Zatrzymał się i spojrzał na mnie łagodniej.
– Dobrze cię było zobaczyć, Maddie. Pozdrów ode mnie mamę.
Zanim zdążyłam zaprotestować przeciwko kolejnemu porzuceniu, odpalił samochód i po raz drugi zniknął z mojego życia. Tyle że tym razem, zamiast włochatej ręki, widziałam długie, rude włosy powiewające na wietrze.
Stałam na pustym podjeździe, próbując zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło.
Mój ojciec nie został postrzelony. Wszystko było w porządku. Nie był martwy, ranny ani się nie wykrwawiał. Powinnam czuć ulgę, że jest cały i zdrowy, prawda?
I czułam.
Częściowo.
Wiedziałam jednak, że nie wszystko jest okej. Tyle pytań ciągle pozostawało bez odpowiedzi. Pomijając jego styl ubierania, działo się tu coś naprawdę dziwnego.
Spojrzałam na dom. Na wszelki wypadek, wróciłam do frontowych drzwi i spróbowałam je otworzyć. Były zamknięte.
Z braku innych genialnych pomysłów, wsiadłam do mustanga i pojechałam do hotelu.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po powrocie do pokoju, było odsłuchanie wiadomości. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że jest ich aż siedem. I wszystkie od Ramireza.
W innej sytuacji, siedem wiadomości od wściekłego policjanta, nakazującego ci powrót do Los Angeles, mogłoby popsuć humor, ale kiedy słuchałam ich, jedna po drugiej, nie mogłam pozbyć się poczucia triumfu. I kto teraz nie odpowiadał na telefony, co?
Skasowałam wszystkie siedem wiadomości. Potem opadłam na łóżko i wlepiłam wzrok w fantazyjnie wytynkowany sufit.
Okej, więc mój ojciec wolał szminki od krawatów. I lubił bury od Gucciego. (O to akurat nie miałam do niego pretensji). I jak się okazało, wcale nie uciekł do Vegas z tancerką, tylko sam nią został.
Wszystko to nie zmieniało faktu, że jest moim ojcem. I choć nie chciał tego przyznać, miał kłopoty. Jak duże i jakiego rodzaju, nie wiedziałam. Właściwie, nie wiedziałam nawet, czy chcę to wiedzieć. W końcu Larry właśnie po raz drugi dał nogę. I jeśli się dobrze zastanowić, nie okazał ani jednej z klasycznych oznak ojcowskiego zadowolenia na widok córki.
Trąc oczy, zepchnęłam małą, pozbawioną ojca dziewczynkę z powrotem do podświadomości, w zamian próbując skoncentrować się na dorosłej, rozsądnej kobiecie, za którą się uważam.
Załóżmy, że faktycznie słyszałam wystrzał z broni w wiadomości od Larry'ego. Prosił o pomoc, a ktoś do niego strzelał. Trzy dni później, jego współlokator skoczył z dachu, a Larry nabrał wody w usta. Nie wyglądało to dobrze.
O jaką pomoc chodziło? Czy miało to coś wspólnego z Monaldem? Maurice powiedział, że to już koniec. Koniec czego? Czy właśnie o to kłócili się z Larrym w kuchni? Ich sprzeczka wyglądała dość poważnie, więc nie sądzę, by spierali się o to, w jakiej trumnie pochować biednego Hanka.
Zamknęłam oczy. Pytanie brzmiało: czy dam nogę, tak jak przed laty zrobił to Larry, czy zostanę i spróbuję pomóc mu wyplątać się z kłopotów, w jakie wpakowali się z Panem Golfikiem? Chciałabym powiedzieć, że przyszła mi do głowy genialna odpowiedź, ale prawda jest taka, że po prostu przysnęłam.
Następne co pamiętam, to Danę, która wpadła jak burza do pokoju i zaczęła skakać po łóżku.
– Rety. Rety. Maddie, obudź się!
Uchyliłam jedno oko i, zdziwiona, zobaczyłam za oknem słońce zachodzące nad zamkiem Excalibur.
– Która godzina?
– Odpowiednia na imprezę. Właśnie wygrałam w blackjacka. Tysiąc dolców! Jestem królową blackjacka. Mads, musisz w to ze mną zagrać. Ten recepcjonista, Jim, namówił mnie, żebym z nim zagrała. Na początku powiedziałam, że nie chcę, na co on, że to łatwe, na co spytałam, czy mi pokaże, na co on, że spoko. I zagrałam. Miałam dziesięć punktów i krupier spytał mnie co dalej. Powiedziałam, że dobieram, patrzę, walet, no i wygrałam. Tysiąc dolców, Maddie. Ale czad, nie?
