Wprawdzie po dawnemu codziennie już o siódmej rano był na nogach, a o ósmej w lecznicy, ale już popołudnia najczęściej spędzał w domu. Przeważnie samotnie.
Czuł się zmęczony. W związku z nieustającymi napaściami, na które nie odpowiadał, pogarszał się wciąż jego stan nerwowy, a to odbijało się na zdrowiu i samopoczuciu.
W tym to okresie zaczął pić. Nie był to nałóg. Po prostu stary, doświadczony Józef, służący Wilczura, któregoś dnia zaproponował mu wypicie kieliszka koniaku.
– Zmarzł pan trochę, panie profesorze. Dobrze to panu zrobi.
Od tego dnia, gdy po obiedzie zasiadał przed kominkiem w gabinecie, zawsze obok czarnej kawy na stoliku stała butelka z koniakiem. Kilka kieliszków rozgrzewało go znakomicie, pozwalało oderwać myśl od przykrej rzeczywistości, dawało złudzenie pogody i zadowolenia. A przede wszystkim usypiało nerwy, nerwy, które w ostatnich czasach naprawdę potrzebowały spokoju.
Nieustające ataki na Wilczura musiały wywrzeć swój wpływ nawet na najbliższe jego otoczenie. W lecznicy, jak to zdołał zauważyć, część personelu odnosiła się doń krytycznie i wyraźnie oscylowała ku Dobranieckiemu czy to z przekonania, czy po to, by pozyskać jego względy w przewidywaniu, że zbliża się ponownie okres jego władzy.
Stosunek Wilczura do Dobranieckiego nie zmienił się pozornie w niczym. Zmuszeni do codziennego stykania się na terenie lecznicy, po dawnemu konferowali z sobą, odbywali konsylia i narady. Obaj jednak starali się ograniczyć wzajemny kontakt do minimum. Unikali też jakiegokolwiek zatargu. Toteż gdy profesor Dobraniecki zapowiedział sekretarzowi, by odtąd nie dawano mu pacjentów z czwartego piętra (oddział bezpłatny), Wilczur przyjął to do wiadomości bez protestu i odtąd sam wizytował ten oddział.
Na tym właśnie oddziale spotkało go niespodziewane przeżycie. Podczas jednej z wizytacji poznał człowieka, którego przywieziono mu pod nazwiskiem Cypriana Jemioła, a raczej Jemioł poznał Wilczura.
Było to tak: profesorowi dano znać, że pacjent ten odzyskał przytomność. Gdy Wilczur wszedł do jego pokoju i pochylił się nad chorym, ten uniósł powieki i przez dłuższą chwilę wpatrywał się przytomnym wzrokiem w twarz profesora, potem lekko się uśmiechnął i powiedział:
– How do you do, darling 2 2 How do you do, darling (ang.) – jak się masz, kochanie. [przypis edytorski]
.
– Skąd ja pana znam? – zapytał Wilczur.
Pacjent w uśmiechu odsłonił spróchniałe zęby.
– Przedstawił nas sobie mistrz ceremonii na przyjęciu u księżnej Montecuculi.
Profesor zaśmiał się.
– Naturalnie, poznaję też pański głos i sposób mówienia.
– To nietrudno, mon cher 3 3 mon cher (fr.) – mój drogi. [przypis edytorski]
. Mam zwyczaj zmieniać głos tylko jeden raz w życiu. W okresie pacholęcej mutacji. Co zaś dotyczy sposobu mówienia, nie przestaję nigdy być wytworny.
Profesor przysunął sobie krzesło i usiadł.
– A jednak musiało to być dawno, bardzo dawno – powiedział w zamyśleniu.
Jemioł przymknął oczy.
– Gdybym się jeszcze umiał dziwić czemukolwiek na tym świecie, to bym się dziwił, że nie spotykamy się właśnie na tamtym. Cóż za zbieg okoliczności! Dobrodzieja, o ile mnie pamięć nie myli, wiele lat temu pozbawiono możności kontynuowania doczesnego żywota i wyprawiono ad patres 4 4 ad patres (łac.) – do ojców. [przypis edytorski]
. Mnie kilku serdecznych przyjaciół wyekspediowało w tymże kierunku niedawno. I oto spotykamy się w ciepłym szpitalu. Pan jest doktorem?
– Tak – potwierdził Wilczur. – Operowałem pana. Był pan nieludzko pokrajany.
– Bardzo mi przykro, że pana trudziłem, signore 5 5 signore (wł.) – tu W.lp: panie. [przypis edytorski]
. Mille grazzia 6 6 mille grazzia właśc. mille grazie (wł.) – stokrotne dzięki. [przypis edytorski]
. Ale skoro pan jest lekarzem, niechże mi pan przede wszystkim powie, czy mi nie ucięto jakiejś kończyny.
