– Och – wydawała się zmęczona ponad wszelką wytrzymałość. – Wszystko jest tak straszne. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale…
– Przyjadę po szkło – wtrąciłem, słysząc w jej głosie niewypowiedzianą prośbę. – I zrobię to zaraz.
– Niewiele ocalało… ale przyjedź, jak najbardziej.
– Będę za pół godziny.
Podziękowała cichym głosem i odłożyła słuchawkę.
Spojrzałem na zegarek. Czwarta trzydzieści. Zazwyczaj o tej porze w poniedziałki pani Palissey i Brian wyruszali furgonetką rozwozić zamówienia do miejsc znajdujących się mniej więcej po drodze do ich domu. Następnego ranka kończyli rundę. Zatrudniłem panią Palissey głównie dlatego, że miała prawo jazdy, a ona z kolei cieszyła się, że może korzystać ze starego sklepowego rovera combi. Zamienialiśmy się samochodami w zależności od potrzeby. Zaproponowałem, że sam zajmę się dziś rozwożeniem zamówień, jeśli ona zostanie do piątej, zamknie sklep i pojedzie do domu roverem.
– Jak najbardziej, panie Beach – powiedziała usłużnie. – A jutro rano przyjadę o dziewiątej trzydzieści.
Podziękowałem skinieniem głowy, zebrałem rachunki, zamówienia, wsiadłem do furgonetki i ruszyłem na wzgórze do stajni Jacka Hawthorna, gdzie niewiele się zmieniło od poprzedniego dnia.
Ze szczytu wzgórza zobaczyłem, że wielki zielony furgon nadal stoi na trawniku, a za nim zwał brezentu – pozostałość namiotu. Zniknął tylko szejk i jego ochroniarze. Na pokrwawionej macie poniewierały się stoły na kozłach i fragmenty słupa podtrzymującego namiot, a promienie popołudniowego słońca rozbłyskiwały od czasu do czasu na milionach szklanych odłamków.
Podobnie jak poprzednio, zaparkowałem przy kuchennym wejściu i z westchnieniem zamknąłem na klucz drzwiczki furgonetki. Flora wolnym krokiem wyszła mi na powitanie. Ubrana była w szarą spódnicę i zielony rozpinany sweter, pod oczami miała ciemne cienie.
Uścisnąłem ją i pocałowałem w policzek. Nigdy dotychczas nie byliśmy na takiej stopie, ale nieszczęścia czyniły cuda w tej dziedzinie.
– Jak Jack? – spytałem.
– Zoperowali mu nogę… spięli ją, jak mówią. Nadal jest nieprzytomny po operacji… ale widziałam go dziś rano… zanim… – Jej głos drżał tak samo jak przez telefon. – Był w bardzo złym nastroju. Strasznie przygnębiony. Poczułam się okropnie. – Ostatnie słowo wypowiedziała ze szlochem, a całą twarz wykrzywił płacz. – O Boże, o Boże…Objąłem mocno jej drżące ramiona. – Nie martw się. On z tego wyjdzie. Na pewno.
Skinęła głową w milczeniu, pociągała nosem i szukała w kieszeni chusteczki; po chwili powiedziała przez łzy: – On żyje, więc powinnam być wdzięczna choćby za to. Mówią, że już niedługo wyjdzie do domu. Ale to wszystko…
Skinąłem głową.
– Trochę za dużo, co?
Wytarła oczy, jakby powróciła jej energia, a ja spytałem, czy nie przyjedzie któreś z jej dzieci, żeby podtrzymać ją w najcięższych chwilach.
– Są tacy zajęci… sama powiedziałam, żeby nie przyjeżdżali. A Jack naprawdę jest o nich zazdrosny, nie chciałby, żeby tu byli pod jego nieobecność. Nie powinnam tego mówić, sama nie wiem, kochany Tony, dlaczego wszystko ci mówię.
– To tak jakbyś mówiła do tapety – powiedziałem. Uśmiechnęła się nieznacznie, a to już był postęp.
– A jak Jimmy? – zapytałem.
– Nie widziałam go. Mówią, że jest przytomny i że w jego stanie nie ma pogorszenia. Nie wiem, jak sobie poradzimy, jeśli on szybko nie wyzdrowieje… on tu wszystko prowadzi, wiesz… a bez nich obydwu… czuję się taka zagubiona. Nic nie mogę na to poradzić.
– A ja mogę w czymś pomóc?
– O tak – odpowiedziała natychmiast. – Miałam nadzieję… kiedy powiedziałeś, że przyjedziesz… Masz trochę czasu?
– Na co? – spytałem.
