– Kiedy tak układał się z Panem Bogiem, ujrzał w głębi za kotarą postać kapłana w złoconym ornacie. Ta świetlista postać przypomniała mu widzianego we śnie Kacpra w lnianej świtce. Zadał sobie pytanie, co też tato chciał mu przekazać, pojawiając się pierwszy raz od czasu, gdy Kaźmierz golił go przed złożeniem do trumny. Czyżby miał żal do syna, że tak dolary zmarnotrawił? Najlepiej będzie, jak wyspowiadam się księdzu z wszystkich grzechów, a da Bóg pokuta lżejsza będzie jak ta męka, co nam kiszki przez gardło chce wywlec a wątrobę uszami wycisnąć! Przyznam się Kargulowi, żem dolary przetracił! Wsparty na dłoniach i kolanach usłyszał dzwoneczek. Pochylił głowę w pokorze. Ujrzał na dywanie parę eleganckich, plecionych mokasynów. Uniósł głowę i oczy wyszły mu z orbit, jakby ktoś w tym momencie oblał jego plecy wrzątkiem. Postać w ornacie pochylała się nad nim z troską, a oto Kaźmierz, nie wstając z kolan, jął się wycofywać tyłem. Za nim posuwała się postać w jaśniejącym złotym haftem ornacie, z którego wyłaniało się na górze oblicze tego Murzyna, przy którym kiedyś na pokładzie Ania szlifowała język angielski. Kaźmierz wzdrygnął się, jakby ujrzał jaką marę: nad nim pochylał się 'dziki'! Murzyn wyciągnął rękę ku głowie Pawlaka. Ten szarpnął się do tyłu, jakby to diabeł wyciągał dłoń po jego duszę. Ryzykując, że straci równowagę i poleci ze schodów na łeb na szyję, poderwał się do gwałtownej ucieczki. W połowie schodów zderzył się z Kargulem, który trzymając się poręczy, ostrożnie zsuwał się w dół. Zobaczył wybałuszone przerażeniem oczy Pawlaka. – A coż tobie oczy dęba stanęli, a?! Pawlak uczepił się jego rękawa jak dziecko, które boi się zgubić wśród odpustowych tłumów. – Władek – wyszeptał zbielałymi wargami, patrząc mu głęboko w oczy – my chyba w samo piekło trafili! Wskazał ręką w stronę kaplicy z takim wyrazem twarzy, jakby rzeczywiście poczuł w nozdrzach ohydny smród smoły i siarki. Kargul zajrzał do sali. Postać w ornacie, która pochylała się nad mszałem, wydała mu się dziwnie ciemna, jak negatyw fotografii. Może to nikły blask świec kładzie się cieniem na twarzy duchownej osoby? Kargul przyjrzał się uważniej rękom, które obracały karty mszału. Miały kolor czekolady. Teraz zrozumiał stan Kaźmierza. – Czego to w tym imperializmie ludzie z głodu nie wymyślą – pokiwał głową w bezbrzeżnym zdumieniu i zrobił znak krzyża na piersi.
– Widział ja już księdza babiarza, widział i pijaka, ale czarnuch przy ołtarzu to gorzej jak komunista przy władzy! Pawlak poczuł głęboką więź z Kargulem i przywarł do niego całym ciałem. Objął go w pasie i unosząc twarz ku górze wyszeptał błagalnie: – Władek! Lepiej my zawróćmy! – Za późno, Kaźmierz – wielkie łapsko Kargula pogładziło ojcowsko siwe włosy Pawlaka.
– Widać nam sądzona ta Ameryka!
– Aj, całe szczęście, że my tam we dwóch telepiem sia – westchnął Kaźmierz, nie wypuszczając Kargula ze swych objęć.
– Jak my we dwóch wojnę i socjalizm przeżyli, tak może i tej Ameryce damy radę…
Zamiast fal były obłoki. Zamiast wody było powietrze. Ale strach pozostał. Dłonie Pawlaka ściskały kurczowo poręcz fotela. Czuł się jak wówczas na karuzeli w Trembowli: żołądek podchodził mu do gardła, ręce potniały a usta bezgłośnie szeptały litanię do świętego Krzysztofa, patrona podróżników. Jambo jett Canadian Airways unosił go w niebo, a on pocił się coraz bardziej. Zaczęło się to w chwili, gdy śliczna stewardesa w seledynowo-czerwono-granatowym mundurku baletowymi ruchami zademonstrowała pasażerom sposób korzystania z kamizelki ratunkowej na wypadek, gdyby samolot zamiast wylądować na lotnisku w Chicago musiał spaść do oceanu. Kaźmierz nie zdjął nawet kapelusza z głowy na wypadek, gdyby rzeczywiście przyszło mu skakać ze spadochronem, który wedle zapewnień stewardesy spoczywał pod każdym fotelem. Strużki potu ciekły po policzkach Pawlaka. Głośnik podał wysokość, na jakiej znajdował się odrzutowiec, oraz temperaturę: 90 stopni! – Słyszał dziadek? – Ania przekazała Kaźmierzowi tę informację -Dziewięćdziesiąt stopni ciepła! – Aj, Bożeńciu -jęknął Kaźmierz, ocierając rękawem pot z czoła.
