„W domu, a gdzie mam być…”. Jej głos, jej własny. Boże…
Przed godziną pojechałem w to miejsce. Do drzewa przybity drewniany krzyż. Świece. Pluszowe misie. Kwiaty. Miała na imię Sabrina. Na przybitej do drzewa fotografii postać młodej uśmiechniętej dziewczyny. W styczniu miała skończyć 17 lat. Przy drzewie młodzi ludzie, jechała ze swoim chłopakiem z tego samego gimnazjum, z maturalnej klasy. Nikt nie wie, jak doszło do tego wypadku. Chłopakowi, oprócz zgniecionej stopy, nic się nie stało. W karetce pobrali mu tylko krew do analizy. Nie stwierdzili obecności alkoholu. Jest w szpitalu psychiatrycznym.
Przypadek czy przeznaczenie? Na ten temat powstały książki, naukowe i pseudonaukowe rozprawy: filozofów, teologów, matematyków, astrologów lub szamanów. Niektórzy są na tyle aroganccy, że z przewidywania przeznaczenia, bądź jak kto woli przypadku, zrobili sobie zawód i za ustaloną stawkę wróżą z linii dłoni, układu gwiazd lub kart. Ja jestem wierzącym w Boga fizykiem, informatykiem, a ostatnio także chemikiem i wiem, że odpowiedź na to pytanie jest uzależniona od chwili. Są takie momenty, gdy wierzę, że coś zostało mi przeznaczone, aby tydzień lub godzinę później być pewnym, że to nic innego jak tylko przypadek. Życie to swoista realizacja Programu Losu. Nikt tak naprawdę nie wie, kto jest jego Programistę. I może na tym polega magia życia. Nie uważa Pani? Dla jednych zbiegi okoliczności to wynik z rachunku prawdopodobieństwa, dla innych to sposób Boga na to, aby pozostać w cieniu. I jedni, i drudzy mogą mieć rację. Mogą.
Zapalę jutro świecę przy drzewie Sabriny.
Pozdrawiam,
JLW
Panie Januszu,
ile razy zdarzyło się Panu zdjąć nogę z gazu, gdy mijał Pan wrak rozbitego samochodu? Wiele, prawda? W tym momencie coś chwyta nas za gardło, robi nam się sucho w ustach. Bezgłośnie zadajemy sobie pytanie – to tak wygląda śmierć? Przez dłuższą chwilę jedziemy zgodnie z obowiązującymi przepisami, aby już po kilku kilometrach wrócić do życia. Przekroczyć dozwoloną prędkość. Ale być może i my nie znaleźliśmy się w tym miejscu przez przypadek? Mieliśmy coś zrozumieć, mieliśmy się przestraszyć. Ucieszyć się, że żyjemy. Dlaczego więc tak szybko wracamy do świata żywych i przy najbliższej okazji przekraczamy dozwoloną prędkość? Wygramy – przegramy? Dlaczego tych, którym się tym razem udało, nie stać na głębszą refleksję? Dlaczego tak szybko zapominamy, że znowu wygraliśmy los na loterii? Czy dlatego, że tak naprawdę w tym względzie prędzej czy później przegramy wszyscy? Ironia to czy przestroga? Mój ojciec był świetnym kierowcą. Zginął w wypadku samochodowym, gdy siedział obok kierowcy. Czasami zastanawiam się, co czuł, gdy już wiedział, że z tego zakrętu nie wyjdą?
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, niedziela wieczorem
Światu znowu obwieszczona kto jest w tym roku najmądrzejszym fizykiem, chemikiem, lekarzem lub ekonomistę. Zaraz potem zdecydowano, kto napisał najważniejszą książkę i wybrano tego (w tym roku kobietę), który najwięcej zrobił dla pokoju na świecie. Prawie wszystkie gazety, począwszy od bulwarówek aż po te z tzw. górnej półki, pasjonowały się tegorocznymi Nagrodami Nobla.
Te bulwarowe (takie jak np. niemiecki „Bild”) zachęcały do bycia mądrym głównie wysokościami sum przeznaczonych na nagrody. A w komentarzach redakcyjnych wpadały w podniosłą patriotyczną nutę, gdy z biografii noblisty okazywało się, że „to przecież nasz człowiek”, ponieważ jego babcia ze strony ojca urodziła się w Niemczech i spędziła tam trzy miesiące, zanim wyemigrowała w kołysce ze swoimi rodzicami np. do USA. Pod względem natrętnego i czasami śmiesznego uporu w dopatrywaniu się narodowych korzeni u wszystkich ludzi, którzy osiągają jakiś ogólnoświatowy sukces (sportowcy, aktorzy, muzycy, pisarze lub naukowcy), Niemcy dorównują lub nawet prześcigają Polaków. Na ostatnio opublikowanej liście 100 najważniejszych Niemców nawet Mozart jest Niemcem. Nie wspomnę Kopernika, który w podręcznikach niektórych niemieckich landów jest „wybitnym niemieckim astronomem urodzonym w Thorn”. czyli Toruniu. Adrianna, moja młodsza, 17-letnia córka, urodzona we Frankfurcie nad Menem – siostra Joanny urodzonej w Toruniu -wstała podczas lekcji fizyki w swoim gimnazjum im. Alberta Einsteina i oburzona wyjaśniła klasie (i nauczycielowi), że Kopernik nie mógł być Niemcem, jeśli urodził się tam, gdzie jej prababcia, babcia i ojciec, bo „przecież wszyscy oni są Polakami”. Może to dość dziecinna i naiwna argumentacja, ale odczuwałem rodzaj dumy, gdy mi to relacjonowała.
