Joseph Conrad - Placówka postępu

Здесь есть возможность читать онлайн «Joseph Conrad - Placówka postępu» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Мифы. Легенды. Эпос, literature_19, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Placówka postępu: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Placówka postępu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Placówka postępu Josepha Conrada to opowiadanie, które może być postrzegane jako mniej udany pierwowzór Jądra ciemności. Pierwowzór nie pod względem fabuły, lecz ogólnego założenia o destrukcyjnym wpływie mentalności kolonialnej na moralność. Opowiadanie traktuje o dwóch białych, uosabiających mieszczańską przeciętność, przebywających w placówce handlowej w głębi Afryki. Ich jedynym zadaniem jest pobieranie od miejscowych plemion kości słoniowej. Sytuacja komplikuje się, gdy jeden z ich podwładnych uznaje, że więcej tego materiału można pozyskać, handlując żywym towarem. Europejczycy, stając wobec faktu dokonanego, reagują wpierw oburzeniem. Cała sytuacja uruchamia w nich jednak emocje, które w końcu doprowadzają do morderstwa i samobójstwa.

Placówka postępu — читать онлайн ознакомительный отрывок

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Placówka postępu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Biedaczysko! – odezwał się Kayerts.

– Umarł na febrę, prawda? – mruknął Carlier i przystanął.

– Jakże nie miał umrzeć – odparł Kayerts z oburzeniem – mówiono mi, że lekkomyślnie włóczył się po słońcu. Każdy przyzna, że tutejszy klimat wcale nie jest gorszy od naszego, tylko trzeba wystrzegać się słońca. Słyszysz, Carlier? Ja jestem tutaj panem i rozkazuję ci, abyś się nie włóczył po słońcu!

Przybrał żartobliwy ton zwierzchnika, ale w gruncie rzeczy mówił poważnie. Myśl, że mógłby pochować Carliera i pozostać samotny, przejmowała go dreszczem. Poczuł nagle, że ten Carlier bliższy mu jest tutaj, w środku Afryki, niż rodzony brat w innych okolicznościach. Carlier, wpadając w ten sam ton, zasalutował i odparł rześko:

– Rozkaz pana będzie wykonany, panie naczelniku! – Roześmiał się, poklepał Kayertsa po ramieniu i zawołał: – Dobrze się nam będzie działo! Mamy tylko siedzieć na miejscu i zbierać kość słoniową, którą te dzikusy będą nam przynosiły. W gruncie rzeczy ten kraj ma swoje dobre strony!

Wybuchnęli obaj głośnym śmiechem, a Carlier pomyślał:

– Biedny ten Kayerts; taki jest tłusty i nietęgo się czuje. To by było straszne, gdybym go musiał tu pochować. Mam dla niego dużo szacunku… – Nim jeszcze znaleźli się na werandzie, mówili jeden do drugiego „mój kochany”.

Pierwszego dnia byli bardzo czynni; kręcili się po całym domu z młotkami, gwoździami i czerwonym perkalem, zawieszając firanki i w ogóle usiłując nadać domowi wygląd miły i przytulny; postanowili urządzić sobie wygodnie nowe życie. Ale to zadanie było ponad ich siły. Skuteczna walka z trudnościami nawet czysto materialnej natury wymaga więcej pogody ducha i wzniosłej odwagi, niż ludzie na ogół przypuszczają. Niepodobna 3 3 niepodobna (daw.) – nieprawdopodobne, niemożliwe. [przypis edytorski] było wyobrazić sobie osobników gorzej do takiej walki przygotowanych. Społeczeństwo, które wzięło pod opiekę tych dwóch ludzi – bynajmniej nie przez troskliwość, lecz wskutek osobliwych swych potrzeb – zakazało im wszelkiej niezależnej myśli, wszelkiej inicjatywy, wszelkiego odchylenia od rutyny; i to pod karą śmierci. Mogli żyć tylko pod warunkiem, że staną się automatami. A teraz – uwolnieni od opieki ludzi z piórem zatkniętym za ucho czy też ludzi z galonem 4 4 galon – naszywka na mundurze wykonana ze srebrnej lub złotej taśmy. [przypis edytorski] na rękawie, byli jak ci dożywotni więźniowie oswobodzeni po wielu latach, którzy nie wiedzą, co robić z wolnością. Nie wiedzieli, jaki użytek zrobić ze swoich uzdolnień, ponieważ obaj dla 5 5 dla (daw.) – z powodu. [przypis edytorski] braku wprawy – nie umieli powziąć ani jednej niezależnej myśli.

