Henryk Sienkiewicz - W pustyni i w puszczy
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - W pustyni i w puszczy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2016, Издательство: Array Иностранный паблик, Жанр: foreign_antique, foreign_prose, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W pustyni i w puszczy
- Автор:
- Издательство:Array Иностранный паблик
- Жанр:
- Год:2016
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:2.71 / 5. Голосов: 7
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W pustyni i w puszczy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W pustyni i w puszczy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W pustyni i w puszczy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W pustyni i w puszczy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Trzeci dzień wiatr wieje z zachodu, czyli od stron nieznanych i prawdopodobnie tak samo nie zaludnionych jak ta dżungla. Wiesz zresztą, że tu nie ma żadnych osad ani misji.
– To rzeczywiście ciekawe...
– Trzeba koniecznie zdjąć tego latawca...
– Trzeba. Może się dowiemy, skąd pochodzi.
Kapitan dał rozkaz. Drzewo miało kilkadziesiąt metrów wysokości, ale Murzyni wdrapali się natychmiast na szczyt, zdjęli ostrożnie uwięzionego latawca i oddali go w ręce doktora, który spojrzawszy nań rzekł:
– Są jakieś napisy... Zobaczmy...
I przymrużywszy oczy jął czytać.
Nagle twarz mu się zmieniła, ręce zadrżały.
– Glen – rzekł – weź to, przeczytaj i upewnij mnie, żem nie dostał udaru słonecznego i że jestem przy zdrowych zmysłach!
Kapitan wziął bambusową ramkę, do której arkusz był przytwierdzony, i czytał, co następuje:
Nelly Rawlison i Stanisław Tarkowski,
odesłani z Chartumu do Faszody,
a z Faszody prowadzeni na wschód od Nilu,
wyrwali się z rąk derwiszów.
Po długich miesiącach podróży przybyli do jeziora
leżącego na południe od Abisynii.
Idą do oceanu.
Proszą o spieszną pomoc.
Na boku zaś arkusza znajdował się jeszcze następujący dodatek wypisany drobniejszymi literami:
Latawiec ten, z rzędu pięćdziesiąty czwarty, puszczony jest z gór otaczających nieznane w geografii jezioro. Kto go znajdzie, niech da znać do Zarządu Kanału w Port-Saidzie albo do kapitana Glena w Mombassa.
Stanisław Tarkowski
Gdy głos kapitana przebrzmiał, dwaj przyjaciele poczęli spoglądać na siebie w milczeniu.
– Co to jest? – zapytał wreszcie doktor Clary.
– Oczom nie wierzę! – odpowiedział kapitan.
– To przecież nie złudzenie?
– Nie.
– Wyraźnie napisano: „Nelly Rawlison i Stanisław Tarkowski.”
– Jak najwyraźniej...
– I oni mogą być gdzieś w tych stronach?
– Bóg ich uratował, a więc prawdopodobnie.
– Dzięki Mu za to! – zawołał z zapałem doktor.
– Ale gdzie ich szukać?
– Czy nie ma nic więcej na latawcu?
– Jest jeszcze kilka słów, ale w miejscu rozdartym przez gałęzie. Trudno odczytać.
Obaj pochylili głowy nad arkuszem i po dłuższym dopiero badaniu zdołali przesylabizować:
Pora dżdżysta dawno minęła.
– Co to ma znaczyć? – zapytał doktor.
– To, że chłopiec stracił rachubę czasu.
– I w ten sposób chciał mniej więcej oznaczyć datę. Masz słuszność! A zatem ten latawiec mógł być puszczony niezbyt dawno.
– Jeśli tak jest, to i oni mogą być niezbyt daleko.
Gorączkowa urywana rozmowa trwała jeszcze przez chwilę, po czym obaj zaczęli znów badać dokument i rozprawiać osobno nad każdym wypisanym na nim słowem. Rzecz wydawała się jednak tak nieprawdopodobna, że gdyby to nie działo się w stronach, w których nie było wcale Europejczyków, o sześćset przeszło kilometrów od najbliższego pobrzeża, doktor i kapitan przypuszczaliby, że to chyba niewczesny żart, którego dopuściły się jakieś dzieci europejskie po przeczytaniu dzienników opisujących porwanie albo wychowańcy jakiejś misji. Trudno jednak było oczom nie wierzyć: mieli przecie latawca w ręku i mało zatarte napisy czerniały przed nimi wyraźnie.
Ale i tak wiele rzeczy nie mieściło im się w głowie. Skąd dzieci wzięły papieru na latawce? Gdyby dostarczyła im go jaka karawana, w takim razie przyłączyłyby się do niej i nie wzywałyby pomocy. Z jakich powodów chłopiec nie starał się uciec wraz z małą towarzyszką do Abisynii? Dlaczego derwisze wysłali ich na wschód od Nilu, w strony nieznane? Jakim sposobem zdołały się wyrwać z rąk straży? Gdzie się ukryły? Jakim cudem przez długie miesiące podróży nie pomarły z głodu? nie stały się łupem dzikich zwierząt? dlaczego nie pomordowali ich dzicy? Na te wszystkie pytania nie było odpowiedzi.
