– Gdzie on mógł zapeklować tę walizę? – martwił się Majewski.
– Znajdziemy ją – Andrzej próbował pocieszyć kolegów.
– A piwnice pod domem zbadaliście? – zapytał Zygmunt.
– Piwnice?
– Widziałem w sionce schody prowadzące na dół. A te okienka świadczą, że dom jest podpiwniczony.
– Psiakrew! – żachnął się Doberski. – Rzeczywiście zapomniałem o piwnicach. Idziemy.
Po półgodzinie wrócili do warsztatu w równie złych humorach.
– Nie ma – krótko stwierdził Tadeusz. – Obejrzeliście wszystko?
– Co tylko się dało. Tam jest kocioł centralnego ogrzewania, skład na koks i dwie piwnice. W obu rozmaite graty. Głównie części karoserii samochodowych. Próbowaliśmy, może walizka została zakopana w ziemi, ale cementowa podłoga nie ma żadnych śladów świeżego betonowania.
Zapadło głuche milczenie. Przerwał je Zygmunt Lipień: – Za dwadzieścia szósta – zauważył. – Mamy tak długo siedzieć, aż przyjdą pracownicy warsztatu i nas nakryją?
– Trzeba się wynosić. I tak już nie mamy tu nic do roboty – potwierdził Tadeusz.
Doberski pogasił światła, pozamykał warsztat i kantorek, a także zatrzasnął bramę wjazdową i umieścił kłódkę na jej normalnym miejscu. Przed odejściem jeszcze raz obejrzał uważnie całą posiadłość.
Trójka mężczyzn bez słowa skierowała się w stronę najbliższego przystanku tramwajowego. Dopiero po drodze Andrzej wyjął i dokładnie obejrzał kółko z kluczami. Policzył je i później sprawdzał każdy z osobna.
– Używałem – powiedział – wszystkich kluczy prócz tych dwóch.
Pokazał kolegom dwa płaskie kluczyki. – To do „yale”.
– Nie – poprawił Tadeusz. – Raczej do jakichś kłódek.
– Nie pasowały nigdzie. Próbowałem i doskonale to pamiętam.
– Pewnie są do tego pomieszczenia z pieniędzmi – gorzko roześmiał się Majewski. – Ale jak je odnaleźć?
– Wiem jedno – powiedział Zygmunt. – Włamałem się do banku, grozi mi najmarniej piętnaście lat wiezienia, a nie zyskałem złamanego grosza. Dziękuję ci za to, Andrzeju.
Zanim Doberski zdążył coś odpowiedzieć, Lipień podbiegł do ruszającego właśnie tramwaju i wskoczył do ostatniego wagonu. Majewski także nie żegnając się skręcił na pobliską wysepkę autobusową. Doberski samotnie doszedł do przystanku i czekał na następny tramwaj. Był wściekły, a jednocześnie przyznawał, że w słowach kolegi jest dużo prawdy. Rzeczywiście, groziła im surowa kara, natomiast owoce popełnionego przestępstwa wymknęły im się z rąk. Czy przez niego? Gdyby bardziej panował nad swoimi odruchami, Kazimierz Strzelczyk żyłby do tej chwili. Z żywego drogą perswazji, prośby, a choćby nawet groźby można było wydusić należną im dolę zrabowanych pieniędzy. Trup leżący nad Wisłą na pewno nie zdradzi tajemnicy, którą zabrał do grobu.
Nadjechał tramwaj. Andrzej wsiadł, zajął miejsce przy oknie i udawał, że z zaciekawieniem przygląda się mijanym widokom. Ale jego myśli ciągle wracały dp jednego pytania:
– Do jakich zamków pasują te dwa małe klucze?
Doberski nie domyślał się, że to samo pytanie stawiali sobie także jego dwaj wspólnicy. Każdy z nich snuł różne hipotezy, każdy zamierzał na własną rękę szukać pieniędzy. I każdy z nich postanowił, że jeżeli znajdzie skarb, całość zagarnie dla siebie. Z nikim się nie podzieli.
Gang przestępczy jest zawsze solidarny, kiedy jego drogami idzie powodzenie. Solidarność ta w obliczu klęski pryska jak mydlana bańka.
