Postanowiłam, że jak najszybciej muszę udać się na woskowanie. Weszłam do klubu z opuszczoną głową.
W środku Victoria była jeszcze większa niż z zewnątrz. Po prawej znajdował się parkiet pełen gibających się ludzi, skąpanych w świetle stroboskopów, a po lewej – szklany bar, oświetlony neonami, ciągnący się przez całą długość ściany.
Tłoczyli się do niego ludzie spragnieni martini Sammy'ego Davisa Jr. Za barem dostrzegłam korytarz, w którym były zapewne toalety i biura.
Jednak główna atrakcja znajdowała się prosto przed nami. Liczne stoliki i boksy otaczały wielką scenę, na której występowało siedem kobiet w butach na platformie, piórach i żółtych, obszytych cekinami, opiętych kostiumach. Każda z nich miała jabłko Adama. Pośrodku stała męska wersja Marilyn Monroe, śpiewając o rym, że diamenty są najlepszymi przyjaciółmi chłopca.
– Kocham Las Vegas! – Marco aż przyklasnął.
Cieszyłam się, że ktoś się dobrze bawił. Ja nadal byłam na etapie zaprzeczania.
Idąc do wolnego stolika przy przejściu, rozglądałam się wokół, wypatrując w tłumie wysokiego rudzielca i niskiego gościa w sztruksach. Niestety, bez powodzenia.
Do naszego stolika podszedł kelner, zrobiony na wczesną Madonnę, łącznie ze srebrnymi bransoletkami i domalowanym pieprzykiem.
– Witamy w Victoria Club. Czego się panie napiją?
Marco zachichotał na słowo „panie” i zamówił brzoskwiniowego schnappsa.
– Muszę powiedzieć – dodał, wyglądając jak dwunastolatka na koncercie Ashlee Simpson – że uwielbiam twoją muzykę.
W duchu przewróciłam oczami.
Ale Madonna to łyknął. Spłonął rumieńcem, dał Marcowi autograf na serwetce, i dopiero potem przyjął resztę zamówień. Ja i Dana wzięłyśmy po cosmopolitanie.
– Nie wiesz, czy występuje dziś Lola? – zapytałam.
– Przykro mi. Dzisiaj ma wolne. Numery go – go są tylko w poniedziałki i piątki.
Mój ojciec, tancerka go – go. Czułam, że znowu się marszczę.
– Czyli w ogóle jej tu dzisiaj nie było? Madonna ściągnął brwi.
– Nie. Ale była wczoraj, widziałem ją tuż przed tym… – Urwał, spuszczając wzrok. – Jak znaleźli Harriet.
– Przykro mi. Byliście przyjaciółmi?
– Nie, aż tak to nie. Byliśmy w dobrych stosunkach, ale Harriet i Lola pracowały tu znacznie dłużej ode mnie. Ja przeniosłem się tu z Caesars Palące dopiero zeszłej wiosny. Byłem tam rzymskim żołnierzem.
Nigdy bym na to nie wpadła.
– Czy Lola przyjaźni się z kimś jeszcze? – zapytałam. Pokręcił głową.
– Nie, Lola i Harriet trzymały głównie ze sobą. No i z Bobbi. Przyjaźniły się we trójkę. Ale Bobbi odeszła w zeszłym tygodniu.
Wyprostowałam się.
– Tak? Wiesz może dlaczego?
Madonna pokręcił głową, rozhuśtując blond perukę.
– Niestety, nie. Po prostu któregoś dnia zniknęła. Przygryzłam wargę. Zdaje się, że takie akcje były ostatnio bardzo popularne.
– A Monaldo? – włączyła się Dana. – Mówi ci coś to nazwisko? Madonna się uśmiechnął.
– Jasne. To właściciel. – Wskazał na korytarz za barem.
– Dzięki.
– Spoko. Mam nadzieję, że przedstawienie będzie się wam podobało – powiedział, po czym puścił oczko do Marca i odszedł do sąsiedniego stolika.
Kiedy zostaliśmy sami, Dana kopnęła mnie pod stołem.
– Widzisz, mówiłam ci, że wszystkie te kluby są w łapach mafii! Boże.
– To, że facet jest Włochem i jednocześnie właścicielem klubu, nie robi z niego gangstera.
– Amerykaninem włoskiego pochodzenia – poprawił mnie Marco.
– Założę się – zaczęła Dana, zniżając głos do szeptu – że pełno tu mafiosów. Rozejrzałam się, ale zobaczyłam tylko podejrzanie dużą liczbę czółenek w rozmiarze czterdzieści pięć. Mafiosi. Jasne.
