i wziąłem komiks ze sobą. W razie gdyby padał deszcz i gdyby naszła mnie ochota na pisanie.
Ochota mnie naszła, ale oczywiście komiksu nie dało się ukryć przed Edmundem. Przeżywałem katusze, ale w końcu zostawiłem zeszyt trochę przypadkowo włożony między inne książki i nie trwało długo, a Edmund go zwietrzył. A zaraz potem przeczytał.
– Raczej kiepski – powiedziałem. – Nie musisz udawać.
– Kiepski! – wykrzyknął Edmund. – Niech mnie szlag, to najlepsze, co widziałem, odkąd babcia przytrzasnęła sobie cycki maglem.
Było to norlandzkie przysłowie i wyrażało najwyższe uznanie i podziw. Nagle zrobiło mi się tak miło, że nie potrafiłem tego ukryć.
– Eee – skwitowałem. – Bujaj się, maminsynku.
Fakt, że ogarnął mnie nastrój na rysowanie, na pewno miał coś wspólnego z sobotnim wieczorem w parku Lacka. Miałem potrzebę rysowania i opowiadania o takiej kobiecie jak Ewa Kaludis, to jakby we mnie krzyczało. Być może chciałem też przedstawić kilka porządnych bijatyk – w nieco lepszym stylu niż to, co zaszło między Armatą Berrą a czerwonogębym Mulle. Próbowaliśmy trochę dyskutować o tym, jak Mulle musiał czuć się następnego dnia, ale na samą myśl, jak mogła wyglądać jego twarz, Edmund i ja dostawaliśmy dreszczy.
Nie mówiąc o tym, jak musiał go boleć łeb.
W każdym razie w niedzielny wieczór kilkakrotnie przelotnie padało i kiedy Edmund leżał na swoim łóżku i próbował pisać list do mamy w Vissingsbergu, ja leżałem na moim i rysowałem pierwsze okienka „Pułkownika Darkina i zagadkowej spadkobierczyni”.
To był całkiem przyjemny wieczór, nie wiem, dlaczego pomyślałem o tym jeszcze, kiedy trwał.
W miarę upływu lata mój brat Henry był coraz bardziej zajęty swoją powieścią egzystencjalną. Było to niemal tajemnicze. Najczęściej spał do późna, potem wstawał, kąpał się w jeziorze i siadał przed maszyną do pisania z kawą i papierosem. Najchętniej na trawie przy chybotliwym stole ogrodowym, jeśli pogoda na to pozwalała. A na ogół tak było. Gdy zbliżała się pora przygotowywania posiłków, prawie zawsze się wymigiwał. Dawał Edmundowi albo mnie piątala albo dychę, byśmy się wszystkim zajęli. Zakupami, gotowaniem i zmywaniem.
Nie protestowaliśmy. Z pieniędzmi było krucho, nie mieliśmy oczywiście wygórowanych potrzeb, ale miło było móc przynajmniej od czasu do czasu kupić loda u Laxmanow albo dalej, w Wieprzowej Skałce. Czy też kilka papierosów luzem, nie można było przecież przez cały czas podkradać ich Henry’emu, nawet jeśli nie zwracał na to uwagi.
Po posiłkach Henry znikał gdzieś swoim Killerem i co najmniej co drugi wieczór wracał do domu, kiedy już kładliśmy się z Edmundem spać. Czasami budziłem się i słyszałem go w środku nocy. Nieregularny stukot maszyny Faciten i magnetofonu grającego Eddiego Cochrane’a i The Drifters. Elvisa Presleya. Muss ich denn… Nagrał to w kilku miejscach na taśmie. Gdy cichła muzyka, zaczynały śpiewać ptaki w zaroślach pod oknem. Czasami pytałem Henry’ego o to, jak mu idzie z pisaniem książki, ale nigdy nie miał ochoty o tym rozmawiać. „Do przodu” – odpowiadał zazwyczaj i zaciągał się papierosem.
– Do przodu.
W jakiś dziwny sposób byłem ciekaw tego, o czym pisał, ale nigdy nie zostawiał na wierzchu żadnych papierów, a ja nie chciałem pytać. Pewnego wieczoru, gdy wyjechał Killerem, zobaczyłem papier tkwiący w maszynie na biurku. Było to tylko kilka wersów; usiadłem na krześle i ostrożnie przekręciłem wałek, by można było coś zobaczyć.
Przeczytałem tekst pięć albo sześć razy. Być może dlatego, że uważałem go za dobry, ale też dlatego, że wydawał się taki zaskakujący. Zaskakujący i trochę obrzydliwy.
Zachodzi go od tyłu nagle i od razu na właściwą odległość. Jeden krok w żwirze, nie więcej niż jeden, dłoń mocno ściska rękojeść, krótki śmiercionośny wymach. Dźwięk, który się rodzi, gdy stal miażdży czaszkę, jest głuchy. Inwersja dźwięku, który słychać, bo jest bardziej cichy niż cisza, a kiedy ciężkie ciało zespala się z ziemią, letnia noc jest gęsta i odpowiada zagadkowym uśmiechem; wszystko się wypełnia i
W tym miejscu skończył. Zakręciłem z powrotem wałek maszyny i poczułem się nagle jak złodziej nocą. Jak mawiała matka Benny’ego.
Читать дальше