Do dzisiaj pamięta swoje zdumienie, gdy czytając w bibliotece podręczniki farmakologii, odkrył, że Natura w swoim podstawowym zamyśle i konstrukcji jest w zasadzie bardzo prosta. Jeśli Naturę stworzył Bóg, bardzo sprytnie to wymyślił. Trzy litery w czteroliterowym A-T-C-G alfabecie DNA kodują dwadzieścia liter aminokwasów. Istnieje bowiem tylko dwadzieścia aminokwasów, każdy oznaczany jedną literą, które układają się w białka, a te z kolei budują organizmy i determinują ich życie. Triada życia: DNA – aminokwasy – białka. To przecież zrozumiałaby bez większego trudu nawet Siekierkowa! Tyle że z pewnością byłaby przekonana, iż ta triada to tylko inne słowo na Świętą Trójcę. Może nawet miałaby rację…
Dwadzieścia kawałków układa się w puzzle i te puzzle to białko. Obojętnie jak duże są puzzle, to i tak składają się tylko z dwudziestu różnych kawałków. Gdy układanka jest mała, zbudowana z nie więcej niż stu połączonych z sobą aminokwasów, to nazywa się peptydem. Gdy ma ich kilkaset, jest polipeptydem. Gdy ma ich tysiące, nazywa się ją proteiną. Dla postronnych i niewtajemniczonych wszystko to razem wzięte nazywa się zwyczajnie białkami.
Często zastanawiał się, czy naukowcy zawsze muszą tworzyć tylko sobie znane hermetyczne języki pełne tajemniczej terminologii. Czasami miał wrażenie, że robią to z czystej próżności i żeby wszystko skomplikować jak najbardziej. Niech broń Boże nikt spoza klanu nie zdoła ich zrozumieć. Kiedyś zagadnął brata na ten temat.
– Masz rację – odpowiedział Błażej – często robią to z autentycznej próżności. Niektórzy naukowcy więcej czasu poświęcają na wymyślanie chwytliwej nazwy dla tego, co odkryli, niż spędzili przy samym odkryciu. Już raczej są gotowi użyć cudzej szczoteczki do zębów niż cudzej terminologii – dodał, śmiejąc się w głos.
Marcin podziwiał tych niewielu, którzy gotowi byli podzielić się z innymi swoją wiedzą, i to w taki sposób, jak robił jego brat, przy którym miało się wrażenie, że gdy opowiada o syntetyzowaniu peptydów, mówi o klejeniu figurek z plasteliny. Ma się potem przekonanie, że wystarczy kupić plastelinę, przypomnieć sobie jego słowa i zrobić to samo, a może nawet zrobić to o wiele lepiej. Przy tym wszystkim jego brat kleił jeśli nie najpiękniejsze, to na pewno najważniejsze figurki. Przysłał mu kiedyś na adres muzeum fragment pisanej przez siebie książki popularnonaukowej. Załączył krótki list:
Jeśli czegokolwiek z tego nie zrozumiesz, to znaczy, że piszę złą książkę. Powiedz mi to natychmiast, abym miał czas coś zmienić.
Zrozumiał wszystko. Tak jak rozumie się słowa złożone z liter w alfabecie. Aminokwasy to litery układające się w słowa, które są peptydami, polipeptydami lub białkami. Układając te słowa w zdania, można wydawać komendy. Takie zdania w komendy układa głównie mózg. Albo sam syntetyzując peptydy lub inne neuroprzekaźniki i rozsyłając je z krwią do wszystkich organów, albo dając sygnały tym organom, aby same takie peptydy lub neuroprzekaźniki wytworzyły. Gdy już się tak stało, to przedostają się one do wnętrza komórek i wywołują te zmiany, których mózg oczekuje. Wzrasta ciśnienie krwi i przyśpiesza serce, gdy neuroprzekaźnikiem jest adrenalina, żołądek i jelita zaczynają trawić, gdy neuroprzekaźnikiem jest acetylocholina, wzrasta poziom cukru, gdy peptydem jest insulina, kurczy się macica podczas porodu lub tworzy się mleko w piersiach matki, gdy peptydem jest oksytocyna. Za każdy proces życiowy odpowiada jakiś peptyd. I to miał na myśli jego brat Błażej, gdy mówił: „Bóg to tylko (neuro) peptyd”. Neuro – by podkreślić, że chodzi mu o ten wytwarzany w mózgu.
Jeśli się nad tym zastanowić, to Błażej miał rację i mógł tak powiedzieć dziennikarce z gazety. Z drugiej strony Marcin był pewien, że ta dziennikarka wyjęła zdanie z kontekstu i użyła w tytule, aby zaszokować, zbulwersować, zatrzymać uwagę czytelnika. Nie ma nic bardziej atrakcyjnego, jak w katolickiej Polsce w wysokonakładowej gazecie, dużą czcionką, zaprzeczyć istnieniu Boga. Najlepiej cudzymi słowami. Bezpiecznie i wygodnie, dla siebie i dla gazety. A przy tym prowokacyjnie. Włożyć kij w mrowisko i zacierając ręce, czekać na reakcję mrówek.
Znał brata na tyle dobrze, aby wiedzieć, że takie zdanie wypowiedział z pokorą, jako przypuszczenie i z pewnością ze znakiem zapytania na końcu. Zresztą po przeczytaniu całego artykułu nie można było mieć co do tego najmniejszych wątpliwości.