Zamrugałam, otwierając drugie oko.
– Mój ojciec jest transwestytą.
Dana przestała skakać po łóżku. Ale – i tu plus dla niej – nawet nie zapytała, czy jestem pijana.
– Co takiego?
Podparłam się na łokciach i opowiedziałam jej o mojej wyprawie do Henderson. Łącznie z tym, że mój ojciec lubi bieliznę Victoria's Secret.
– Łat – powiedziała, kiedy skończyłam. – Znałam kiedyś jednego transa. Dolly. Pracowała na rogu Hollywood i Vine.
– Super, dzięki. Bardzo mnie pocieszyłaś.
– Myślisz, że twoja mama wie? – zapytała Dana. Zastanowiłam się. Biorąc pod uwagę, że na wzmiankę o Larrym zrobiła się kredowobiała, istniała taka możliwość.
– Nie wiem. Może.
– Może powinnaś do niej zadzwonić?
– Nie! – Poderwałam się jak oparzona. – Nie chcę z nią o tym rozmawiać. Właśnie jestem na etapie zaprzeczania. Jeśli pogadam o tym z mamą, wszystko się urzeczywistni. T moje zdrowie szlag trafi.
– Hm… nie wiem, czy zaprzeczanie jest znowu takie zdrowe – odparła Dana, ściągając brwi.
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Dana, mój ojciec nosi buty tancerki go – go. Wierz mi, zaprzeczenie to mój najlepszy przyjaciel.
– Skoro tak uważasz. – Usiadła obok mnie na łóżku. – Co zamierzasz teraz zrobić?
Zaburczało mi w brzuchu i przypomniałam sobie, że od rana nic nie jadłam.
– Zamierzam coś zjeść.
Jako że Dana też nie jadła, zbyt pochłonięta wygrywaniem w blackjacka, postanowiłyśmy znowu udać się do Broadway Burger. I choć wspomnienie mojego ojca w gorsecie sprawiało, że miałam wielką ochotę na ogromnego cheeseburgera z dodatkowym majonezem, poszłam w ślady Dany i w zamian zamówiłam sojowego hamburgera z dodatkowymi kiełkami. Kiedy czekałyśmy najedzenie, powiedziałam Danie o siedmiu wiadomościach od Ramireza. Przyznała mi rację. Dostał to, na co sobie zasłużył.
Zasiadłyśmy z naszymi kanapkami przy stoliku pod oknem i Dana natychmiast wgryzła się w swoją. Mrucząc z zadowolenia, wetknęła zabłąkany kiełek z powrotem do ust.
– Boże, jakie to dobre – westchnęła. Marszcząc nos, powąchałam swoją kanapkę.
– Pachnie jak skoszona trawa.
– Wcale nie! Maddie, pomyśl, jakie to dobre dla twojego organizmu. Soja jest zdrowa dla serca, do tego przeciwutleniacze.
Powąchałam jeszcze raz.
– No nie wiem…
– Śmiało – zachęcała Dana, z zadowoleniem przeżuwając kolejny kawałek. Odgryzłam maciupki kęs.
– Smakuje jak trawa.
– Ma siedemdziesiąt pięć procent mniej tłuszczu niż hamburger wołowy. Spojrzałam na swój brzuch. Był wolny od gorsetu. Jeszcze.
– Siedemdziesiąt pięć, tak? – Dana skinęła głową.
Starając się nie oddychać przez nos, zjadłam swoją kanapkę z trawą. Kiedy dotarłyśmy do pokoju, Marco już tam był. Wrócił z Paryża w założonym na bakier czarnym berecie, obładowany torbami z zakupami.
– Bonjour, moje śliczne – przywitał nas. – Jak tam Paryż?
– Magnifique! Podoba się wam beret?
– Bardzo do ciebie pasuje – powiedziałam szczerze.
– Dana, kiedy was nie było, dzwonił do ciebie jakiś facet – poinformował Marco, wyciągając z torby breloczek do kluczy w kształcie wieży Eiffla. – Roco? Rambo?
– Rico? – zapytała Dana i aż zaświeciły się jej oczy. – Tak. Rico. Sądząc po głosie, totalne ciacho.
– Co mówił?
– Prosił, żeby ci przekazać, że Mac – relacjonował Marco, robiąc palcami powietrzny cudzysłów przy ostatnim słowie – powiedziała, że sprawdzili już, czy nie masz kryminalnej przeszłości, i że on odbierze twoją ladysmith – znowu cudzysłów – w piątek.
Читать дальше