Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Ktoś wyrwał kartkę – zauważył ze zdziwieniem.
– Panie Stern. Bier pan swój nowy kostium i spylaj stąd, gdzi pieprz rośni, bo ja tracy cierpliwość.
– Zdaje się, że to pan znalazł walizkę – nie ustawał Stern. – Z pewnością pan wie, do kogo należała?
– To drewniana walizka Aarona. Zamykana na zamek i spięta rzemiennym paskiem. Lille chował do środka materiały ze składu. Ja o tym puwiedział policji, ali...
– Ali co?
– Aaron nie mógł zrobić takij putworności.
– Lubił wypić, więc może stało się to w amoku...
– Ni ma żadnygo „moży” i „amoku”! – oburzył się Auerbach.
Redaktor podpisał się w swojej rubryczce. Oddał zeszyt dozorcy i wręczył mu kopertę z pieniędzmi, które ten dokładnie przeliczył. Chciał jeszcze wypytać o sąsiadów, ale grubas obrócił się i zaczął wymiatać z rynsztoka świeże końskie łajno. Pstryknął więc pod jego miotłę niedopałkiem i poirytowany ruszył w powrotną drogę.
Szedł obok budynku, przy samej krawędzi wykopu, uważając, by nie uwalać butów gliną. Wzdłuż Smoczej wymieniano rury gazowe i wodociągowe. Niebotyczny bałagan przy posesji i kręcący się ludzie sprzyjały porywaczowi albo porywaczce. Gdy snuł te rozważania, niespodziewanie zastąpił mu drogę drobny mężczyzna w czarnym, połatanym ubraniu, ten sam, który poprzedniego dnia przedstawił się w pracowni krawieckiej jako pisarz kompanijny. Jakub spróbował go wyminąć, lecz ów nie ustępował.
Teraz Stern stracił cierpliwość.
– Czy my się znamy?
– Nu, jeszcze nie. Nazywam się Mosze Halewi – powiedział Żyd, kłaniając się nisko i wyciągając rękę do przywitania.
Dziennikarz potrząsnął chudą dłonią, jakby chciał mu pogruchotać palce. Intruz aż podskoczył z bólu.
– Sprawdziłem, pan jesteś naprawdę ten sławny redaktor Jakub Stern z „Kuriera” – oznajmił, rozcierając palce.
Stern niechętnie przytaknął, przypominając sobie, że chudzielec z rachityczną bródką opowiadał poprzedniego dnia, jakoby był w wojsku świadkiem jakiejś egzekucji.
– Mam dla pana nadzwyczajną wiadomość.
– Co za wiadomość? – Jakub nadstawił uszu.
– Nie tu, sza. Nie będziemy rozmawiać na ulicy. – Spojrzał nieufnie w stronę Auerbacha. – Czy zechciałby pan pójść ze mną w pewne ustronne miejsce? Niech pan się nie obawia – dodał, widząc w oczach dziennikarza rezerwę.
Halewi, milcząc, prowadził Sterna na skróty. Ze Smoczej skręcili w Starozakonną. Potem szybkim krokiem weszli w jakiś zacieniony, śmierdzący moczem zaułek. Przemknęli przez wiejącą przeciągiem bramę i znaleźli się na niewielkim podwórku, otoczonym ceglanymi domami, do których przymocowane były jak jaskółcze gniazda zagracone balkony, drewniane schodki i dziwaczne dobudówki o niewiadomym przeznaczeniu.
Szli dalej. Przekroczyli bramę i zatrzymali się na podwórzu, udekorowanym klatkami dla królików, gołębnikami i przekrzywionymi wychodkami.
Przewodnik niespodziewanie stanął przy zardzewiałym trzepaku i zastanawiał nad czymś. Powiedział do siebie coś, co zabrzmiało jak „ha” lub „ba”, i wszedł do pobliskiej sutereny, zupełnie nie zwracając uwagi na nowego kompana. Stern siłą rzeczy skierował się za nim.
W niewielkim i ciemnym pomieszczeniu, do którego weszli, stały okrągłe stoliki przykryte serwetami, sięgającymi zdeptanej podłogi. Na jednym z nich w ceramicznej menorze paliła się nadtopiona świeca, rozpraszająca mrok migotliwym płomieniem. Pobieloną ceglaną ścianę obok wygasłego kominka ozdabiał olejny obraz, z którego gapił się na Sterna brodaty starzec w futrzanej czapce na głowie. Starzec miał wyłupiaste oczy i redaktor odniósł wrażenie, jakby go śledził. U sufitu wisiała miotełka z nostrzyka, wypełniająca pomieszczenie delikatną słodkawą wonią. W powietrzu unosił się też zapach owoców. Możliwe, że za zasłoną z szarego koca wisiały sznury suszonych jabłek i gruszek.
