Profesor czuł instynktowną nieufność do panien w rodzaju Maji, które przerażały go swoim niezależnym sposobem bycia, przedwczesną dojrzałością i nie znającą hamulców swobodą. Czyżby ona usiłowała go nabrać? Jeżeli Cholawicki chce ukryć rzeczy, to dlaczego ona chce pokazać?
Maja stała pod drzewem, obgryzając źdźbło trawy. Widzi pan – rzekła od niechcenia, nieomal dziecinnie. – Ja panu powiem. Henryk ma widoki na spadek po księciu, to jest powód, dla którego się z nim zaręczyłam. Ja potrzebuję pieniędzy! – ostatnie słowa wyrzuciła z siebie niecierpliwie. – Dużo! Jeżeli on nie będzie miał bardzo dużo, to ja nie wyjdę za niego, bo go nie znoszę!
Wytrzeszczył na nią oczy jeszcze bardziej. Co? Takie poufne rzeczy mówiła obcemu człowiekowi. Ale w jej głosie brzmiał akcent szczerości.
– Nie znoszę go! On mnie drażni. On mi jest zupełnie obojętny! Wyszłabym za niego, ale muszę mieć gwarancję, że jego majątek będzie naprawdę wielki. Słyszałam tę legendę, że na zamku są bogactwa, ale od niego nie mogę się dowiedzieć nic konkretnego. Obawiam się, że te rzeczy nie mają większej wartości i że on umyślnie nie mówi mi prawdy z obawy, abym go nie rzuciła. On kocha mnie – wtrąciła z pewną dumą, nawiasowo. – Otóż ja nie dam się nabrać! Zaprowadzą pana i niech pan zobaczy – pan się zna?
Naiwny cynizm tej dziewczyny wydał się profesorowi niezbyt wiarygodny. Coś w tym wszystkim było nieprawdopodobnego.
– Dziecko, co też ty mówisz! Nie kochasz go?
– Nie! I to jest typ podejrzany! W ogóle nie kocham nikogo – wyrwało się jej.
– Nikogo?
– Nie! Ani matki, ani jego, ani nikogo… Nieee, tylko siebie! Powiedziała to „nieee” w taki sposób, iż profesorowi natychmiast przypomniał się Leszczuk. Jego również od dłuższego czasu uderzało i niepokoiło szczególne i nieuchwytne pokrewieństwo ich typów. Ale tym razem zaznaczyło się ono jeszcze wyraźniej… aż stary profesor poczuł ku swemu zdziwieniu, iż czerwieni się, jak piwonia.
Ona zaś momentalnie także stała się czerwona i powiedziała cicho przez zaciśnięte zęby.
– Nieee… Nie kocham nikogo, tylko jestem podobna! Podobna jestem do… do kogoś!
Widać było, że najwyższym wysiłkiem woli powstrzymuje płacz, ale łzy same zaczęły jej spływać po policzkach i usta się wykrzywiły. Stała wyprostowana, nie zakrywając twarzy, wydana na pastwę wstydu.
Ujął ją za rękę.
– Spokojnie, spokojnie, dziecinko…
– Pan także wie, do kogo jestem… To złodziej! On chciał okraść moją szafę! Ale ja jestem taka sama! My jesteśmy identyczni! Pan się dziwi, że ja to mówię otwarcie? Dlaczegóż miałabym się wstydzić Jeżeli jestem zupełnie, ale zupełnie taka sama…
Profesor słuchał z przerażeniem i szukał słów.
Już nie miał najmniejszych wątpliwości, że wszystko, co mówi ta dziewczyna, jest prawdą. Nienawidziła narzeczonego. Chciała pokazać rzeczy. Zwierzała się obcym. Wszystko musiało być prawdą, ponieważ – była podobna do Leszczuka. I gdyby dowiedział się od niej, że okradła kogoś, również uwierzyłby natychmiast, do tego stopnia ta historia z Leszczukiem czyniła skądinąd przyzwoitą i poprawną pannę – nieobliczalną i ekscentryczną.
Ale jak ona nim pogardzała!
– Nie trzeba pogardzać! – szepnął wreszcie i odszedł. Nie mógł dłużej słuchać tego – musiał się zastanowić. Jak tylko zniknął za drzewami, Maja roześmiała się prawie na cały głos. Nie mogła się powstrzymać. Jej własny płacz tak ją rozśmieszył.
– Udało się! – pomyślała. Teraz będzie można pokazać mu rzeczy! Henryk powinien być zadowolony. Uwierzył we wszystko.