Tzw. intelektualne gazety (takie jak np. „Die Zeit”) komentujące decyzje kapituły ze Sztokholmu próbowały wyjaśniać, dlaczego ten, a nie inny naukowiec został okrzyknięty najmądrzejszym i co takiego zrobił, aby zasłużyć sobie na to wyróżnienie. Przeważnie czytelnik wcale nie rozumie, o czym pisze dziennikarz. Głównie dlatego, że trudno zrozumiale pisać o czymś, czego samemu się nie rozumie. Jak kiedyś powiedział Einstein, dwukrotny laureat Nagrody Nobla: „tak naprawdę niczego jeszcze nie zrozumiałeś, dopóki nie jesteś w stanie wyjaśnić tego swojej babci”.
Z drugiej strony trudno winić dziennikarzy, jeśli sami zdobywcy nie potrafią (nie tylko swoim babciom) przystępnie wyjaśnić, za co tak naprawdę dostali tę nagrodę. Kilka dni temu oglądałem w BBC wywiad z jednym z laureatów tegorocznej Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki (za badania nad zjawiskami nadciekłości i nadprzewodnictwa). Nigdy nie będę babcią, a na dodatek pięć lat studiowałem fizykę, ale pomimo to niewiele zrozumiałem z jego wypowiedzi. Redaktor prowadzący wywiad robił mądre miny i przytakiwał grzecznie nawet wtedy, gdy laureat przeszedł w pewnym momencie na bełkotliwe naukowe suahilli i zaczął używać terminologii, której nie ma jeszcze w najnowszych wydaniach encyklopedii fizyki.
Osobiście jestem przeciwny przyznawaniu Nagród Nobla. Praca komitetu przy Szwedzkiej Akademii Nauk przypomina mi werdykty sędziów oceniających występy podczas jazdy figurowej na lodzie. Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak oni rozróżniają występ oceniony na 5.8 od występu ocenianego na 6.0.
Ponadto uważam, że w obecnych czasach, przy tak powszechnym dostępie do informacji, żadne fundamentalne odkrycie nie jest naprawdę pionierskie i zawsze bazuje na odkryciach innych naukowców.
Nigdy nie zapomnę rozmowy, którą odbyłem na ten temat w grudniu 1999 roku w jednej z eleganckich restauracji w Soho w Londynie podczas pobytu z okazji dorocznej konferencji i wystawy informatycznej „Online Meeting”. Konferencja ta nie ma, moim zdaniem, dużej rangi naukowej, ale nieustannie przyciąga do Londynu chemo-informatyków ze wszystkich najbardziej znaczących ośrodków naukowych całego świata. Cynicy, z którymi się zgadzam w tym wypadku, twierdzą, że pobyt w Londynie około 22 grudnia to najlepsza okazja, aby zrobić świąteczne zakupy na Oxford Street lub w ekskluzywnym sklepie Harrodsa. Musi coś w tym być, ponieważ na rzadko której konferencji spotykam tak wiele żon moich nobliwych kolegów naukowców.
Właśnie w 1999 roku byłem zaproszony na kolację w towarzystwie między innymi Nicholasa Terreta, który przez brytyjską prasę został okrzyknięty „ojcem chrzestnym Viagry”. To on kierował zespołem naukowców, który w brytyjskiej filii amerykańskiej firmy Pfizer zsyntetyzował sildenafil citrate, substancję czynną w Viagrze. Pfizer był zainteresowany kupnem kolejnej wersji programu, który napisałem i stąd moja obecność podczas kolacji. Po deserze i kilku kieliszkach francuskiego wina, które lubi Terret (około 40-letni okularnik w za ciasnym, jak u prawie wszystkich Brytyjczyków, garniturze) zapytałem go, czy po tym, jak Viagra przyniosła jego firmie miliardy dolarów zysku, on sam stał się bogaty. Spokojnie zaprzeczył i powiedział coś, co pamiętam do dzisiaj:
Читать дальше