Nikt nie zna do dzisiaj odpowiedzi na pytanie, jak to się dzieje, że wytwarzane są takie a nie inne peptydy i kto lub co programuje mózg, aby peptydami przekazywał swoje komendy. Peptydy nie wykluczają Boga. Może nawet potwierdzają jego istnienie. Błażej to wyraźnie powiedział w tym wywiadzie.
Nie powiedział przy tym wielu innych dużo bardziej interesujących rzeczy. Tych, które nie dotyczą zwykłej fizjologii, ale dotykają czegoś, co wszystkim kojarzy się z emocjami, duszą, świadomością, a więc poprzez to z religią. Nie powiedział na przykład tego, że ludzie kochają dzięki (neuro)peptydom. Że Boga, którego wcale nie musi być, ale którego można mimo to kochać, kochają także właśnie dzięki nim. Jego brat takimi peptydami się zajmował – odpowiedzialnymi za przeżywanie emocji. W książkach z farmakologii, które Marcin czytał, gdy chciał zrozumieć swój lęk, większość odnośników dotyczyła prac naukowych zagranicznych autorów. Jeśli cytowano kogoś z Polski, to głównie jego brata. Niezwykłe uczucie – czytać swoje nazwisko na stronach tych książek. Pamięta, że gdy zdarzyło się to pierwszy raz, wybiegł podniecony z czytelni i z automatu telefonicznego w holu natychmiast zadzwonił do brata. Błażej zupełnie zignorował to, co chciał mu powiedzieć. Że jest dumny, że go podziwia, że mama z pewnością się ucieszy. Przerwał mu po trzech pierwszych zdaniach.
– Marcin, po jaką cholerę czytasz takie książki? – zapytał zaniepokojony. – Czy coś się stało? Po co bierzesz te prochy?
Nie powiedział mu nic o swoim lęku. Wstydził się. Skłamał, że trafił na tę książkę zupełnie przypadkowo, że usłyszał o niej od kolegi. Że u niego wszystko w porządku. Gdy odłożył słuchawkę, zastanawiał się, czemu tak zrobił. Czemu nie powiedział mu o tak po prostu: „Słuchaj, Błażej, jestem od jakiegoś czasu jak warzywo, które odczuwa tylko lęk. Boję się zasnąć i boję się obudzić. Skrzywdziła mnie kobieta. Połykam tabletki, aby się nie bać. A jednocześnie boję się, co te tabletki ze mnie zrobią. Chcę wiedzieć, czego się lękam, i chcę zrozumieć, dlaczego po tych tabletkach jest mi na krótki czas lepiej. Dlatego czytam takie książki. Tylko dlatego”.
Nie. Tego nie powiedziałby nikomu bliskiemu. Także swojemu bratu. Może nawet szczególnie jemu. Górale nie powinni się bać.
Trzy dni później w portierni akademika czekała na niego duża pękata koperta. Błażej przysłał mu odbitki wszystkich swoich artykułów dotyczących szczególnych peptydów, które nazywał „molekułami emocji”. Wzorami chemicznymi opowiadał, jak to się dzieje, że ludzie czują wstręt, rozkosz, smutek, przywiązanie, tęsknotę, podniecenie lub wstyd. Opisywał mechanizmy reakcji, w których te molekuły biorą udział. Marcin długo siedział ze słownikami i mozolnie tłumaczył teksty artykułów – większość była po angielsku – starając się zrozumieć każde słowo.
Obraz, który się wyłonił z tego, co zrozumiał, zachwycił go i przeraził jednocześnie. Odczuwanie jest możliwe prawie wyłącznie dzięki ułożonym z aminokwasów peptydom, a te, aby dotrzeć do komórek w mózgu, muszą znaleźć na ich powierzchni rodzaj otworu, przez który mogłyby przecisnąć się do wnętrza komórki. Taki otwór przypomina dziurkę od klucza i znajduje się w pływających na powierzchni komórki receptorach, które nie są niczym innym, jak tylko dużymi białkami. Peptyd przeciśnie się do środka komórki jedynie przez pasującą do niego dziurkę od klucza w receptorze. Insulina nie będzie pasowała do receptora, który przepuszcza przez swoją dziurkę od klucza oksytocynę. Gdy taki peptyd znajdzie się już w środku komórki, następuje cały łańcuch reakcji, które przekładają się na to, co ludzie nazywają odczuwaniem. Czerwienią się policzki, gdy jesteśmy zawstydzeni, serce bije szybciej, gdy jesteśmy podnieceni, mamy uczucie bezpieczeństwa lub nawet błogości, gdy peptydem, który przecisnął się przez receptor, jest coś, co swoją strukturą przypomina morfinę. „Morfinę” wytwarzaną wewnętrznie w mózgu, a nie tą wstrzykiwaną z ampułki przez lekarza lub pielęgniarkę. Takich wewnętrznych narkotyzujących „morfin” wytwarza mózg człowieka mnóstwo. A także innych peptydów, które w swoim działaniu podobne są do innych narkotyków. To one przekładają się na emocje. Dzięki nim tak naprawdę czujemy oszołomienie i fascynację, gdy jesteśmy zakochani. Także dzięki nim odczuwamy pragnienie bliskości. Pragnienie tak mocne, że chcemy się rozbierać i dotykać.
Читать дальше