· Popielski jako biegły filolog i matematyk prowadzi na zlecenie policji dochodzenie lingwistyczne. W trakcie tego dochodzenia natrafia na ślad Leona Bójki. Podejrzewa go o podwójne morderstwo, o którym wyżej. Przesłuchuje go raz, a po raz drugi zamierza to uczynić 17 czerwca.
· Tegoż dnia przychodzi do Bójki po raz drugi i zastaje go utopionego w wiadrze oleju pędnego.
· Krótko potem do Bójki przybywa ze Stratyna Józef Bekierski, by wyjaśnić (zatuszować dzięki finansowemu wsparciu) sprawę demaskacji swojej matki.
· Popielski obezwładnia Bekierskiego, nurza jego ręce w oleju, po czym dzwoni na policję.
– Dlaczegóż to taki szanowany obywatel – adwokat retorycznym gestem wzniósł palec ku sufitowi – jakim jest Edward Popielski, człowiek honoru, czego przecież my, społeczeństwo, wymagamy od funkcjonariusza policji, otóż pytam, dlaczegóż to taki człowiek jak on chciał obarczyć winą niewinnego? Wiem, że Wysoki Sąd i szanowna ława przysięgłych mogą nie być przekonani zasadą is fecit, cui prodest. Ale powiem z całą mocą – jest też inny powód! Otóż Edward Popielski najmocniej, jak tylko mógł, z całej duszy nienawidził oskarżonego, ponieważ był jego rywalem o względy pewnej pięknej niewiasty oraz został przez niego dotkliwie pobity i upokorzony!
I tutaj adwokat wcielił się w aktora. Donośnym głosem wezwał na świadków trzech Rosjan, przyjaciół i podwładnych oskarżonego. Powtórzył jeszcze dwukrotnie to wezwanie, a kiedy nikt się nie pojawił, mecenas uderzył się dłonią w czoło i udał, że teraz dopiero sobie przypomina, iż niedawno otrzymał stosowne pismo w tej sprawie od naczelnika Oddziału Politycznego Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego Urzędu Wojewódzkiego pana Franciszka Pirożka. Przeczytał je powoli, aby wszyscy dobrze zapamiętali. W piśmie tym poinformowano, iż wspomniani Rosjanie – personae non gratae bez prawa pobytu – zostali pod koniec roku 1930 deportowani z Polski. Mecenas Bechtold-Smorawiński obiecał wrócić jeszcze do tego, jak się wyraził, „arcyszybkiego” wydalenia Rosjan z Polski, po czym wezwał na świadka doktora Bazylego Hilarewicza ze Szpitala Sióstr Miłosierdzia w Rohatynie i doktora Tytusa Bura – czyńskiego ze lwowskiego Szpitala św. Wincentego å Paulo. Obaj lekarze zgodnie potwierdzili, że ciężko pobity Edward Popielski był w maju ubiegłego roku ich pacjentem. Doktór Buraczyński zauważył, ku wyraźnej satysfakcji obrońcy, że rany były „tak bestialskie, że mogły świadczyć o najwyższym okrucieństwie”. Adwokat podziękował medykowi i oddał obu lekarzy do dyspozycji oskarżenia, które zrezygnowało z ich przesłuchiwania.
Wtedy na sali pojawiły się różne mniej lub bardziej podejrzane indywidua, jacyś drobni przestępcy, kelnerzy, właściciele szynków, którzy zgodnym chórem potwierdzali, iż „kumisarz Popielski jest bardzu chwytki [76]du bęcki**”, i podawali liczne przykłady, dowodząc, że sponiewierał ich czynem lub obelżywym słowem. Oskarżyciel kąsał ostro każdego ze świadków, wyśmiewał niewielkie sprzeczności w zeznaniach i wykazywał ich usłużność wobec obrony. Adwokat zareagował na to stwierdzeniem, że zeznania świadków wyraźnie pokazują naturę Edwarda Popielskiego jako „zajadłą, mściwą i gwałtowną”. Wtedy prokurator Szumiło go skontrował – przyznajmy, mało przekonująco i nieco demagogicznie – że „opieranie się na zeznaniach ludzi, wśród których są społeczne wyrzutki, świadczy o słabości argumentów obrony”. Zniecierpliwiony sędzia poirytowanym tonem zwrócił uwagę mecenasowi, że wchodzi w rolę oskarżyciela osoby trzeciej, co doprawdy jest kuriozalne wobec nieobecności tejże osoby, czyli tyleż już razy pomienionego i o tyle bezeceństw oskarżanego pana Edwarda Popielskiego. Na to obrońca z uśmiechem zauważył, że czyni zadość życzeniu Wysokiego Sądu i wzywa na świadka doktora Edwarda Popielskiego.
STERNBACHÓWNA, LUDWIKA: Świadek oskarżenia na ławie oskarżonych. Sprawa hrabiego Bekierskiego, (w:) Kryza, Ignacy (red.): Wstać, sąd idzie! Wybór reportaży sądowych z dwudziestolecia międzywojennego, Warszawa: Czytelnik, 1974, s. 189-195.