Wątpliwości porucznika Falęckiego
Nazajutrz po znalezieniu przez milicję ciała człowieka który zginął w. Lasku Bielańskim wskutek osunięcia się skarpy wiślanej, do Komendy Dzielnicowej Warszawa-Północ Zgłosił się pewien mężczyzna i opowiedział dyżurnemu oficerowi banalną historię:
Pracuje w warsztacie samochodowym Józefa Jankowskiego. Właściciel przebywa w tym czasie na urlopie w Bułgarii, natomiast przedsiębiorstwem zarządza Kazimierz Strzelczyk, zresztą przyjaciel Jankowskiego. Otóż ten Strzelczyk już od dwóch dni nie pokazuje się w warsztacie. A przecież w czasie nieobecności właściciela jego zastępca nawet mieszkał na terenie warsztatu w kantorku przy mieszkaniu Jankowskiego. Próby skontaktowania się ze Strzelczykiem w jego własnym mieszkaniu przy ulicy Solec nie dały rezultatu.
– Pewnie się gdzieś zaszwendał albo zrobił sobie polski urlop – zauważył przedstawiciel. MO po wysłuchaniu opowiadania Jana Warciaka. – To dopiero nieco więcej niż dwie doby od momentu, kiedy widzieliście go po raz ostatni. Dorosły człowiek. Na alarm jeszcze za wcześnie. Warsztat zamknięty?
– Nie. Ja mam klucze do warsztatu, więc pracujemy normalnie, ale kierownik miał klucze do magazynu kantorku. To nam sprawia sporo kłopotów. W kantorku są kluczyki i dokumenty naprawianych wozów. Nie możemy klientom oddać ich samochodów, chociaż są gotowe. A każdemu się śpieszy. Pan porucznik sam rozumie. Dlatego przyszedłem tutaj. Wykluczone, żeby wartownik mógł zostawić interes bez żadnej opieki i samemu iść w tango. To mu się nigdy nie zdarzało. A jeszcze pod nieobecność właściciela? Coś się musiało stać. Milicjantowi przyszła do głowy pewna myśl.
– Jak wyglądał ten wasz Strzelczyk?
– Szatyn, oczy niebieskie, nos wydatny. – A wzrost?
– Mniej więcej mojego, mam metr siedemdziesiąt pięć.
– Ubranie?
– Miał kilka garniturów. Kiedy ostatnio wychodził z warsztatu, miał na sobie popielate spodnie i granatową marynarkę. Ciemny płaszcz. To było przed trzema dniami. Trochę po godzinie trzeciej. Kierownik powiedział, że za dwie godziny wróci. Akurat mieliśmy pracować dłużej, bo trafiła się pilna robota. Wołga z ambasady. Ci obcokrajowcy jeżdżą bardzo nieuważnie. Nie ma miesiąca, żeby jakiegoś wozu z ambasady nie dali nam do naprawy. Stały klient. Płaci w terminie i nie targuje się o parę seciaków.
– Poczekajcie chwilę – oficer przerwał monolog gadatliwego mechanika i wyszedł.
Powrócił w towarzystwie porucznika w cywilnym ubraniu i płaszczu. – Pojedziecie z porucznikiem Falęckim.
– Dokąd? – Jan Warciak nieco się przestraszył.
– Niedaleko. Potem odwieziemy was prosto do warsztatu. Najpierw pokażemy wam kogoś, w kim może rozpoznacie waszego kierownika.
– Czyżby mu się przydarzyło jakieś nieszczęście?
– Sami – zobaczycie – oficer milicji nie chciał wtajemniczać Warciaka w sprawę człowieka znalezionego w Lasku Bielańskim, aby niczego nie sugerować świadkowi. Wiedział bowiem z praktyki, że ludzie szybko ulegają w takich przypadkach wrażeniom i różnym opiniom. Często rodzina poznaje w okazanych jej zwłokach kogoś bliskiego, kto za jakiś czas zjawia się w domu cały i zdrowy.
W prosektorium na stołach przykrytych białymi prześcieradłami leżało kilkanaście zwłok. Na polecenie porucznika posługacz odsłonił twarz trzech mężczyzn.
– Pan poznaje?
Jan Warciak, nie należy się temu dziwić, był przerażony i zaszokowany miejscem, w którym się znalazł. Jednakże bez wahania wskazał na jeden ze stołów.
– To on. Kazimierz Strzelczyk!
– Jest pan tego pewien?
– No jakże. Przecież pracowałem z nim przez sześć lat. Dzień w dzień. To straszne. Co mu się stało? Zabili go?
– Nie – porucznik nie widział powodu, aby z tego robić tajemnicę. – Znaleźli go dwaj wędkarze w Lasku Bielańskim. Leżał nad samą Wisłą. Spadł ze skarpy. Najprawdopodobniej ziemia się osunęła. Uderzył o kamień i złamał kręgosłup. Trup na miejscu.
Читать дальше