– Obiecujesz, że wrócisz do domu? – naciskał Ramirez. Schowałam rękę za plecy i skrzyżowałam palce.
– Obiecuję.
Ramirez wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. Prawie poczułam wyrzuty sumienia.
– Grzeczna dziewczynka. Prawie. Znowu zmrużyłam oczy.
– Grzeczna dziewczynka? A co ja jestem, cocker spaniel? Na jego twarz powrócił uśmiech Złego Wilka.
– Wolisz być niegrzeczną dziewczynką?
Zamknęłam usta, bo nie przychodziła mi do głowy żadna błyskotliwa odpowiedź. Na szczęście, nie była potrzebna, bo nachylił się do mnie i znowu musnął moje usta swoimi.
Może chodziło o to, że zaprosił mnie na prawdziwą randkę. Albo o to, że przyznał, że mnie lubi i wcale nie olewał przez ostatnie sześć tygodni. A może o to, że od miesięcy damsko – męskie akcje oglądałam tylko na ekranie telewizora. Tak czy siak, kiedy Ramirez zaczął skubać moją dolną wargę, moją głowę wypełniły nagle same niegrzeczne myśli.
Przysunęłam się do niego, przeczesując palcami jego gęste włosy. Wsunął rękę pod moją bluzkę i zdaje się, że na ułamek sekundy straciłam przytomność.
– Sześć tygodni to cholernie długo – wymruczał mi do ucha. Nie musiał mi przypominać.
Jego palce zajęły się rozpinaniem mojego stanika, a moje gorączkowo gmerały przy sprzączce jego paska. (Tak na marginesie, dostać się do jego spodni było trudniej niż do Fort Knox). W końcu się poddałam i zaczęłam ściągać z niego koszulkę, kiedy drzwi otworzyły się na oścież.
– Widziałaś jak Madonna na mnie patrzył? Leci na mnie, jestem tego pe… Och. Sorki.
Marco i Dana zatrzymali się w progu. Ramirez zaklął po hiszpańsku. Doskonale go rozumiałam.
– Eee, sorry, że przeszkadzamy – powiedziała Dana, przenosząc wzrok z mojego wywleczonego stanika na wyciągniętą koszulkę Ramireza. – Ale martwiliśmy się o ciebie.
Czułam, jak płoną mi policzki. Nie byłam tylko pewna, czy z powodu nagłego wybuchu podniecenia, czy z zażenowania.
– Nie szkodzi. I tak miałem już wychodzić – rzucił Ramirez. – Posłał mi namiętne spojrzenie. – Widzimy się jutro wieczorem?
Skinęłam głową, woląc się nie odzywać z obawy, że powiem coś absolutnie niewłaściwego. Na przykład: „Nie, czekaj, jestem pewna, że zaraz rozpracuję tę cholerną sprzączkę!”
– Mmm, mmm! Skarbie, ten facet to totalne ciacho – rozpromienił się Marco, odprowadzając Ramireza wzrokiem.
– Co on tu robił? – zapytała Dana. – Co z Przysięgą?
– Chrzanić Przysięgę, skarbie. Ten facet to chodzący seks! Uf! – Marco zaczął się wachlować.
Kiedy zdołałam trochę uspokoić moje rozszalałe hormony, Dana dobrała się do minibarku, a ja streściłam wszystko, czego dowiedziałam się od Ramireza. Jeśli się nad tym zastanowić, nie złamałam danej mu obietnicy. Powiedział, że informacje które mi ujawni, nie mogą wyjść poza ten pokój. I nie wyszły, bo przecież ciągle w nim byliśmy. Widzicie? Tajemnica dochowana. (Tak jakby).
Dana, jest tak dobrą przyjaciółką, że nie powiedziała nawet: „A nie mówiłam?” kiedy doszłam do powiązań Monalda z Marsuccimi. Chociaż mogła powiedzieć to bezgłośnie do Marca, kiedy poszłam po drugą miniaturową tequile. Byłam już wtedy tak zamroczona, że nie mam pewności.
Kiedy opróżniliśmy minibarek, wciągnęłam piżamę w kaczuszki i klapnęłam na dostawkę. Zamknęłam oczy, a pod powiekami migały mi obrazki z Larrym w podróbkach Gucciego, przemieszane z pustymi oczami Monalda i czarną płachtą przykrywającą nieszczęsnego Hanka. Za to, kiedy na dobre odpłynęłam w sen, przyśnił mi się Ramirez, ze świecami, romantyczną muzyką i całą naszą idealną pierwszą randką.
