– Od razu wiedziałem, że ten cały September-Junior tylko zamieszania narobi – stwierdził stroiciel, by przy okazji pognębić rywala. Owszem, może zagrać, ale nie dla tej czarnej, a tylko dla Ani. Może jej grać całą noc. Może jej grać całe życie, bo w chwili, kiedy ją ujrzał, zrozumiał, że dotąd nikogo tak nie kochał jak ją! Miętosił jej rękę w swoich spoconych dłoniach. Jego okulary zaszły mgłą wzruszenia. Zaczął gorączkowo przekonywać Anię, że byli sobie przeznaczeni przez los: odkrywając nieznany list mistrza Paderewskiego z adresem domu, który teraz należał do Johna, wyszedł jakby naprzeciw Ani. To było zapisane w gwiazdach, że spotkają się w tym czasie i miejscu i że ona, Ania, przywróci mu sens życia, odwróci pech, który prześladował go całe życie…
– Pecha ma ten, kto chce zwalić na coś swoje wady – stwierdziła rzeczowo Ania, chcąc ostudzić zapał Franciszka Przyklęka. Stroiciel wciąż ściskał jej rękę drżącymi dłońmi.
– Czy to moja wada, że mam absolutny słuch?! – wykrzyknął prawie z rozpaczą.
– Przez to, że stroiłem organy w kościołach, to partia zamknęła przede mną drogę kariery. Wyjechałem na życzenie żony, żeby tu się odkuć…
– I dlaczego się nie odkułeś? – Bo tu przez ten absolutny słuch mają mnie za agenta tamtego reżimu. I to jest właśnie ten mój pech! – teraz tak się rozżalił, że objął Anię i przytulił ją do piersi: od pierwszej chwili przypominała mu jego żonę, ma taki sam szelmowski uśmiech. Kiedy ujrzał Martę po raz pierwszy, wiedział, że przepadł…
– Cóż prostszego, jak do niej wrócić? Stroiciel opuścił głowę jak człowiek, który wie, że jego pech jest silniejszy niż wola czynu: w pościgu za sukcesem opuścił nielegalnie Polskę jeszcze za Gomułki, a miałby wracać za Gierka równie goły, jak wyjechał? Żona uznałaby go za kompletnego nieudacznika! Przestał do niej pisać. Nie podał nawet adresu Johna Pawlaka, u którego już mieszkał ponad pół roku. Rodzina nie liczy na niego, on przestał myśleć o powrocie.
– A dzieci? – Ania wysunęła się z jego objęć.
– One są już pełnoletnie – zabrzmiało to jak usprawiedliwienie pożądania, jakie budziła w nim Ania.
– Za to ty wciąż jesteś jak dziecko! Ja cię z tego wyciągnę! W oczach Frania zapaliła się nadzieja: za Anią pójdzie wszędzie! Zrobi wszystko, co ona zechce! -Wszystko? – Absolutnie wszystko! – Więc zagraj Paderewskiego dla Shirlej, a mnie podaj numer telefonu swojej żony w Polsce.
– Co chcesz zrobić? – Zadzwonię do niej i powiem, że wracasz.
– A jak ona powie, że nie chce? – Ona na pewno powie, że czeka…
– I to jest właśnie pech!
Rozdział 37
Na ekranie telewizora śmigają po obwodzie toru dziewczyny na rolkach: w hełmach na głowach suną w szalonym pędzie, co chwila zderzają się z innymi zawodniczkami, przypierając rywalki do poręczy drewnianej bandy; rozlega się huk, postacie w obcisłych kostiumach rzucają się na siebie jak hieny nad ścierwem, starając się paznokciami wydłubać z oczodołów gałki oczne rywalki, równocześnie kopiąc ją uzbrojoną w rolki stopą prosto w goleń… Shirlej wyszła właśnie z łazienki i teraz w płaszczu kąpielowym nieomal uczestniczy w wydarzeniach na ekranie: wychyla biodra, jakby sama w tej chwili „bodiczkiem” przypierała rywalkę do bandy, unosi kolano równocześnie z tą blondyną w żółtym hełmie, która chce trafić rywalkę w najbardziej czułe miejsce, wraz z nią wyciąga przed siebie rozcapierzone palce, gotowa przeorać nimi oblicze smukłej niczym wąż zawodniczki z numerem 27 na plecach… Zapatrzona w ekran nie słyszy dźwięków fortepianu, nad którym pastwi się na dole załamany swym pechem stroiciel. Kiedy kończy się sprawozdanie z roller-skatingu, Shirlej palcem u nogi włącza inny program. Kaźmierz Pawlak przycupnął cichcem na podeście schodów śledzi każdy ruch Shirlej: teraz czarnoskóra dziewczyna