I w tym temacie Ameryka zmieniła się od czasu opublikowania raportów Kinseya niewiele. W prawodawstwie wielu stanów USA niektóre formy zachowań seksualnych są nadal nielegalne, zakazane i surowo karane. Za małżeński (sic!) seks oralny lub analny, gdy wyjdzie on na jaw, można jeszcze dzisiaj pójść na kilka lat do więzienia. Może dlatego film o Kinseyu, który wszedł na ekrany amerykańskich kin, ciągle jeszcze budzi takie duże kontrowersje. Amerykanie lubili i ciągle lubią żyć w przekonaniu, że jako społeczeństwo są wzorem nieskalanej moralności. Ostatnio mają nawet ciągoty, żeby swoją wizję moralności upowszechniać na całym świecie. Jak trzeba, to nawet z bronią w ręku. Raporty Kinseya wykazały, że moralność ma dwie twarze. Między teorią a praktyką jest ogromnie szeroka przepaść. Kinsey powiedział Amerykanom, że król jest nagi, a będąc nagim, chętnie manipuluje przy swoich genitaliach. W reakcji na to wielu skrajnie nawiedzonych moralistów chciałoby podważyć, a jak się nie da, to przynajmniej zatuszować tę prawdę. Nie zauważają, że już samo to jest niemoralne. Ale Ameryka taka po prostu była. Wtedy i jest także dzisiaj. Przywiązana do zniewolonej wolności. Przed kilkoma laty po wstrząsającej masakrze w szkole w Littletown nie zakazano noszenia broni w szkołach, ale zakazano długich płaszczy, pod którymi można tę broń schować i w ten sposób przeszmuglować do szkół. Paranoja, nie uważa Pani? Wolno strzelać, ale nie do pianisty, który dla nas gra. Chyba że po koncercie…
Gdy nie można zaatakować myśli, to atakuje się jej autora. To przeważnie działa. Każdego można obrzucić błotem i upaprać w pomyjach. Szczególnie wdzięcznym celem jest ktoś, kto z latarką w dłoni zagląda ludziom pod kołdry. Na dodatek najłatwiej obrzucać błotem nieboszczyków. Ma się wtedy stuprocentową pewność, że nie będą się bronić i błoto przyklei się do nich na bardzo na długo, może nawet na zawsze. Film Richarda Condona wywołuje całą falę takich brutalnych ataków na Kinseya. Nie tylko jako naukowca, ale także jako człowieka. Ale o tym w następnej naszej rozmowie. Zauważyłem właśnie, że zrobiło się bardzo późno.
Czas iść do łóżka i przykryć się szczelnie kołdrą…
Serdecznie,
JLW
Januszu,
zastanawia mnie, dlaczego swojej klasyfikacji nie ułożył Pan według porządku alfabetycznego, ale to tylko tak na marginesie. Czas na wnioski: rozumiem, że onanizm jest wprost proporcjonalny do stopnia wykształcenia onanisty. Profesorowie na czele peletonu?
Seks przedmałżeński: im słabiej wykształceni mężczyźni, tym chętniej sięgają po to, co przed ślubem przynajmniej teoretycznie zabronione, czyli po kobietę: w tym względzie z kolei profesorowie są na szarym końcu, tak? Czy to znaczy, że przyjemność nie zawsze jest nagrodą za dobrą naukę? Patrz: kochanek lady Chatterlay.
Doświadczenia z prostytutkami: znowu ta sama refleksja, im gorszy stopień w dzienniku, tym większa ochota na seks z damą lekkich obyczajów. Nauka nie idzie w parze z rozbuchanym i płatnym seksem.
Doświadczenia homoseksualne: ani bardziej, ani mniej wykształceni mężczyźni nie wiodą tu prymu. Matura wystarczy.
Seksualne kontakty pozamałżeńskie: najczęściej po długim stażu małżeńskim, mężczyzna zdradza żonę nie tylko z dużo młodszą od niej kobietą, ale i o wiele gorzej wykształconą – wykształcenie podstawowe.
