Godzinę później topielec znajduje się już na stole sekcyjnym w prosektorium. Tam detektyw Popielski oficjalnie potwierdza tożsamość zmarłego. Był nim matematyk i wynalazca doktór Leon Bójko, z którym kilka dni wcześniej detektyw rozmawiał w związku ze zleceniem policyjnym, jakie realizował jako biegły filolog i znawca języków starożytnych. Bójko był w mniemaniu Popielskiego podejrzany o dokonanie podwójnego morderstwa na wróżce Lubię Bajdykowej i prostytutce Lii Kochównie.
Autopsja, którą przeprowadził sławny na cały kraj medyk sądowy doktór Iwan Pidhirny, potwierdziła, że zgon Bójki nastąpił wskutek „utonięcia w dieslowskim oleju pędnym. Godzina zgonu była wręcz niemożliwa do ustalenia z powodu piorunującego rozkładu zwłok. Putrefactio fulminans [74] nastąpiła w bardzo wysokiej temperaturze, w mansardzie nie wietrzonej i szczelnie zamkniętej, położonej bezpośrednio pod blaszanym dachem, poddanym silnemu nasłonecznieniu w letniej porze”.
Przesłuchanie hrabiego Bekierskiego po zatrzymaniu szybko ujawniło motyw zabójstwa, do którego przesłuchiwany z całym zdecydowaniem się nie przyznawał. Motywem tym mogła być zemsta na Leonie Bójce za ujawnienie tajemnicy rodzinnej, dla przesłuchiwanego Bekierskiego z powodów politycznych, o których poniżej, bardzo bolesnej. Otóż dzień wcześniej, 16 lipca 1930 roku, ukazał się w wieczornym dodatku do lwowskiego bulwarowego dziennika „Wiek Nowy” artykuł Władysława Matusza, w którym ów dziennikarz, powołując się na list otrzymany od Leona Bójki, ujawnia całemu światu, że matka hrabiego Józefa Bekierskiego jest Żydówką i nazywała się niegdyś Chaja Lejbach. Sędzia śledczy Stanisław Chciuk artykuł ów dołącza do akt jako dowód na istnienie motywu, po czym wydaje nakaz aresztowania Józefa Bekierskiego pod zarzutem zamordowania Leona Bójki z mściwej motywacji.
Czytelnik mógłby teraz przetrzeć oczy ze zdumienia i zapytać: A cóż to za osobliwy motyw? Owszem, trzeba z ubolewaniem przyznać, że barbarzyński pogląd antysemityzmu występuje w naszym życiu społecznym, ale czy jest on na tyle silny, by człowiek zdemaskowany jako Żyd czy semi-Żyd był na tyle rozwścieczony, by zabić swojego demaskatora? Zwykły człowiek nie jest do tego zdolny – odpowiem mojemu hipotetycznemu dociekliwemu Czytelnikowi. – Zwykłemu człowiekowi takie pochodzenie może być całkiem obojętnym. Natomiast działaczowi politycznemu starającemu się o nominację na kandydata do sejmu z listy Stronnictwa Narodowego (a hrabia Józef Bekierski kimś takim właśnie był!) nagle ujawnione żydowskie pochodzenie może doszczętnie złamać karierę!
Oto dwie istotne informacje biograficzne, które rzucą nieco światła na poglądy Bekierskiego, których nie waham się określić mianem skrajnego szowinizmu i zoologicznego antysemityzmu. W roku 1907 w kółku literackim polskich studentów uniwersytetu w Kazaniu hrabia wygłosił referat, w którym uzasadniał, że wszelkie dążenia niepodległościowe Polaków są sterowane z zewnątrz przez Żydów i masonów. Jako z góry skazane na porażkę, miały rzekomo sprowokować mocarstwa zaborcze do zastosowania wobec Polaków skrajnego terroru i najprzykrzejszych represji. Zasadą polityki polskiej – wywodził prelegent – winno być zatem zlikwidowanie wpływów żydowskich, rezygnacja z aspiracyj niepodległościowych i święty wieczny sojusz z Rosją połączony z szeroką autonomią. Ten pierwszy postulat – zalecał Bekierski – można zrealizować poprzez zamknięcie wszystkich Żydów poddanych cara w specjalnych obozach czy też na wydzielonych terytoriach. Referat ten został opublikowany w numerze XVIII pisma „Kazanskij Litieraturnyj Wiestnik”.
Swojego antysemityzmu Bekierski najokrutniej dowiódł nie tylko słowem, ale i czynem. W marcu roku 1915 jako carski oficer nadzorował pogrom Żydów w Lubaczowie, co było połączone – rzecz wyjątkowo odrażająca – z kilkoma gwałtami zbiorowymi, jakich dokonano na dwóch żydowskich kobietach i czterech dziewczynkach. Za ten czyn został on wyrokiem sądu wojennego – obradującego pod przewodnictwem dowódcy III Armii generała Radka Dimitrijewa – przeniesiony do garnizonu karnego na Kaukazie.