Z cudownego snu, w którym język Ramireza robił magiczne sztuczki na moim brzuchu, wyrwała mnie uwertura do Wilhelma Telia dobiegająca z mojej torebki. Odruchowo sięgnęłam po komórkę. Aua! Straszny ból przeszył lewą stronę mojego ciała. Przekręciłam się. Ból poraził moje ciało z prawej strony. Ostrożnie wsparłam się na łokciach i rozmasowałam kark. Czułam się, jakbym spędziła noc na siedząco, na jednym z krzeseł w jadalni mojej irlandzkiej, katolickiej babci. Zamrugałam. Nie, to nie było krzesło z jadalni, to coś znacznie gorszego. Spałam na najbardziej nierównej i niewygodnej dostawce w całej Newadzie. Krzywiąc się z bólu, wyjęłam telefon z torebki.
– Halo?
– Maddie? Tu mama.
Rety! Poderwałam się jak oparzona, po czym jęknęłam, czując ból zarówno z lewej, jak i prawej strony.
– O. Cześć, mamo.
– Cześć, kochanie. Tak się cieszę, że odebrałaś. Jak tam Palm Springs?
– Jak Palm Springs? – Rozejrzałam się po pokoju. Marco chrapał jak traktor pod błękitną maską z koronką, a Dana leżała rozciągnięta w poprzek drugiego łóżka, znowu nie mieszcząc się z kończynami. – Jest super. Naprawdę. Naprawdę super. – Skrzywiłam się. Nie cierpię mieć wyrzutów sumienia.
– Och, to wspaniale. Tak się cieszę, że dobrze się bawisz. Byłaś już w tym małym sklepiku na Palm Canyon? Tym, gdzie sprzedają te ręcznie malowane muszle?
– Nie. Jeszcze nie, – Nie było to do końca kłamstwo, prawda?
– Och, koniecznie musisz się tam wybrać. Są przepiękne! To co już widziałaś?
– Och, niewiele. – Jeśli nie liczyć drag queens w piórach i handlujących butami mafiosów.
– No cóż, skarbie, jestem bardzo zadowolona, że postanowiłaś to zrobić. Naprawdę potrzebowałaś wakacji. Strasznie się ucieszyłam na wieść, że znowu randkujesz. Nie jest dobrze zbyt długo być samej.
Nie musiała mi o tym mówić. – Aha.
– W każdym razie, chciałam się tylko przywitać. Przed twoim wyjazdem miałyśmy małe nieporozumienie i, cóż, chciałam tylko… się przywitać.
Wzdrygnęłam się, znowu czując wyrzuty sumienia. Mama nie umie przepraszać i jak na nią, było to naprawdę dużo.
– Mamo, co do Larry'ego…
– Właśnie – weszła mi w słowo. – Cieszę się, że już to sobie wybiłaś z głowy. – Stwierdzenie. Wybiłaś z głowy.
– Aha. – Znowu Pomasowałam kark. Czy mi się zdawało, czy ból się nasilał?
– I cieszę się, że dobrze się bawisz. Chcesz, żebym wpadła i podlała kwiaty pod twoją nieobecność?
– Nie, mamo. Nie mam kwiatów. – Zamilkła na moment.
– Jak to nie masz kwiatów?
– No nie mam. Kwiaty usychają, więc mam tylko plastikowego fikusa w kącie. Żadnych żywych roślin.
Znowu milczała, zszokowana.
– Nie wygłupiaj się, wszyscy mają kwiaty. Kupię ci coś.
Tak, ból zdecydowanie się nasilał. Przechyliłam głowę na bok i jęknęłam.
– Maddie, wszystko w porządku?
– Tak, po prostu krzywo spałam. – Mama zachichotała.
– Rozumiem. Pamiętam, jak pierwszy raz wyjechaliśmy z Ralphiem na weekend. Spałam wtedy w różnych dziwnych pozycjach.
Okej, wystarczy.
– Słuchaj, mamo, muszę…
– Raz nawet „spaliśmy” w toalecie samolotu. Słyszałaś kiedyś o erotycznym „odlocie”, Maddie?
Fuj, fuj, fuj!
– Mamo, naprawdę muszę kończyć. Zadzwonię do ciebie później. Pa. Szybko się rozłączyłam i odrzuciłam telefon, jakby był skażony seksualnymi wyczynami mamy. Nie chciałam ich poznawać.
Opadłam z powrotem na poduszki i zamknęłam oczy. Niestety, zaszczepione we mnie katolickie poczucie winy nie dawało mi spać. Choć wiedziałam, że robię to dla jej dobra, czułam się podle, okłamując mamę. Głównie dlatego, że wiedziałam, iż wcześniej czy później, odkryje prawdę. Przypomniało mi się Boże Narodzenie, kiedy miałam dziesięć lat. Zrobiłam rewizję w szafie mamy i podejrzałam wszystkie moje prezenty. Potem je schowałam, uważając, by znalazły się dokładnie tam, skąd je wyjęłam. W świąteczny poranek znalazłam tylko kartkę z informacją że Mikołaj nie lubi dziewczynek, które podglądają. Nadal nie mam pojęcia, jak to odkryła. Jakimś cudem, zawsze odkrywała prawdę.
Читать дальше