Edward Popielski był mężczyzną postawnym, mocno zbudowanym. Wytwornie ubrany, pachnący drogą wodą kolońską ten znany na cały Lwów skandalista obyczajowy robił wrażenie na damach licznie obecnych na sali sądowej. Po bokach jego łysej, gładko ogolonej czaszki sterczały ostro zakończone uszy, które nadawały fizjognomii niejakiego demonizmu. Przetrącony nos, dwie fałdy skóry na byczym karku, szerokie, mocne ramiona i pewna brutalność bijąca z jego zielonych oczu kontrastowały z pięknie uformowanymi dłońmi oraz ze starannym wysławianiem – ba, elokwencją nawet! Ten doktór filologii klasycznej, kształcony w Wiedniu, zamiast kariery akademickiej wybrał policyjną, zamiast siedzieć nad Cyceronem lub Lukrecjuszem wolał ciemne zaułki zbrodni.
Po zaprzysiężeniu obrońca wziął świadka w krzyżowy ogień pytań, który nie zrobił najmniejszego wrażenia na ekspolicjancie nawykłym do podstępnych przesłuchiwań.
– Kiedy pan poznał oskarżonego?
– 18 kwietnia.
– Gdzie?
– W jego majątku w Stratynie.
– Co pan tam robił?
– Na prośbę pewnej damy, której nazwisko przemilczę, chciałem zapytać Józefa Bekierskiego, co też się stało z jego matką Hanną Bekierską.
Czy ta prośba była zleceniem, jakie owa anonimowa dama wydała panu jako prywatnemu detektywowi? – Nie byłem wtedy jeszcze prywatnym detektywem.
– Ale mimo to przyjął pan zlecenie?
– To pan mecenas nazywa zleceniem prośbę, jaką mi przedstawiła owa dama.
– Czy za spełnienie tej prośby wziął pan honorarium? A jeśli tak, to czy na pewno rozliczy się pan z niego?
– Nie, uczyniłem to gratis jako człowiek prywatny, nie detektyw, którym z punktu widzenia prawa wówczas nie byłem.
– Czy gdybym ja wówczas zwrócił się do pana z tą prośbą, też by ją pan spełnił?
– Nie.
– A dlaczegóż to?
– Bo spełniam jedynie prośby moich znajomych, a pan mecenas do nich, ku mojemu wielkiemu ubolewaniu, nie należy.
– Proszę nam podać nazwisko owej damy.
– Odmawiam.
Adwokat zwrócił się do Wysokiego Sądu o wydanie świadkowi stosownego polecenia, gdyż – jak twierdził – owa dama jest figurą bardzo ważną w całej sprawie. Sędzia Knipa spełnił prośbę obrońcy.
– Renata Sperling – odpowiedział Popielski.
– Tak – potwierdził Bechtold-Smorawiński. – Renata Sperling, lat dwadzieścia siedem, buchalterka w dobrach Bekierskich. Dama niezwykłej urody. Skąd pan ją zna?
– Dziewięć lat temu przygotowywałem ją do matury. Udzielałem jej prywatnych lekcji z matematyki.
– Jakie było zlecenie… pardon, prośba, którą panu przedstawiła?
– Prosiła mnie, bym odnalazł hrabinę Bekierską, która nagle, według Renaty Sperling, zaginęła.
– Czy utrzymywał pan lub utrzymuje stosunki natury intymnej z panną Renatą Sperling?
– Nie chcę uchybić czci i honorowi niezamężnej damy, toteż nie odpowiem na to pytanie.
Ta postawa godna dżentelmena wywołała westchnienia i głośne komentarze obecnych na sali dam, co najwyraźniej nie spodobało się sędziemu Knipie. Srogi iudex zmarszczył brwi i upomniał publiczność, by raczyła zachowywać się w sposób licujący z powagą tego trybunału. Mecenas zachował spokój, ale ja – jako długoletnia sprawozdawczym procesowa – zauważyłam u niego to sekundowe przymknięcie powiek, co mogło świadczyć albo o pewnym pomięszaniu, albo o koncentracji przed zadaniem celnego ciosu.
– Wysoki Sądzie i szanowni panowie przysięgli, nie będę zmuszał dżentelmena do wyznań delikatnej natury, pozwoli jedynie Wysoki Sąd, iż zaznaczę, że po pannie Renacie Sperling wszelki ślad zaginął. Nie mogę zatem poprosić jej o złożenie zeznań przed tym trybunałem. Zauważę ponadto, że pan Popielski, odmawiając odpowiedzi na moje pytanie, niejako potwierdził, iż łączyły go z panną Sperling stosunki wielce zażyłe. Gdyby tak nie było, odpowiedziałby na moje pytanie po prostu: „nie, nie miałem z ową damą nic intymnego”, i nie uchybiłby w ten sposób czci i honorowi wspomnianej niewiasty…
Читать дальше