– Tak ty bierz i smołę gotuj! – Ale to wedle Farenheita! – usłyszeli głos znajomej z
'Batorego'. Kobieta, przed którą świat nie miał tajemnic, siedziała w tym samym rzędzie foteli. Cały czas wpatrywała się w zdjęcie tego, który zdecydował się być tatusiem dla jej dwóch słodkich córeczek, by móc go rozpoznać na lotnisku w Chicago. – Widać u nas dolar też wedle tego Farenheita stoi – skonstatował po krótkiej kalkulacji Kargul. Śliczne stewardesy, kolorowe jak pawie, przefruwały przejściem roznosząc drinki. Kargul sięgnął po szklankę i powąchał jej zawartość. – Czego to ludzie z głodu nie wymyślą – skrzywił się.
– Zamiast spirytusa perfumy każą pić.
– A kto tobie każe?! – prychnął Pawlak, rozeźlony tym wybrzydzaniem. – A ty, Kaźmierz, nie wypijesz zdrowia Jaśka? Taż dzięki niemu i my możemy Amerykę odkryć! – Aj, człowiecze -jęknął Pawlak, wznosząc oczy do sufitu – na nasze utrapienie ją ten Kolumb odkrył! – A on czego taki skulony jak żebrak w kącie, a? – Kargul wlał ostatnie krople gin and tonic w gardło i z błogim wyrazem twarzy wcisnął się całym ciałem w oparcie fotela.
– Taż nam żyć nie umierać!
– A coż on tak rozbojarzył sia jak kaban w chlewku? – ofuknął go Kaźmierz, kiedy łokieć sąsiada wparł mu się w żebra. – Bo wreszcie człowiek jak ta partyjna władza poczuwszy sia – złapał zdziwione spojrzenie znajomej katastrofistki i wyjaśnił, co miał na myśli: – Siedzisz wysoko, najedzony, napity i za nic nie odpowiadasz! Kargul chciał na koszt Canadian-Airways jeszcze bardziej poprawić swoje samopoczucie, ale Kaźmierz sprzeciwił się temu popijaniu. Co Jaśko sobie pomyśli, jak przyjdzie im się na lotnisku witać? Gorzej, że ta chwila niepokojąco się odwleka. Lot z Montrealu do Chicago trwa o dwie godziny dłużej, niźli wynikało to z rozkładu.
– Ile tak będziem fruwać i fruwać? – zaniepokoił się Pawlak i wydał Ani polecenie: – Wyjrzyj oknem, czy daleko jeszcze do tego Sikago, bo coś wygląda, że my zapóźnili… Pod nimi była sina tafla wody. Pawlak zaczął wiercić się w fotelu: tam Dżonu na nich czeka, a oni kręcą się jak na karuzeli, aż w brzuchu muli. Samolot właśnie kolejny raz przechylił się na jedno skrzydło i Pawlak poczuł, jak żołądek wciska mu się do gardła. Czy on matkę-ojca kociubą zabił, żeby tak w powietrzu pokutować? Kiedy wreszcie przyjdzie kres tych cierpień?! Ania uzyskała od stewardesy informację, że ta woda pod nimi to nie ocean, a jezioro Michigan. – Już dwie godziny latamy w kółko nad Chicago! Słysząc to ich znajoma pasażerka zakryła oczy rękoma i wykrzyknęła głosem, w którym mieszało się przerażenie z satysfakcją, że oto sprawdzają się wszystkie jej najczarniejsze przepowiednie: – Porwali nas! – To by znaczyło, że zgadza się wszystko, co wyczytała na temat Ameryki, kiedy jeszcze w Koninie prowadziła kiosk z gazetami. Jeśli przeżyje porwanie i ocaleje, to może liczyć jeszcze na gwałt, rabunek i próbę nawrócenia na wiarę Krishny! Była wyraźnie rozczarowana, kiedy z głośnika padła informacja, że z powodu strajku obsługi naziemnej port lotniczy O'Hare ma kłopoty z przyjęciem samolotów; ich maszyna musi w powietrzu odczekać kolejkę, by otrzymać pozwolenie na lądowanie; kapitan statku wraz z załogą przeprasza pasażerów Canadian-Airways za niezawinione przez ich szacowne linie utrudnienia… Kiedy Ania przetłumaczyła dziadkom informację, zobaczyła, że blada twarz Kaźmierza sinieje. Tak wyglądał w dniu jej cywilnego ślubu, gdy dotarło do niego, że Zenek z powodu swego światopoglądu nie zamierza brać ślubu kościelnego. Wtedy to Pawlak za pomocą sierpa rozpędził wszystkich zaproszonych na wesele gości. Ten sam sierp spowodował, że Kaźmierz Pawlak dzisiejszego ranka został potraktowany na lotnisku w Montrealujak terrorysta: kiedy jego bagaż przesuwał się na taśmie przez żelazną bramkę do wykrywania metali, rozległ się przeciągły dźwięk; Kaźmierz musiał otworzyć walizę i wydobyć wyszczerbiony sierp z drewnianą rączką; kanadyjscy celnicy zaczęli się dopytywać, do czego miało Pawlakowi służyć w samolocie owo dziwne narzędzie; Ani niełatwo było wytłumaczyć, że to rodzinna
Читать дальше