przegląda się w lustrze, na którym Ania narysowała szminką krwawą sylwetkę kostuchy z kosą; przygląda się fotografii Johna Pawlaka, która w skórzanej ramce stoi pod lustrem na gzymsie kominka; przenosi wzrok na reprodukcję przedstawiającą pastuszka, który z zadartą głową obserwuje lecące na niebie bociany… Shirlej tanecznym krokiem przesuwa się w stronę magnetofonu i uruchamia go. Może chce się zorientować, czego lubił słuchaćjej ojciec, o którym tak niewiele wie? I nagle – ku jej zaskoczeniu – rozlega się ryczenie krów, beczenie baranów, gdakanie kur i rżenie konia. Shirlej zastyga w bezruchu. Po chwili – rozpoznając te dźwięki – zaczyna się śmiać. Opada na kanapę, przekładając przez poręcz swoje długie, gołe nogi… Te znajome dźwięki poderwały z łóżka Kargula. Przez chwilę zdawało mu się, że jest w Rudnikach i że cały jego żywy inwentarz przypomina mu głośno, że już nadszedł czas obrządków. Zerwał się z pościeli i w nocnej koszuli wyjrzał na podest schodów. Kaźmierz nadal tkwił przy balustradce. Obejrzał się przez ramię i oczyma wskazał wsłuchaną w ten przedziwny koncert Shirley: – Awo, patrzaj. Ma ona coś z Jaśka… Przekrzywił głowę, żeby lepiej przyjrzeć się profilowi dziewczyny. Kargul wzruszył ramionami, litując się nad złudzeniami Pawlaka.
– Żeby ja był bleszczaty na oba oczy, to może by i uwierzył.
– A co tobie nie pasuje, a? Kargul pochylił się ku Kaźmierzowi i położył mu na ramieniu rękę jakby z góry chciał go przeprosić za tę przykrą prawdę, którą gwoli uczciwości musi mu powiedzieć: – Kaźmierz, raz my kabana w potrzebie szuwaksem na dzika przerabiali, no ale w przeciwne strone nie da rady! Pawlak wsłuchiwał się w płynące z dwóch głośników dźwięki, wpatrywał się w dziewczynę w Jaśkowym płaszczu kąpielowym i nagle wyrwało mu się z samych głębin duszy westchnienie: – Aj,
Bożeńciu, ile nas jeszcze czeka roboty, żeby jej się zaczęło po polsku śnić… Absolutny słuch Franciszka Przyklęka jeszcze raz się potwierdził zwabiony głosami inwentarza Kargula i Pawlaka porzucił fortepianu i zjawił się w livingu. Stał w drzwiach, z widocznym wzruszeniem wsłuchując się w te ryczenie, gdakanie, kwiczenie i rżenie, jakby to był koncert fortepianowy f moll Szopena w wykonaniu Witolda Małcużyńskiego. Z zasłuchania wyrwał go głos Ani wzywający go do telefonu.
– A kto może tu do mnie dzwonić? – zdziwił się stroiciel.
– Nikt! – oświadczyła Ania. -Bo to ty dzwonisz do swojej żony! W basemencie na dole leżała na barze odłożona słuchawka, z której jakiś kobiecy głos powtarzał głośno pytanie: „Halo! Franek! Jesteś tam?!” Franciszek Przyklęk spojrzał na Anię wzrokiem jelenia, który wpadł w zastawione przez kłusownika sidła. Spoconą ręką ujął słuchawkę… Pawlak z Kargulem leżeli pod jedną pierzyną niczym stare małżeństwo. W pokoju było już ciemno, ale obaj wiedzieli, że żaden z nich jeszcze nie zasnął. Pawlak przewracał się niespokojnie, ściągając kołdrę z Władka. Wreszcie wsparł się plecami o poduszkę i powiedział z westchnieniem: – Jak nam Pan Bóg pomógł tę dziewuchnę znaleźć, znaczy jakoś tam Jaśko z niebem dogadał sia.
– Ty lepiej Pana Boga do rui i porubstwa swego brata nie mieszaj! – Ot, radzak się znalazł! Ty, Władek, lepiej w rozporku se mieszaj jak w mojej rodzinie.
– Awo, rodzina! Co ty o niej wiesz? Na pomieszkanie ją wziął, a może to złodziejka albo lunatyczka? – Sierota! – A czy ona choć chrzczona? – O Jezuuu – Kaźmierz aż jęknął wzburzony wątpliwościami sąsiada – spuść nogę i kopnij tego bambaryłę, żeby mu się w tej łepecie przejaśniło, że świętej pamięci brat mój nie zaparł się Ciebie na tyle, co by z poganką grzeszyć! Z tym apelem zamknął dyskusję na tematy światopoglądowe. Szarpnął kołdrę ku sobie, owinął się w nią, zostawiając Kargula w samej tylko koszuli.
Читать дальше