– Jak pan hrabia skomentuje – wrzeszczał jakiś suchotnik w rozchełstanej koszuli – najnowsze doniesienia prasy?!
– Czy obróci się w proch – niewysoki i krępy brunet odpychał chudzielca potężnymi łapskami – pańska polityczna kariera w Stronnictwie Narodowym?
– A z jakiego to niby powodu? – wykrztusił Bekierski, nagle otoczony przez sforę dziennikarzy, ogłuszony i oślepiony białymi fleszami.
– „Fałszywy hrabia jest Żydem z matki Żydówki! – czytał donośnym głosem blondyn z donżuańskim wąsikiem a la Fairbanks. – Hrabina Hanna Bekierska nazywa się naprawdę Chaja Lejbach, twierdzi p. Leon Bójko, były oficjalista we lwowskim biurze ewidencyjnym, który przestudiował wszystkie tamtejsze akta. Dopiero w wieku lat dwudziestu dwóch została adoptowana przez polską parę małżonków. Jaki to może mieć wpływ na karierę polityczną jej syna, członka antysemickiego Stronnictwa Narodowego, który sposobi się do kandydowania do sejmu? Czy uprzedzenia rasowe mogą zablokować tę drogę? Wszak jest pół – Żydem. Czy to dla narodowców znaczy»tylko pół-Zydem«czy»aż pół-Żydem«? Na te wszystkie pytania dotyczące naszych politycznych obyczajów będziemy odpowiadać na bieżąco. Czytaj»Wiek Nowy«!”
Hrabia roztrącił dziennikarzy i pobiegł w stronę wejścia do pałacu. Ci dreptali za nim i wykrzykiwali wciąż te same zapytania.
Bekierski wpadł do budynku i zamknął drzwi od wewnątrz. Oparł się o nie. Każdym nerwem ciała czuł ciosy pięści i kopniaki, jakie dziennikarze wymierzali zamkniętym odrzwiom. Rozbolała go głowa. Szczególnie w okolicach ucha, a ściśle mówiąc: pod jego małżowiną, pęczniał jakiś wrzód, który miał chyba połączenie ze śliniankami, ponieważ powodował napływanie do ust gorzkiej śliny.
Hrabia znał ten ból i niesmak w ustach. Poczuł go kilka tygodni temu, gdy matka zdradziła mu tajemnicę swego pochodzenia. Czuł pieczenie w ustach, gdy okładał ją kułakami, gdy wypluwał na nią nadmiar kwaśnej śliny toczonej przez pobudzone wściekłością gruczoły, gdy nocą – pod wpływem irracjonalnego impulsu – wpychał ją do powozu, który miał ją zawieźć do odległej leśniczówki, gdzie powinna przebywać aż do wyborów do sejmu. Nie mogła przecież uczestników politycznych mityngów kłuć w oczy swoją semicką urodą, która nagle po tym wyznaniu stała się dla niego oczywista. Stała się klątwą wypisaną na jej niegdyś szlachetnej twarzy.
Zagryzł dolną wargę i poczuł w ustach słonawy smak krwi. Wtedy wszystko przestało go boleć. Stał się zimny, skamieniały. Odgarnął zjeżone włosy z lodowatego czoła. Jego ruchy były pewne i szybkie. Musiał się zastanowić nad znalezieniem rozwiązania nagłej i nieprzyjemnej kwestii. Że problem rozwiąże, w to nawet nie wątpił. Musiał tylko przygotować oficjalne dementi i odczytać je najpierw tym pismakom, a potem politycznym towarzyszom podczas dzisiejszego mityngu, do którego pozostało mu zaledwie kilka godzin.
Wydał polecenie służbie, by wyniesiono dla dziennikarzy butlę domowego kwasu chlebowego i poproszono ich o pozostanie przed pałacem, gdzie niedługo poznają jego stanowisko. Poszedł do gabinetu, na pogniecione ubranie zarzucił bonżurkę i usiadł nad kartką papieru. Nic mu nie przychodziło do głowy. Rozglądał się bezradnie po pokoju. Dojrzał swój blok listowy ozdobiony herbowym nadrukiem. Jego pierwsza strona była zapisana drobnym pismem kamerdynera. Stanisław – zgodnie z zaleceniami pana – zanotował na niej wszystkie połączenia telefoniczne od godziny ósmej wieczór poprzedniego dnia, czyli od momentu kiedy udał się na schadzkę do stodoły. Na kartce były wyszczególnione cztery połączenia, wszystkie dokładnie opisane: kto, kiedy i w jakiej sprawie.