– Nic nie rozumiem, nic nie rozumiem – powtarzał doktor Clary – to chyba cud boski!
– Niezawodnie – odpowiedział kapitan.
Po czym dodał:
– Ależ i ten chłopak! Bo to przecie jego dzieło.
– I nie opuścił małej. Niech Bóg błogosławi jego głowę i oczy.
– Stanley, nawet Stanley nie wyżyłby w tych warunkach przez trzy dni.
– A jednak oni żyją.
– Ale proszą o pomoc. Postój skończony! Ruszamy natychmiast.
I tak się stało. Po drodze obaj przyjaciele badali jeszcze dokument w przekonaniu, że może odnajdą w nim wskazówki co do kierunku, w jakim należało zdążać z pomocą. Ale wskazówek brakło. Kapitan prowadził karawanę zygzakiem, mając nadzieję, że może trafi na jaki ślad, na jakie wygasłe ognisko lub na drzewo z wyciętymi na korze znakami. W ten sposób posuwali się przez kilka dni. Na nieszczęście weszli następnie na równinę zupełnie bezdrzewną, pokrytą wysokim wrzosowiskiem i kępami wyschłej trawy. Niepokój począł ogarniać obu przyjaciół, Jakże łatwo było rozminąć się na tych niezmiernych przestrzeniach nawet z całą karawaną, a cóż dopiero z dwojgiem dzieci, które, jak sobie wyobrażali, pełzły gdzieś tam jak dwa małe robaczki wśród wyższych od nich wrzosów. Upłynął znowu dzień. Nie pomagały ni blaszane puszki z kartkami w środku, zostawiane na kępach, ni ognie w nocy. Kapitan i doktor poczynali chwilami tracić nadzieję, czy im się uda odszukać dzieci, a zwłaszcza czy je odnajdą żywe.
Szukali jednak gorliwie i przez następne dni. Patrole, które Glen wysyłał w prawo i lewo, dały wreszcie znać, że dalej zaczyna się pustynia zupełnie bezwodna, więc gdy wypadkiem odkryto jeszcze raz w rozpadlinie ziemnej wodę, trzeba się było przy niej zatrzymać dla zrobienia zapasów na dalszą drogę.
Rozpadlina była raczej szparą, głęboką na kilkanaście metrów i stosunkowo bardzo wąską. Na dnie jej biło ciepłe źródło, kipiące jak ukrop, albowiem przesycone kwasem węglowym. Jednakże woda po wystudzeniu okazała się dobra i zdrowa. Źródło było tak obfite, że trzystu ludzi z karawany nie mogło jej wyczerpać. Owszem, im więcej czerpano, tym mocniej biło i wypełniało szparę wyżej.
– Może z czasem – mówił doktor Clary – będzie tu jaka miejscowość lecznicza, ale obecnie ta woda jest dla zwierząt niedostępna z powodu zbyt stromych ścian rozpadliny.
– Czy dzieci mogą trafić na podobne źródła? – zapytał kapitan.
– Nie wiem. Być może, że znajduje się ich w okolicy więcej. Ale jeśli nie, to bez wody muszą zginąć.
Nadeszła noc. Rozpalono nędzne ognie, wszelako nie budowano bomy, bo nie było z czego. Po wieczornym posiłku doktor i kapitan zasiedli na składanych krzesłach i zapaliwszy fajki poczęli rozmawiać o tym, co im najbardziej leżało na sercu.
– Żadnego śladu! – ozwał się Clary.
– Przychodziło mi do głowy – odpowiedział Glen – by wysłać dziesięciu naszych ludzi na brzeg oceanu z depeszą, że jest wiadomość o dzieciach. Ale rad jestem, żem tego nie uczynił, gdyż ludzie prawdopodobnie zginęliby w drodze, a gdyby nawet doszli, to po co budzić na próżno nadzieję...
– I odnawiać ból...
Doktor zdjął z głowy biały hełm i obtarł spocone czoło.
– Słuchaj – rzekł. – A gdybyśmy wrócili nad tamto jezioro, kazali naścinać drzew i palili nocami olbrzymi ogień. Może dzieci dostrzegły...
– Gdyby były blisko, to znaleźlibyśmy je i tak, a jeśli są daleko, to wypukłości gruntu ogień zasłonią. Ta płaszczyzna pozornie jest równa, a w rzeczywistości cała w garbach, pofalowana jak ocean. Przy tym cofając się stracilibyśmy ostatecznie możliwość znalezienia nawet ich śladów.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W pustyni i w puszczy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W pustyni i w puszczy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W pustyni i w puszczy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.