Henryk Sienkiewicz - W pustyni i w puszczy
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - W pustyni i w puszczy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2016, Издательство: Array Иностранный паблик, Жанр: foreign_antique, foreign_prose, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W pustyni i w puszczy
- Автор:
- Издательство:Array Иностранный паблик
- Жанр:
- Год:2016
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:2.71 / 5. Голосов: 7
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W pustyni i w puszczy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W pustyni i w puszczy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W pustyni i w puszczy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W pustyni i w puszczy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Lecz szedł naprzód w tej myśli, że tak trzeba dla uratowania Nel. Po dwóch godzinach wydostał się na grunt gęsto usiany kamieniami, gdzie trawy były niższe i było znacznie widniej. Dwa wyniosłe wzgórza rysowały się równie daleko jak przedtem; natomiast bliżej biegł poprzecznie zrąb skalny, za którym wznosił się drugi, wyższy, oba zaś otaczały widocznie jakąś dolinę albo wąwóz podobny do tego, w którym zamknięty był King.
Nagle, o jakie trzysta lub czterysta kroków na prawo, spostrzegł na ścianie skalnej różowy odblask płomienia.
I stanął. Serce biło mu znów tak, że nieledwie słyszał je wśród ciszy nocnej. Kogo tam zobaczy na dole? Arabów ze wschodnich wybrzeży? Derwiszów Smaina czy też dzikich Murzynów, którzy opuściwszy rodzinne wioski chronią się przed derwiszami w niedostępne górskie komysze? Czy znajdzie śmierć albo niewolę, czy też ratunek dla Nel?
Trzeba się było o tym przekonać. Cofać się już nie mógł i nie chciał. Po chwili począł się skradać w kierunku ognia, idąc jak najciszej i tamując dech w piersiach. Uszedłszy tak około stu kroków, usłyszał niespodzianie od strony dżungli parskanie koni – i zatrzymał się znowu. Przy świetle księżyca naliczył ich pięć. Jak na derwiszów było to mało, ale przypuszczał, że reszta ukryta jest może w wysokich trawach. Dziwiło go tylko to, że nie ma przy nich żadnych straży, że te straże nie palą na górze ogni dla odstraszenia dzikich zwierząt. Ale dziękował Bogu, że tak było, gdyż mógł posuwać się dalej niedostrzeżony.
Blask na skałach czynił się coraz wyraźniejszy. Zanim upłynął kwadrans, Staś znalazł się w miejscu, w którym przeciwległa skała była najmocniej oświecona, co wskazywało, że u jej stóp musi się palić ogień.
Wówczas czołgając się dopełznął z wolna do krawędzi i spojrzał w dół.
Pierwszym przedmiotem, który uderzył jego oczy, był wielki namiot; przed namiotem stało polowe płócienne łóżko, a na nim leżał człowiek przybrany w biały ubiór europejski.
Mały, może dwunastoletni Murzynek dokładał suchego paliwa do ognia, który oświecał ścianę skalną i szeregi Murzynów śpiące pod nią z obu stron namiotu.
Staś w jednej chwili zsunął się z pochyłości na dno wąwozu.
ROZDZIAŁ XXXII
Przez jakiś czas ze zmęczenia i wzruszenia nie mógł ani słowa przemówić i stał dysząc ciężko przed leżącym na łóżku człowiekiem, który milczał także i patrzył na niego ze zdumieniem graniczącym niemal z nieprzytomnością.
Wreszcie zawołał:
– Nasibu, jesteś?
– Jestem, panie – odpowiedział mały Murzynek.
– Czy widzisz kogo i czy kto stoi przede mną?
Lecz zanim malec zdołał odpowiedzieć, Staś odzyskał mowę:
– Panie – rzekł – nazywam się Stanisław Tarkowski. Uciekliśmy z małą miss Rawlison z niewoli derwiszów i ukrywamy się w dżungli. Ale Nel jest ciężko chora, więc błagam cię dla niej o pomoc.
Nieznajomy patrzył jeszcze przez chwilę, mrugając oczyma, po czym przetarł ręką czoło.
– Słyszę, nie tylko widzę – ozwał się sam do siebie. – To nie złudzenie!... Co? pomoc? Ja sam potrzebuję pomocy. Jestem ranny.
Nagle jednak otrząsnął się jakby z sennych przywidzeń lub odrętwienia, spojrzał przytomniej i z błyskiem radości w oczach rzekł:
– Biały chłopiec!... Jeszcze widzę białego!... Witam cię, ktokolwiek jesteś. Mówiłeś o jakiejś chorobie? Czego ode mnie żądasz?
Staś powtórzył, że tą chorą jest Nel, córka pana Rawlisona, jednego z dyrektorów Kanału, że miała już dwa ataki febry i że musi umrzeć, jeśli nie będzie miał chininy, by zapobiec trzeciemu.
– Dwa ataki – to źle! – odpowiedział nieznajomy. – Ale chininy mogę ci dać, ile chcesz. Mam jej kilka słoików, które nie przydadzą mi się już na nic.
Tak mówiąc kazał małemu Nasibu podać sobie duże blaszane pudło, które było widocznie apteczką podróżną, wydobył z niego dwa spore słoiki napełnione białym proszkiem i wręczył je Stasiowi.
– Oto połowa tego, co mam. Wystarczy to choćby na rok...