– Tony, skarbie, nie wiem, jak wiele mogę od ciebie oczekiwać, ale czy mógłbyś… mógłbyś zrobić razem ze mną obchód stajni?
– Oczywiście – odparłem, zaskoczony. – Jeśli sobie życzysz.
– Chodzi o wieczorny obrządek – wyjaśniła pospiesznie. – Jack bardzo nalegał, żebym zrobiła obchód. Domaga się, bym mu wszystko opowiedziała, bo główny stajenny jest nowy, pracuje u nas dopiero od zeszłego tygodnia i Jack twierdzi, że nie ma do niego zaufania mimo wszystkich referencji, więc musiałam mu obiecać, że zrobię obchód. A wie doskonale, że ja nie mam najmniejszego pojęcia o koniach, i mimo to wymógł na mnie tę obietnicę. Był taki przygnębiony, że mu obiecałam.
– Nie ma problemu. Zrobimy obchód razem, obydwoje będziemy słuchać stajennego, a potem zrobimy notatki, żebyś wiedziała, co powiedzieć Jackowi.
Odetchnęła z ulgą i spojrzała na zegarek. – Wydaje mi się, że już czas.
– W porządku.
Obeszliśmy dom, udając się w kierunku stajni i jej sześćdziesięciu mieszkańców.
Stajnie Jacka składały się z dwóch dużych kwadratowych starych budynków, wzniesionych głównie z drewna, pomalowanych na biało. Drzwi do wielu boksów były otwarte, stajenni krążyli w tę i z powrotem z workami i kubłami, w niektórych boksach zamknięta była dolna połowa drzwi, a zaciekawione końskie łby wyglądały przez górną połowę.
– Lepiej zacznijmy od młodzieży – zaproponowała Flora. – A potem pójdziemy do klaczy, tak jak robi Jack. Co ty na to?
– Jak najbardziej.
Moja znajomość koni ograniczała się do tego, że wychowywałem się wśród nich, zarówno przed śmiercią ojca, jak i później. Moja matka, całkowicie im oddana, rzadko mówiła o czymkolwiek innym. W młodości startowała w wyścigach przełajowych, uwielbiała też polowanie, które wypełniało jej życie wtedy, gdy ojciec był na służbie. Wypełniało to zresztą i jego życie, ilekroć był w domu i akurat nie startował w wyścigach. Codziennie widziałem radość i zadowolenie na ich twarzach i usilnie się starałem wykrzesać w sobie podobne uczucia, ale ilekroć udało mi się okazać entuzjazm, był on nieszczery, miał jedynie zadowolić rodziców. Galopując za psami po błotnistych polach w listopadzie, myślałem jedynie o tym, kiedy można będzie wycofać się do domu, a jedyna część całego rytuału, która rzeczywiście sprawiała mi przyjemność, to czyszczenie i karmienie koni po zakończeniu polowania. Te wielkie stworzenia, zmęczone i brudne, były tak bezkrytyczne. Nigdy nie mówiły, żeby trzymać pięty razem, łokcie do środka, głowę do góry, a plecy prosto. Nie oczekiwały od nikogo niezwykłej odwagi i przeskakiwania największych płotów. Nie miały nic przeciwko temu, że ktoś prześlizgnął się przez furtkę. Zamknięty w jednym boksie z koniem, nuciłem, czyszcząc go z błota i potu; czułem wtedy rodzaj kompletnej milczącej jedności i byłem bardzo szczęśliwy.
Po śmierci ojca matka nadal jeździła na polowania, a przez ostatnie dziesięć lat była jednym z dwójki głównych łowczych lokalnego polowania, co sprawiało jej nieustającą i niesłabnącą satysfakcję. Często myślałem, że kiedy wreszcie wyniosłem się z domu, sprawiło jej to niekłamaną ulgę.
Stajenni Jacka Hawthorna byli w polowie popołudniowego programu czyszczenia, karmienia i pojenia koni, co w całym wyścigowym świecie znane jest pod nazwą „wieczornego obrządku”. Zazwyczaj trener w towarzystwie głównego stajennego robił w tym czasie obchód, zatrzymując się przy każdym boksie, żeby obejrzeć konia, sprawdzić, czy ma ciepłe nogi (zły znak) i oczy pełne życia (dobry).
Nowy masztalerz Jacka przywitał Florę z przesadną usłużnością, co napełniło mnie niesmakiem, a Florze wyraźnie odebrało resztkę pewności siebie. Przedstawiła go jako Howarda i wyjaśniła, że pan Beach będzie jej towarzyszył w obchodzie.
Читать дальше