Stan wojenny ogłoszony w telewizji przez generała z pudrem na twarzy nie zrobił na nim specjalnego wrażenia. Gdy ktoś przez cztery lata wychodził rano przed barak na apel w obozie koncentracyjnym i słyszał wrzask pijanego lub skacowanego gestapowca, nie przejmuje się specjalnie usłyszanym w ogrzanym mieszkaniu apelem zaczynającym się od słów „Drodzy rodacy”. Dla mojego ojca świat składał się obietnic i gróźb wypowiadanych przez normalnych ludzi. Tych prawdziwych, poza historią. Takich jak jego syn, który miał być w Toruniu na korepetycjach o 10.30. Ojciec traktował 13 grudnia jak kolejną scenę w komedii, którą przyszło mu oglądać.
Nie poszedłem tego dnia na żadne korepetycje. Nie podzielałem obojętności mojego ojca. Słuchałem w telewizji propagandowych przemówień i zastanawiałem się, ile w nich jest prawdy. Do dzisiaj tego nie wiem.
Moje życie zmieniło się tamtego dnia. Okazało się, że historia nie rozgrywa się na oddalonej scenie jak sztuka, którą ogląda się z widowni. Że dotyczy także mnie.
Podejrzewam że każdy mógłby opowiedzieć swoją własną historię związaną z tym dniem. Pani pewnie także. 13 grudnia…
Ta data jest i pozostanie szczególna.
Serdecznie,
JLW
13 grudnia, gdzieś tuż przed północą, marzłam na jednym z warszawskich postojów taksówek. To właśnie od jednego z taksówkarzy usłyszeliśmy: ludzie wracajcie do domów. Wojna. Było kilka minut przed 12.00.
Na drugi dzień dzwonek do drzwi. Na progu stoi starszy pan i mówi: „Dzieci, musicie się kochać. Czołgi na ulicach, właśnie wybuchła wojna”.
Wojna, nie wojna, wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby święta spędzić ze swoimi rodzicami w Legnicy.
Jak zawsze. Stałam więc o piątej rano w kolejce przed odpowiednim urzędem, a potem jakiemuś urzędnikowi, patrząc prosto w oczy, przyrzekałam, że naprawdę jadę do mamy i taty.
Muszę mieć tę przepustkę.
Nie mogłam zadzwonić, że już ją mam, ale oni i tak wiedzieli, że przyjadę. Udało się, w Wigilię byłam tam, gdzie powinnam być i gdzie zawsze byłam.
Każdy z nas miał swój 13 grudnia i konsekwencje oprócz tych powszechnych, swoje własne, osobiste.
A przecież właśnie wtedy miałam radykalnie zmienić swoje życie. To prywatne. Zacząć inaczej i od nowa. Właśnie wtedy, jak nigdy wcześniej, po raz pierwszy i dorośle wiedziałam, czego na pewno już nie chcę.
Komunikat: „Dzieci, musicie się kochać”, zbił mnie z pantałyku. Decyzję odłożyłam na kilka lat. Czy słusznie?
Pewnie nie, chociaż patrząc z perspektywy czasu, nie mogłam postąpić inaczej. Nie tyle ze sobą, co z innymi.
Kilka lat… straconych. Tak jak my wszyscy, w powszechnym, ale i w indywidualnym kontekście.
„Nic na świecie nie trwa wiecznie, ale i nic nie mija całkowicie. A nic nie mija całkowicie, ponieważ nic nie trwa wiecznie”.
Przeczytałam u Philipa Rotha w jego porywającej „Ludzkiej skazie”. Tak właśnie bywa z naszą pamięcią, chociaż ta z 13 grudnia, nawet jeśli dla naszego dobra ma być wybiórcza, jest zła, przytłaczająca i nie do wymazania. Dla nas, którzy mieliśmy wtedy po dwadzieścia parę lat i całe życie przed sobą. W miłości też.
Serdecznie pozdrawiam i niech Pan koniecznie przeczyta Rotha, jeśli Pan tego jeszcze nie zrobił. Co za książka, co za wiedza o kobiecie i mężczyźnie, i o tym, co w nich zwichrowane i nie do odkręcenia. O tym, czego się w życiu wyrzekamy, by grać przez innych napisane role. Zważywszy nawet, że to życie pisze nam scenariusz na każdy dzień i nie pozostaje nam nic innego, jak nauczyć się roli i nie grać przeciwko swoim warunkom zewnętrznym. Bo wówczas to już tylko katastrofa.
Nie wiem, może się mylę, ale intuicja mi podpowiada, że jest Pan z jakiegoś powodu przygnębiony…
Z jakiego?