Po upływie dwóch miesięcy Kayerts odzywał się często: – Nie zobaczylibyście mnie tu nigdy, gdyby nie moja Melie. – Melie była to jego córka. Chcąc zarobić na posag dla dziewczyny, rzucił posadę w administracji telegrafów, choć przez siedemnaście lat czuł się tam idealnie szczęśliwy. Żonę stracił już dawno, a wychowaniem dziecka zajmowały się jego siostry. Żałował ulic rodzinnego miasta, bruków, kawiarni, długoletnich przyjaciół: wszystkich rzeczy, na które patrzył dzień po dniu; wszystkich myśli nasuwanych przez znane przedmioty – łatwych, jednostajnych i spokojnych myśli państwowego urzędnika; żałował plotek, małostkowych zadrażnień, łagodnego jadu i kawałów, które składają się na atmosferę biur rządowych. Carlier oświadczał ze swej strony: – Gdybym miał za szwagra człowieka porządnego, człowieka z sercem – nigdy bym się tu nie znalazł. – Carlier porzucił służbę w wojsku i tak się naprzykrzał rodzinie przez lenistwo i natrętną bezczelność, że szwagier jego doprowadzony do ostateczności uczynił nadludzkie wysiłki, aby umieścić go w Spółcejako drugorzędnego agenta. Nie posiadając ani jednego pensa, Carlier musiał się zgodzić na tę posadę, z chwilą gdy zrozumiał jasno, że niczego więcej nie zdoła wycisnąć z krewnych. Podobnie jak i Kayerts żałował dawnego życia. Żałował podźwięku szabli i ostróg, spacerów w piękne popołudnia, koszarowych dowcipów, dziewcząt z miast, gdzie stali garnizonem; ale poza tym wszystkim żywił jeszcze żal do świata. Był oczywiście ofiarą krzywd i niesprawiedliwości. Z tego powodu zasępiał się czasem. Lecz obaj mężczyźni harmonizowali ze sobą doskonale, złączeni wspólną głupotą i lenistwem. Nie robili nic, ale to nic dosłownie i rozkoszowali się swoją bezczynnością, za którą im płacono. Z czasem rozwinęło się w nich obu coś na kształt wzajemnego przywiązania.

Żyli niby ślepcy w wielkim pokoju, zdając sobie sprawę, i to niedokładnie – tylko z rzeczy, z którymi się stykali – lecz niezdolni byli absolutnie do ogarnięcia całokształtu zjawisk. Rzeka, las i rozległy kraj tętniący życiem, wszystko to przedstawiało dla nich wielką pustkę. Nawet jaskrawy blask słońca nie rozświetlał niepojętych zjawisk, które przesuwały się przed ich oczyma bez żadnego związku ani też celu. Rzeka zdawała się wypływać znikąd i nigdzie nie dążyć. Płynęła przez próżnię. Z tej próżni wyłaniały się niekiedy łódki i ludzie z włóczniami zalegali tłumnie dziedziniec stacji. Byli nadzy, połyskliwie czarni i zbudowani nieskazitelnie, zdobiły ich śnieżne muszle i błyskotki z miedzianego drutu. Głosy zlewały się w gwar dziwaczny i świegotliwy, ruchy mieli dostojne, a oczy ich – zalęknione i nieznające spoczynku – rzucały szybkie, dzikie spojrzenia. Siedzieli na piętach przed werandą w pięć albo i więcej długich rzędów, podczas gdy ich wodzowie targowali się godzinami z Makolą o kieł słonia. Kayerts siedział na krześle i spoglądał z góry na te poczynania, nic zgoła nie rozumiejąc. Wytrzeszczał na nich okrągłe niebieskie oczy i wołał do Carliera:

– Popatrz no – o tam! Widzisz tego draba i tego drugiego z lewej strony. Widziałeś ty kiedy taką twarz? Ach, cóż za śmieszna bestia!

Carlier, pykając z krótkiej drewnianej fajki napchanej krajowym tytoniem, zbliżał się zawadiackimi krokami, podkręcał wąsa i ogarniał wojowników spojrzeniem wyniosłym a pobłażliwym.

– W samą porę. – Piękne zwierzęta – oświadczał. – Przynieśli trochę gnatów, co? Popatrz no na muskuły tego draba – trzeciego z rzędu. Nie miałbym ochoty dostać od niego pięścią w nos. Ramiona ma piękne, ale nogi od kolan w dół – do niczego. To żaden materiał na kawalerzystę. – I spoglądał przychylnie na własne piszczele, konkludując niezmiennie: – Brr, jak oni śmierdzą! Ty, Makola, zabierz to stado do fetysza (na każdej stacji nazywano skład fetyszem, może ze względu na gnieżdżącego się w nim ducha cywilizacji) i daj im trochę tego śmiecia, które tam trzymasz. Wolałbym, żeby skład był pełen kości słoniowej niż tych gałganów.

Конец ознакомительного фрагмента.

Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Placówka postępu»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Placówka postępu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Placówka postępu»

Обсуждение, отзывы о книге «Placówka postępu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x