On myśli, że ja się kocham w Leszczuku. Doskonale! Co mi to szkodzi! W ten sposób mogę im wmówić wszystko, co mi się spodoba. Tylko, że… ja naprawdę płakałam – pomyślała ze zdziwieniem ocierając ślady łez. No tak, to podobieństwo jednak denerwuje mnie. Ale tym lepiej. Póki byłam zwykłą, normalną panną Ochołowską, nie mogłam sobie na to pozwolić, na co może pozwolić sobie panna… podobna do Leszczuka!
– I tak już jestem ośmieszona! – szepnęła.
Wracając do domu spotkała tłustą doktorową w towarzystwie chudej urzędniczki. Obie panie zamilkły na jej widok, jak gdyby właśnie o niej rozmawiały.
Maja domyśliła się tego od razu z ich wzroku. Och Jak znała od paru dni te kontrolujące, ukradkowe spojrzenia. Zbliżyła się z uśmiechem.
– Czy nie widziały panie Leszczuka?
– Nie! – zawołała doktorowa. – A co, kochana moja? Chcecie sobie po grać?
– Nieee! Tylko tak chciałam z nim pogadać!
Powiedziała to lekko, ale bezczelnie, bawiąc się efektem tych słów na obu paniach. Wiedziała, że „podobieństwo” zabarwia takie jej odezwanie szczególnym sensem – jakoż doktorowa i urzędniczka po jej odejściu wymieniły porozumiewawcze znaki.
Obie były przekonane (choć nie miały na to żadnych dowodów), że pomiędzy panną a trenerem muszą zawiązać się jakieś stosunki, a brak wszelkich konkretnych podstaw do tego twierdzenia tylko pogłębił ich intuicyjną pewność.
Tego samego zdania był zresztą i profesor. Tylko że on po rozmowie z Mają nie wahał się użyć tu słowa „miłość”. Rewelacyjne zachowanie się panny Ochołowskiej w czasie tej rozmowy wstrząsnęło nim do tego stopnia, że prawie zapomniał o zamku.
Nie miał żadnych wątpliwości, że albo już do szaleństwa zakochała się w trenerze, albo też jest na prostej drodze do tego.
– Zadziwiające! – myślał. – Że też ja od razu na to nie wpadłem! Przecież oni są jak stworzeni dla siebie! Dość spojrzeć! To nie jest podobieństwo, to jest zgodność, jakaś wewnętrzna zgodność typów – coś, co ich pcha ku sobie wbrew wszystkim względom. Trafili na siebie! Dobrali się! Takie rzeczy zdarzają się rzadko, ale jeśli się zdarzą, są nie do zwalczenia. Ależ to Romeo i Julia! Ciekawym, czy on także już…Na pewno! Ależ to awantura! Biedna pani Ochołowską!
– W niej toczy się walka – pomyślał dalej o Maji – między ambicją a fatalną siłą doboru. Biedaczka jest przerażona „podobieństwem”, a może bardziej jeszcze tym, że poddaje się mimowolnie temu „podobieństwu”. Ona gardzi nim. Jak powiedziała – złodziej? Czyż on rzeczywiście chciał coś zwędzić? To ją upokarza, odbiera jej godność i takie nie uświadomione, a poniżające uczucie może pchnąć ją w okropne rzeczy – zwłaszcza przy jej usposobieniu!
Ba! Ale co ja mam robić?! Czy skorzystać z jej propozycji i pójść na zamek? Nie ma mowy! Nie mogę się angażować w taką historię. Tak, ale wówczas przepadnie jedyna okazja obejrzenia antyków zamkowych – które jednak są – jak powiedziała – są na zamku!
Profesor po namyśle zdecydował się pójść. Być może przesadzał wagę sytuacji. Potem będzie jeszcze czas na rozważenie, jak i o ile można by pomóc Maji.
Po kolacji mrugnęła na niego i po chwili spotkali się za bramą wjazdową, w lesie.
– Idziemy! – rzekła.
Księżyc świecił. Woda połyskiwała między trzcinami. Mgły zasnuwały podnóże zamku.
Kilkakrotnie próbował zacząć z nią rozmowę, ale odpowiadała monosylabami, milcząca i tajemnicza. Profesorowi coraz dziwniejsza wydawała się sytuacja – on, wiedziony przez tę ponurą panienkę, prowadzony przez nią do zamku, który rósł w miarę zbliżania się w pomroce nocnej. Ale im bliżej byli murów, tym bardziej namiętność badacza brała górę nad wszystkim innym.
Przeprowadziła go podziemnym korytarzem. Nareszcie! Byli w zamku – i profesor szedł po wąskich schodkach do sal na pierwszym piętrze. Maja prowadziła go trasą umówioną z Cholawickim, to znaczy wschodnim i północnym skrzydłem, akurat po przeciwnej stronie pokojów, zajmowanych przez niego i przez księcia. Szli cicho.
Читать дальше