Staś miał ochotę krzyczeć po prostu z radości, więc począł mu dziękować z takim uniesieniem, jakby mu o własne życie chodziło.
A nieznajomy skinął kilkakrotnie głową i rzekł:
– Dobrze, dobrze. Nazywam się Linde, jestem Szwajcar z Zurychu... Dwa dni temu miałem wypadek: ranił mnie ciężko dzik ndiri.
Następnie zwrócił się do czarnego malca:
– Nasibu, nałóż mi fajkę.
Po czym do Stasia:
– W nocy mam zawsze większą gorączkę i trochę mi się troi w głowie. Ale fajka rozjaśnia mi myśli. Wszak mówiłeś, że uciekliście z niewoli derwiszów i ukrywacie się w dżungli? Czy tak?
– Tak, panie, mówiłem.
– I co zamierzacie czynić?
– Uciec do Abisynii.
– Wpadniecie w ręce mahdystów, których oddziały włóczą się po całym pograniczu.
– Nie możemy jednak przedsięwziąć nic innego.
– Ach! jeszcze przed miesiącem ja mógłbym był wam dać pomoc. Ala teraz jestem sam, tylko na łasce bożej i tego czarnego chłopca.
Staś spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– A ten obóz?
– To obóz śmierci.
– A ci Murzyni?
– Ci Murzyni śpią i nie rozbudzą się więcej.
– Nie rozumiem...
– Chorzy są na śpiączkę. To są ludzie znad Wielkich Jezior, gdzie ta straszna choroba panuje ciągle – i zapadli na nią wszyscy, prócz tych, którzy przedtem pomarli na ospę. Został mi tylko ten jeden chłopak...
Stasia uderzyło teraz dopiero to, że w chwili, w której zsunął się był do wąwozu, żaden Murzyn nie poruszył się, nie drgnął nawet – i że w czasie całej rozmowy spali wszyscy: jedni z głowami opartymi o skałę, drudzy z pospuszczanymi na piersi.
– Śpią i nie rozbudzą się już? – zapytał, jakby jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego, co usłyszał.
A Linde rzekł:
– Ach, to trupiarnia ta Afryka!...
Lecz dalsze słowa przerwał mu tupot koni, które przestraszywszy się czegoś w dżungli, poprzyskakiwały na swych spętanych nogach do krawędzi doliny, chcąc być bliżej ludzi i światła.
– To nic, to konie! – ozwał się znów Szwajcar. – Zabrałem je mahdystom, których pobiłem kilka tygodni temu. Było ich ze trzystu, a może i więcej. Ale oni mieli przeważnie dzidy, a moi ludzie remingtony, które tam stoją oto pod ścianą bez żadnego już pożytku. Jeśli ci brak broni albo nabojów, to bierz, ile chcesz. Weź także i konia: prędzej na nim wrócisz do twojej chorej. Ile ona ma lat?
– Osiem – odpowiedział Staś.
– Więc to jeszcze dziecko... Niechże Nasibu da ci dla niej herbaty, ryżu, kawy i wina... Bierz, co chcesz z zapasów, a jutro przyjeżdżaj po nowe.
– Wrócę z pewnością, żeby panu raz jeszcze podziękować z całego serca i pomóc mu, w czym potrafię.
A Linde rzekł:
– Dobrze choć popatrzeć na europejską twarz. Jeśli przyjedziesz wcześniej, to będę przytomniejszy. Teraz gorączka znowu mnie chwyta, bo cię widzę podwójnie. Czy was dwóch stoi nade mną?... Nie!... Wiem, że jesteś jeden i że to tylko gorączka... Ach, ta Afryka!...
I przymknął oczy.
W kwadrans później Staś wyruszył z powrotem z tego dziwnego obozu snu i śmierci, ale tym razem konno. Noc jeszcze była głęboka, ale on już nie zważał na żadne niebezpieczeństwa, z którymi mógł się spotkać w wysokich trawach. Trzymał się jednak bliżej rzeki przypuszczając, że oba wąwozy muszą na nią wychodzić. Wracać było zresztą znacznie łatwiej, gdyż w ciszy nocnej dochodził z daleka szum wodospadu, a przy tym obłoki rozproszyły się na zachodniej stronie nieba i prócz księżyca świeciło mocno światło zodiakalne. Chłopiec kłuł konia w boki końcami szerokich arabskich strzemion i leciał trochę jak na złamanie karku mówiąc sobie w duszy: „Co mi tam lwy i pantery! – ja mam chininę dla mojej małej!” I co chwila dotykał ręką słoików, jakby chcąc się upewnić, że je naprawdę posiada i że to wszystko nie było snem. Rozmaite myśli i obrazy przesuwały mu się przez głowę. Widział rannego Szwajcara, dla którego czuł ogromną wdzięczność i nad którym litował się tym serdeczniej, że w czasie rozmowy brał go z początku za wariata: widział małego Nasibu z okrągłą jak kula czaszką i szeregi śpiących pagazich, i lufy opartych o skały remingtonów, połyskujące w ogniu. Był prawie pewien, że ta bitwa, o której wspominał Linde, była z oddziałem Smaina – i dziwnie wydało mu się pomyśleć, że może i Smain poległ.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W pustyni i w puszczy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W pustyni i w puszczy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W pustyni i w puszczy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.