– Pójdę pogadać z właścicielem. Jestem pewna, że to miły, zupełnie zwyczajny Amerykanin włoskiego pochodzenia – stwierdziłam z naciskiem. – Wy zostańcie.
– Na pewno nie chcesz, żebym z tobą poszła? – zapytała Dana. – Miałam już zajęcia z metod przesłuchiwania i zastraszania. Rico wykorzystuje te same techniki, co CIA. Są naprawdę skuteczne, Maddie.
– Nie! Powiedziałam, że pójdę z nim pogadać, a nie, że będę go przesłuchiwać.
Dana wydęła wargi.
– Paralizator nie, przesłuchanie nie. Człowiek nie może się nawet zabawić.
– Obejrzyjcie występ – powiedziałam, wskazując scenę, gdzie Marilyn zaczęła właśnie śpiewać Happy Birthday, Mr. President.
Dana nadal była naburmuszona, a Marco wodził rozmarzonym wzrokiem za Madonną, kiedy zostawiłam ich, przemykając między klubowiczami w stronę korytarza. Wyjrzałam zza rogu. Trzy pary drzwi po lewej, po prawej dwie łazienki. Zerknęłam szybko przez ramię i zajęłam się lewą stroną. Na pierwszych drzwiach było napisane „Magazyn”, na pozostałych dwóch, że są to pomieszczenia służbowe. Zapukałam do pierwszych drzwi. Żadnej odpowiedzi.
Podeszłam do drugich. Znieruchomiałam, słysząc w środku stłumione głosy.
Rozmawiały dwie osoby. Jeden głos był głębszy i wolniejszy, ale nie mogłam zrozumieć, co mówi. Słyszałam tylko ciche, burkliwe odgłosy. Drugi głos był wyższy i bardziej natarczywy. I, na szczęście, głośniejszy. W tym momencie przypomniały mi się pogadanki mojej irlandzkiej, katolickiej babci na temat podsłuchiwania. Zignorowałam to i przyłożyłam ucho do drzwi.
Najpierw usłyszałam słowa „kretyn” i „idiota”. Właściciel wyższego głosu był wkurzony. Potem usłyszałam „towar” i „Lola”. I w końcu „broń”.
Stłumiłam jęk, czując nagły przypływ adrenaliny. Całym ciałem przywarłam do drzwi, żeby lepiej słyszeć.
Facet o niższym głosie wymamrotał coś w odpowiedzi, a ten pierwszy znowu się wściekł. Tym razem wyraźnie usłyszałam jego odpowiedź.
– Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Po prostu masz się nim zająć. Zamarłam. Raczej nie miał na myśli zafundowania komuś masażu stóp.
Nagle wzmianki Dany o Ojcu chrzestnym przestały się wydawać bezsensowne. Kim miał się zająć? Larrym? Zaschło mi w ustach, w głowie miałam kłębowisko myśli.
Głosy znowu ucichły. Wytężałam słuch, ale jedyne co usłyszałam to odgłos kroków. Niestety, dopiero poniewczasie zdałam sobie sprawę, że kierują się w moją stronę. Drzwi otworzyły się na oścież.
– Aua. – Dostałam nimi prosto w nos. Poleciałam na przeciwległą ścianę, uderzyłam w nią głową i osunęłam się na podłogę. Zamrugałam. Oszołomiona, uniosłam wzrok i zobaczyłam dwóch facetów, wpatrujących się we mnie. Jeden był wielki. Zdawało mi się, że wypełnia cały korytarz. I bynajmniej nie był gruby. Miał posturę zawodowego futbolisty. Jego twarz przecinała długa blizna, a gęste brwi zrosły się w jedną, która wyglądała jak przycupnięta nad oczami włochata gąsienica.
Ale to ten drugi przyprawił mnie o gęsią skórkę. Był niższy, o ostrych rysach twarzy, z krótko przyciętymi ciemnymi włosami i oliwkową cerą. Miał na sobie elegancki, ciemny garnitur. Jego twarz była nieco zaczerwieniona po kłótni, która odbyła się przed chwilą. Jego małe, czarne oczka patrzyły na mnie zimnym, wyrachowanym wzrokiem, od którego przeszedł mnie dreszcz. Byłam gotowa założyć się o moje sandałki od Blahnika, że to Monaldo.
– Co, do diabła, tutaj robisz? – zapytał z ledwie hamowaną wściekłością.
– Ja, eee, szukam toalety.
Spojrzał na znajdujący się po prawej stronie półmetrowy neon z oznaczeniem toalety, a potem z powrotem na mnie. Uniósł idealnie wyregulowaną brew.
Читать дальше