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, poniedziałek wieczorem
Pani Małgorzato,
powracając do 13 grudnia. Fabuły z wątków normalnych, zwykłych ludzi byłyby z pewnością o wiele bardziej interesujące niż fabuły polityków (z obu stron barykad), które zajmują i długo pewnie jeszcze będą zajmować historyków lub socjologów. Politycy, takie jest moje zdanie, i tak nie układali sami tych wątków. Przeważnie realizowali tylko z góry narzucone scenariusze omówione przedtem z innymi politykami. I to dotyczy nie tylko tych polityków, którzy wpadli na pomysł przekształcenia więzień w internaty, ale także tych, których zdjęto ze styropianu i zamknięto w tych internatach. Ci drudzy są bez wątpienia ofiarami, więc mają nieporównywalnie większe prawo do opisywania swojej martyrologii. Z drugiej strony jestem skłonny uwierzyć także w martyrologię Jaruzelskiego, który w jednym z ostatnich wywiadów wyznał, że przeżył w grudniu 1981 roku chwilę, gdy rozważał popełnienie samobójstwa.
Martyrologia tzw. oprawców to temat mi dobrze znany. Mieszkam od kilkunastu lat w Niemczech. A tutaj trudno uciec od tego tematu. Pełno go w literaturze. I to nie tylko pamiętnikarskiej. Nawet ci Niemcy, którzy obdarzeni są przywilejem „późnego urodzenia”, nie przechodzą obok tego obojętnie. Załatwianie tego tematu – my, Polacy przejawiamy taką tendencję – krótkim „dobrze im tak” nie jest tym, co mi odpowiada. Nie rozczulam się wprawdzie nad „wypędzonymi”, ale także potrafię zrozumieć ich gorycz i poczucie krzywdy
Wspomniany przez Panią amerykański pisarz Phillip Roth wydaje się także nie uciekać od tego tematu, chociaż zupełnie w innym kontekście, w innych czasach i w innym kraju. Roth robi to jednak na marginesie wspaniałych fabuł. Znam książkę, którą Pani wspomina. W 2002 r. leciałem na kongres chemiczny do Columbus w Ohio w Stanach Zjednoczonych i podczas przesiadki na lotnisku w Nowym Jorku kupiłem nową książkę Rotha pod angielskim tytułem „The human stain” przetłumaczonym w Polsce jako „Ludzka skaza”. Pamiętam, że tak mnie wciągnęła (proszę tego nikomu nie mówić!), iż czytałem ją także na sali wykładowej, pod ławką, gdy któryś z prelegentów zbytnio przynudzał.
Nie kupiłem Rotha w ciemna Znałem jego inną książkę wydaną w 1999 roku pt. „Wyszłam za komunistę” (w Polsce ukazała się niedawno nakładem wydawnictwa Czytelnik). To po tej książce stałem się lotniskowym tropicielem książek Rotha. Po przeczytaniu „Wyszłam za komunistę” poznaje się autora. Prawie na wylot. Dlatego że Roth nie ukrywał, że jeden z narratorów w „Wyszłam za komunistę” to jego alter ega Może to wścibstwo, ale bardzo lubię wiedzieć, jak daleko książka, którą czytam, jest autobiografią.
Wszyscy zachwycali się świetnym przedstawieniem czasów amerykańskiego makkartyzmu w tej książce, a mnie najbardziej podobał się obraz nieszczęśliwej rodziny „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie bardzo podobne, ale każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. Roth wziął te słynne zdanie z Tołstoja dosłownie i zajmuje się genezą nieszczęśliwej rodziny. Uważam, że tę książkę powinni polecać wszyscy psychoterapeuci „sklejający” na powrót rozpadające się małżeństwa.
Nie dziwi mnie Pani zachwyt „Ludzką skazą”. Dziwi mnie jedynie to, że do tego garnka słodkiego zachwytu nie dodała Pani szczypty soli. A moim zdaniem jako „czujna feministka” powinna to Pani zrobić. Ponieważ, jak Pani wie, ja także jestem feministą, pozwolę sobie zauważyć, że po lekturze „Ludzkiej skazy” można odnieść wrażenie, że Roth przejawia wyraźne symptomy mizoginizmu. Uważam, że jego kobiece bohaterki, Delphine Roux i Faunia Farley, są groteskowe i ma się wrażenie, że Roth chorobliwie ich nie cierpi. W pewnym momencie czytając tę książkę, miałem wrażenie, że Roth, w imieniu swojego bohatera, mści się na tych kobietach za jego – swoją impotencję. Być może się mylę…
Читать дальше