Pozycje w trakcie seksu: wśród seksualnych misjonarzy dominują absolwenci podstawówek, a w rolę pędzących na koniu kochanków najchętniej wcielają się panie i panowie z magisterium itd. Czy z tego można zrobić habilitację? Nie wiem, czy słyszał Pan o funkcjonującym pod koniec lat 70. Międzynarodowym Stowarzyszeniu Zastępczych Partnerów Seksualnych i o zatrudnionych tam sekstrenerach. Grupie zawodowej, która służyła do leczenia pacjentów i pacjentek z problemami seksualnymi. Czyli tak trochę jak u Kinseya. Tyle że nie byli to amatorzy, tylko świetni profesjonaliści. Zapyta Pan w czym? Otóż, leczyli zaburzenia seksualne, wcielając się w rolę partnera zastępczego. Stowarzyszenie funkcjonowało w kilkunastu krajach, min. w Holandii, a w Izraelu, co wydaje się wręcz niewiarygodne, działa do dnia dzisiejszego. Zasada była prosta. Powiedzmy, mężczyzna zgłaszał się z jakimś seksualnym zahamowaniem, a partnerka zastępcza miała go odblokować, nauczyć pieszczot, nagości, pobudzić. To, czy dochodziło później do pełnego stosunku, czy nie, to już była sprawa umowy między nimi. Można się tylko domyślać, że skuteczność sekstrenera zależała od stopnia jego atrakcyjności. Chociaż wtedy pojawiały się problemy, bo pacjenci zakochiwali się w swoich trenerach. Zapytałam profesora Lwa-Starowicza, w jakim stopniu jego zdaniem wyniki przeprowadzonych przez Kinseya badań wpłynęły na amerykańskie społeczeństwo. Usłyszałam, że w niewielkim. Poza Nowym Jorkiem zdecydowana większość Ameryki to konserwatywne okręgi, oparte na fundamentalistycznym protestantyzmie, w którym pastor interpretuje Biblię dosłownie. To niepojęte, ale tam teoria ewolucji i darwinizm są nawet wykluczane z programów szkolnych, bo władze lokalne mają takie uprawnienia. Nie życzą sobie teorii ewolucji. Starowicz opowiadał, że za każdym razem kiedy tam jest, ma poczucie, jakby był na innej planecie.
To samo pomyślałam, gdy zapoznawałam się z tak zwaną regułą Heinzelmana, który w swojej pracy „Nowa para – czyli w kierunku Poligamii” namawia swoich czytelników do rozszerzenia związku do czterech osób. Z przyczyn praktycznych.
„Bowiem, gdy mąż maszeruje do przyjaciółki, to żona ma wreszcie czas na kurs szydełkowania, który notabene zawsze chciała ukończyć”. Mimo wszystko wiara w to, że uatrakcyjnianie na wszystkie sposoby naszego pożycia seksualnego przyniesie nam szczęście wydaje się już mocno nadwątlona. Największy kłam zadała jej dziesięć lat temu Virginia Johnson, bez wątpienia jedna z najsłynniejszych terapeutek na świecie, która wraz ze swym mężem Williamem Mastersem przez prawie 36 lat wyciągała z sypialnianych problemów małżeńskie pary. Pani Johnson opuściła swego męża, publicznie oświadczając, że „zmarnowała swoje życie, ponieważ przez całe lata dostosowywała się do upodobań pana Mastersa”. Rezygnowała na przykład z przytulnego domu tylko dlatego, że on lubił hotelowe apartamenty, przy tym o teatrze, operze i dobrej książce nie mając pojęcia. – No dobrze, ale co z seksem? – zapytał dociekliwy dziennikarz. – Rozumiem, że ten był perfekcyjny. – Wielu ludzi pyta mnie o to samo – roześmiała się pani Johnson – to bardzo naiwne myślenie. Muszę pana rozczarować, seks, co prawda, dawał nam wiele satysfakcji. Ale szczęście i małżeństwo to jednak trochę więcej niż seks.
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, poniedziałek po południu
Pani Małgorzato,
powrócę jeszcze raz do Kinseya. Poszperałem trochę w sieci, spędziłem dwie interesujące godziny w bibliotece frankfurckiego uniwersytetu. Mam przed sobą odbitkę jednej z jego publikacji. Wybrałem tę właśnie, bo zawiera fotografię Kinseya. Zamyślona twarz smutnego starszego mężczyzny z gęstymi włosami zaczesanymi do tyłu i wydatnymi ustami. Z kolei w miejskiej bibliotece na Bornheim we Frankfurcie dotarłem do dwóch biografii Kinseya: jedna z 1997 roku autorstwa Jamesa H. Jonesa, druga z 1998 roku napisana przez Jonathana Gathrone'a-Hardy'ego. Producent filmu o Kinseyu Gail Mutrux zakupił prawa tylko do tej drugiej. Moim skromnym zdaniem wybrał lepszą. Więcej w niej intelektualnego dystansu i mniej emocjonalnych komentarzy.
Читать дальше