A teraz powróćmy do procesu. Rozpoczął się on dopiero 25 maja 1931 roku, prawie rok po aresztowaniu oskarżonego. Ta zwłoka spowodowana była ciężką chorobą serca Józefa Bekierskiego, co uniemożliwiło mu przebywanie w areszcie śledczym. Zamiast w tym ponurym miejscu oskarżony spędzał swe dnie (oczywista pod nadzorem policyjnym) w luksusowym pomieszkaniu w prywatnym zakładzie doktora Karola Isakowicza.
Proces rozpoczął się zaprzysiężeniem ławy przysięgłych, a następnie głos zabrał prokurator Włodzimierz Szumiło. Ten krótko przedstawił oskarżenie, po czym do akcji przystąpił obrońca, mecenas Wacław Bechtold-Smorawiński. Jego cała aktywność koncentrowała się na podważeniu zeznań głównego świadka oskarżenia, jakim był Edward Popielski. Sławny adwokat wygłosił jedną z najbłyskotliwszych mów wstępnych, jakie słyszałam. Opierała się na paradoksie, którego nie powstydziłby się Demostenes czy Cyceron.
„Mój klient, Wysoki Sądzie – perorował, wpatrując się w przewodniczącego jasnymi oczami – jest karierowiczem, który własną matkę ukrył był przed oczyma świata, by swym żydowskiem pochodzeniem nie pokrzyżowała mu planów i aspiracyj. Jest człowiekiem, który uległ wojennemu zepsuciu, jak wielu z tych, którzy na co dzień obcowali ze śmiercią. Nie jest człowiekiem kryształowym, 0 nie! Ale to nie on zamordował Leona Bójkę, a wszak sprawa, która się toczy przed tym niezawisłym trybunałem, dotyczy właśnie tej śmierci. Mój znakomity kolega, prokurator Szumyło, będzie usiłował pokazać mojego klienta jako zdrajcę i degenerata. Ale nie sądzi się go tutaj pod łatwymi zresztą do obalenia zarzutami zdrady 1 sprzeniewierzenia się dobrym obyczajom! Przedmiotem badań tego niezawisłego sądu oraz ławy przysięgłych jest bowiem mord, jakiego dokonano na Leonie Bójce! Twierdzę z całą mocą, że mój klient tego mordu nie dokonał, lecz został w całą sprawę bezlitośnie i naumyślnie wmieszany!”
O genialnej strategii mecenasa Bechtolda-Smorawińskiego niech zaświadczą tutaj trzy przesłanki ukryte w tej krótkiej przemowie. Obrońca wiedział doskonale, że młody, lecz bardzo wytrwały i uparty prokurator Włodzimierz Szumiło dołączył do akt przetłumaczony z rosyjskiego artykuł oskarżonego kwestionujący niepodległościowe dążenia Polski i zechce oczernić Bekierskiego przed sędzią, byłym legionistą Antonim Knipą. Adwokat osłabiał zatem z góry to działanie, mówiąc, że nie zdrady dotyczy sprawa. Nie wspomniał też słowem o przewinach oskarżonego wobec chłopów, a zwłaszcza chłopek, ponieważ wiedział, że włościanie ze Stratyna i Pukowa, w większości Rusini nie znający dobrze języka polskiego, za nic nie zgodzą się zeznawać przed sądem, choćby ich nie wiadomo jak zachęcał do tego prokurator Szumiło, sam zresztą Rusin. Geniusz obrońcy był również widoczny w charakterystycznej wymowie nazwiska swojego antagonisty. Wymawiając je z ukraińska „Szumyło”, sugerował bardzo wyraźnie, iż prokurator, jako Ukrainiec, może być uprzedzony do oskarżonego – nacjonalisty pełnego pogardy dla swych ukraińskich włościan. Sam mecenas swoje poglądy polityczne demonstrował znaczkiem Polskiej Partii Socjalistycznej w klapie marynarki, który miał zaświadczyć, iż jego posiadacz służy wyłącznie Temidzie i jest wolny od politycznych niechęci, jakie socjalista pepeesowiec mógłby odczuwać wobec klienta narodowca.
Obrońca postawił następnie tezę, iż to Edward Popielski wplątał w całą sprawę Bekierskiego, ponieważ miał jeden oczywisty motyw, który odwołuje się do rzymskiej zasady prawnej is fecit, cui prodest [75] . Otóż dzięki ujęciu mordercy Leona Bójki została wszczęta w Wydziale III Personalnym Komendy Główniej Policji Państwowej w Warszawie oficjalna procedura anulowania decyzji o wydaleniu Popielskiego ze służby i o przyjęciu go do pracy w Urzędzie Śledczym. Prywatnemu detektywowi, którego dochody są dość nieregularne, mogło zatem bardzo zależeć na ujęciu jakiegokolwiek kozła ofiarnego, by wrócić na dobrze płatną państwową posadę. Obrońca podsumował swój wywód przypuszczeniem, że Popielski chciał na Bekierskiego zrzucić całą winę, gdyż pragnął powrotu do pracy w policji. Kolejność zdarzeń mogła być następująca:
Читать дальше