– Nie. Będzie pan zupełnie zdrów.
– To jest dość przyjemna wiadomość. Przyjemna dla Drożdżyka, który tam na pewno tęskni za mną i wypłakuje swoje piękne oczy. Przypomina pan sobie Drożdżyka, dottore 7 7 dottore (wł.) – lekarz. [przypis edytorski]
?
– Drożdżyka? – profesor zmarszczył brwi.
– Tak, my dear 8 8 my dear (ang.) – mój drogi, moja droga. [przypis edytorski]
, mówię o słynnym établissement 9 9 établissement (fr.) – instytucja, zakład, przedsiębiorstwo. [przypis edytorski]
Drożdżyk, rue 10 10 rue (fr.) – ulica. [przypis edytorski]
Witebska quinze 11 11 quinze (fr.) – piętnaście. [przypis edytorski]
… Restauracja z punktu widzenia fiskalnego zaliczona do trzeciego rzędu, ale pierwszorzędna pod względem towarzyskim, obyczajowym i moralnym. Etablissement Drożdżyk. Nic to panu nie mówi? Rendez-vous 12 12 rendez-vous (fr.) – spotkanie. [przypis edytorski]
eleganckiej Warszawy. High life 13 13 high life (ang.) – wielki świat, wytworne towarzystwo. [przypis edytorski]
… Tam właśnie mieliśmy zaszczyt i przyjemność.
Profesor Wilczur przetarł czoło.
– Czyżby?… To pan… pan mnie wtedy zaczepił na ulicy?…
– Si, amico 14 14 si, amico (wł.) – tak, przyjacielu. [przypis edytorski]
. Toczno 15 15 toczno (z ros.) – dokładnie, ściśle. [przypis edytorski]
tak, tak imienno 16 16 imienno (z ros.) – właśnie. [przypis edytorski]
. Wstąpiliśmy do Drożdżyka, by przy czterdziestopięcioprocentowym roztworze alkoholu poruszyć pewne zagadnienia abstrakcyjne, co się nam też w zupełności udało. O ile sobie przypominam, miał pan wówczas jakieś przykrości i niestety zbyt opasły pugilares 17 17 pugilares – portfel. [przypis edytorski]
w kieszeni. Od owego dnia używałem pańskiego przykładu jako argumentu, ilekroć głosiłem cnotę ubóstwa. Zawsze byłem zdania, że bogactwo nie daje szczęścia. Gdyby pan nie miał wówczas tyle pieniędzy, nie zdzielono by pana łomem po głowie i nie topiono w gliniance.
Jemioł spojrzał w oczy Wilczurowi i dodał:
– Nein, mein Herr 18 18 nein, mein Herr (niem.) – nie, mój panie. [przypis edytorski]
, vous vous trompez 19 19 vous vous trompez (fr.) – myli się pan. [przypis edytorski]
. Ja nie brałem w tym udziału. Dowiedziałem się o wszystkim nazajutrz. Wieść gminna. Legenda. Jeszcze jedna legenda do rozmyślań nad znikomością rzeczy ludzkich.
Wilczur odruchowo sięgnął ręką do ciemienia, na którym pozostała blizna.
– Więc to tak było?
– Tak, wodzu. Nie śniło mi się nigdy, że ujrzę cię kiedyś jeszcze.
Od owego dnia profesor dość często odwiedzał Jemioła, który zresztą szybko powracał do zdrowia. Polecił go też szczególniejszej opiece panny Łucji, która zajęła się nim ze zdwojoną gorliwością. Wilczur nie mógł nie zauważyć, że ta młoda dziewczyna z nadzwyczajnym poświęceniem oddaje się pracy, jakby chcąc wynagrodzić błąd, który popełniła. Nie mógł również nie dostrzec, że Łucja darzy go szczególniejszą sympatią, że w jej wzroku znajduje wiele ciepła, serdecznego współczucia, przyjaźni i jakby jakiejś prośby.
Czasami wychodzili razem z lecznicy i wówczas odprowadzała go do domu. Mówił najczęściej o sprawach zawodowych, zdarzało się jednak, że rozmowa schodziła na kwestie osobiste. Dowiedział się, że Łucja jest sierotą. Pochodziła z Sandomierza, lecz od dziecka wychowywała się w Warszawie. Na wychowanie jej i wykształcenie łożyła stryjenka, która również umarła przed kilku laty. Opowiedziała mu też, że kiedyś była zaręczona, lecz po niedługim czasie przekonała się, że młody inżynier, który udawał przed nią miłość, był człowiekiem bezwartościowym, i wtedy z nim zerwała.
Читать дальше