– Pan doktór Zygmunt Kopiczyński oznajmić raczył – Bekierski czytał na głos pierwszą wiadomość, od przewodniczącego lwowskiego Stronnictwa Narodowego – że wobec wiadomych okoliczności odwołuje swój udział w mityngu i wszelkie kontakty z Wielmożnym Panem Hrabią aż do pomyślnego wyjaśnienia tej godnej pożałowania sprawy. Pan doktór Kopiczyński z przykrością oznajmia również, że wszyscy uczestnicy jutrzejszego mityngu podjęli podobną decyzję i każdy z osobna już ją panu Kopiczyńskiemu zakomunikował i scedował na tegoż powinność poinformowania o nieobecności wszystkich i każdego z osobna.
– Pan Antoni Woronowicz – czytał teraz wiadomość od swojego długoletniego przyjaciela – zapytuje, czy informacja o żydowskim pochodzeniu pani hrabiny jest prawdziwa. W razie gdyby tak, zapewnia o swojej chęci niesienia wszelkiej pomocy.
– Pan doktór Samuel Hersztal – sylabizował trudne nazwisko – adwokat prowadzący w głównej mierze sprawy spadkowe, uprzejmie informuje, że chętnie podejmie się prowadzenia sprawy o spadek, gdyby pani Hanna Bekierska vel Chaja Lejbach była przypadkiem spadkobierczynią majątku rodziny Leibach, której prawdopodobnie ostatni przedstawiciel, p. Heinrich Leibach, umarł był bezpotomnie w Wiedniu w ubiegłym roku.
Bekierski uderzył pięścią w stół tak mocno, że podskoczyła starodawna piasecznica. Nie słyszał nic prócz szumu w uszach. Otarł pot z czoła i odczytał ostatnią notatkę, opisującą połączenie, które nastąpiło dzisiejszego poranka. Przeczytał ponownie i poczuł silny ból pod uchem. Ślina wściekłości napłynęła mu do ust. Wyjął browninga z szuflady i wstał od biurka. Nie odrywał oczu od notatki.
Przepraszam, jaśnie panie, że piszę te słowa, które są bez szacunku, ale telefonujący kazał mi to właśnie napisać, co następuje:
Jak się czujesz? Czy tak jak ja niedawno w twojej piwnicy? To ja napisałem list o Żydówce Lejbach i wysłałem go do „Wieku Nowego”. Ale ty wciąż masz szansę uniknąć kompromitacji. Wystarczy, że sfinansujesz moje badania, a ja ci przebaczę, odwołam wszystko i zniszczę materiały z urzędu meldunkowego. Czekam na ciebie tylko dziś wieczorem. Masz być u mnie bez ruskich psów. Ulica Zadwórzańska 25 m. 14. Tylko dzisiaj masz jedyną i ostatnią szansę.
Jeszcze raz upraszam łaski jaśnie pana, ale telefonujący wyraźnie nakazał pana tykać. Mówi, że jest kolegą ze studiów.
PS Telefonujący się przedstawił: dr Leon Bójko.
Józef hrabia Bekierski schował pistolet do kieszeni marynarki, zrzucił bonżurkę i wyszedł z pałacu bocznym wyjściem. Z nadgryzionej wargi sączyła mu się krew, ale on nie czuł bólu.
BUTY HRABIEGO ŚLIZGAŁY SIĘ PO OGRYZKACH i obierkach walających się na stopniach schodów. Klatkę schodową kamienicy na Zadwórzańskiej 25 zasnuwała para z garnków, w których gotowały się kalafiory i ziemniaki. Wydostawała się ona z drzwi mieszkań otwieranych na oścież przez lokatorów, tylko bowiem w przeciągu można było znaleźć ochłodę od upału. I nieczystości, i kalafiorowe wyziewy były jednak tylko drobnymi uciążliwościami, na które Bekierski nie zwracał najmniejszej uwagi. Biegł szybko, z zadowoleniem zauważając, że zdrętwiałe od kilkugodzinnej jazdy automobilem mięśnie odzyskują zwykłą sprężystość.
W kieszeni marynarki czuł ciężar pistoletu. Było to obciążenie miłe i pokrzepiające. Gwarantowało spełnienie oczekiwań. Hrabia poklepał broń przez materiał spodni. „Bójko – myślał, pokonując ostatni podest – odwoła na piśmie, z lufą przystawioną do potylicy, swe kłamliwe enuncjacje. A jutro, przekonany innymi już wymiernymi argumentami, wystąpi wraz ze mną na konferencji prasowej i wyjaśni, iż wszystko, co znalazł na temat żydowskiego pochodzenia pani hrabiny, jest jawną nieprawdą, zwykłą podstępną preparacją, którą chciał zrobić głupi dowcip swojemu dawnemu koledze ze studiów”.
Читать дальше