– Mam pecha. W zeszłym tygodniu straciłem pracę – zakomunikował Halewi i siadł przy najdalszym od drzwi stoliku, zwrócony twarzą do wejścia, jakby chciał kontrolować sytuację. – Gdybym coś zjadł, na pewno przypomniałbym sobie to, co pana interesuje.
– Na co ma pan ochotę? – zapytał dziennikarz, poprawiając skwierczącą świecę. – Poproszę o menu.
– W tym lokalu dań się nie wybiera. Zaraz podadzą najlepszy we Lwowie czulent! – usłyszał dumną odpowiedź. – Ale chyba nie jest pan, panie redaktorze, wybredny?
Czekali chwilę w milczeniu. Stern próbował zgadnąć, jaką pracę stracił jego przewodnik. Zazwyczaj, gdy patrzył na człowieka, a także gdy słuchał jego głosu, potrafił niemal bezbłędnie określić jego profesję, lecz tym razem ta sprawdzona metoda z jakiegoś powodu zaszwankowała.
Zgarbiony rozmówca mógł być zarówno buchalterem, jak i nauczycielem matematyki, a może nawet graczem giełdowym, jednak z pewnością był nieudacznikiem, który imał się w życiu różnych zajęć, nie mogąc skupić się na tym, które dałoby mu upragnione pieniądze. Jego lewe oko szpeciło bielmo, które opalizowało w świetle świecy i zmuszało go do ciągłego przekrzywiania głowy, jakby kpił ze słuchacza.
Redaktor przerwał rozmyślania, gdyż do pomieszczenia weszła dziewczynka w wyciągniętym do kolan swetrze, w za dużej kiecce i z dwiema miskami napełnionymi parującą kaszą. Rozczochrana kelnereczka o delikatnych rysach postawiła przed gośćmi naczynia i położyła obok nich łyżki. Potem zakręciła piruet na jednej nodze i wybiegła, o mało nie gubiąc drewniaków.
Potrawa była gorąca. Z pewnością przed chwilą czekała na nich w szabaśniku. Mosze przełknął głośno ślinę i natychmiast zanurzył łyżkę w kaszy. Mlaskał głośno i mruczał niczym kot, jakby jego podniebienie doświadczało niebiańskiej rozkoszy. Wkrótce blisko połowa potrawy, składającej się z kaszy, cebuli, fasoli oraz gęsiny, znikła z miski. Gdy na jej dnie pokazało się ugotowane na twardo jajo, wyprostował się i odetchnął głęboko, jakby dostał od Pana Boga przepustkę na nowe życie.
– Czasem zostawała u mnie na noc – oświadczył, jakby Stern wiedział, o kogo chodzi.
– Kto?
– No, Lea, Lea Falk. Ta smarkula, którą wychowywał krawiec. Redaktor spojrzał pytająco na rozmówcę.
– Tfu-tfu! Nie to, co pan sobie pomyślał – odparł z lekkim zakłopotaniem, przepoławiając brzegiem łyżki jajo, prezentujące się jak wielkie bawole oko. – Ma pan nieobyczajne skojarzenia, a ja chciałem tylko powiedzieć, że Lea panicznie bała się Szczęściarza.
– Dlaczego się go bała?
– A jak pan myśli? – odparował Mosze skrzeczącym głosem jak z zacinającej się pozytywki.
Rozmowa zaczęła redaktora denerwować. Nie znosił, gdy na pytanie odpowiadano mu pytaniem. Odłożył łyżkę, przetarł dłońmi twarz i ciężko nabrał powietrza.
Nie zdążył jednak pouczyć swego rozmówcy, gdyż ta sama zachwycająca kelnereczka pojawiła się w suterenie z blaszanymi kubkami. Tym razem przyniosła kisiel żurawinowy, w którym pływały goździki, jak ułamane zapałki. Postawiła naczynia na stoliku i uciekła, wesoło podrygując.
Stern śledził ją wzrokiem, aż znikła na prowadzących na górę schodkach.
– Bawi się pan ze mną w kotka i myszkę, panie Halewi?
– Aj-ja-jaj. Chcę tylko panu redaktorowi pomóc. A pan jesteś strasznie nerwowy – seplenił z jajkiem w ustach Mosze. – Można przecież wykoncypować, że Aaron nie rozpieszczał Lei.
– Nie był to grzeczny wujaszek, który dzielił się z innymi własnym szczęściem?
– Szczęście to on dawał tylko sobie. Lea zbierała od niego ostre cięgi. Trzeba było widzieć jej plecy. Posiekane jak wołowy zraz. Tylko ręce i nogi oszczędzał, a wie pan dlaczego? Przepraszam, że znowu pana pytam. – Przełknął ostatnią porcję jajka i czknął głośno. – On pamiętał, że ta mała musi tańczyć za pieniądze. To dlatego ludzie mówili, że śmierć byłaby dla niej wybawieniem.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.