Cokolwiek chciała, Fryderyk, a nie Chrystus, był tutaj ostatnią instancją, jeśli) modliła się do Chrystusa, to dla Fryderyka, i nie pomogło,, że padł na kolana, on to, nie Chrystus, stawał się sędzią najwyższym i Bogiem, gdyż dla niego działo się to konanie. Cóż za kłopotliwa sytuacja – i nie dziwiło mnie, że schował twarz w rękach. Tym bardziej, że mijały minuty a wiedzieliśmy, że z każdą minutą życie jej ucieka – ale ona przedłużała modlitwę po to właśnie aby natężyła się jak struna, do ostateczności. I znów wysunął się jej palec i zaczął kiwać, tym razem na syna. Wacław podszedł, obejmując Henię. Palec skierował się wprost na nich i rzekła z pośpiechem:
– Przysięgnijcie mi zaraz, teraz… Miłość i wierność. Prędko.
Zniżyli głowy do jej rąk, Henia rozpłakała się. Ale już palec znowu się podniósł i kiwał, teraz w tamtym kierunku – gdzie kąt, gdzie w kącie leżący… Zrobił się ruch. Podniesiono go – i zobaczyłem, że był poraniony, udo, zdaje się – zanieśli go przed nią. Poruszyła wargami i myślałem, że w końcu się dowiem co to, dlaczego on tu z nią, ten (młody) i też okrwa-wiony, co jest między nimi… Lecz nagle zachłysnęła się raz, drugi i zbielała. Pani Maria wzniosła krzyż. Pani Amelia wlepiła się oczami we Fryderyka i umarła. h"
Część druga 8.
Fryderyk podniósł się z kolan i wystąpił na środek pokoju: – Oddajcie jej cześć!
– zawołał. – Oddajcie hołd! Wyjął z wazonu róże i rzucił je przed kanapę, po czym wyciągnął rękę do Wacława. – Dusza godna anielskich chórów! Nam zaś pozostaje tylko pochylić czoło! Te słowa byłyby teatrem na ustach każdego z nas, nie mówiąc już o gestach, lecz on przeszył nas nimi władczo, jak król, któremu patos jest dozwolony – który ustanawia inną naturalność, wyższą od przeciętnej.
Król-władca i mistrz ceremoniału! Wacław, porwany suwerennością tego patosu, powstał z klęczek, gorąco uścisnął mu dłoń. Wydawało się, że ta interwencja Fryderyka zmierza do zatarcia wszystkich tych dziwnych niewłaściwości, które przyćmiły zgon, do przywrócenia mu pełnego blasku. Postąpił kilka kroków w lewo, potem w prawo – i było to jakimś chwilowym miotaniem się jego pośród nas – i zbliżył się do leżącego (chłopca). – Na kolana! – rozkazał. – Na kolana! Ten rozkaz był, z jednej strony, naturalnym przedłużeniem poprzedniego rozkazu; ale, z drugiej strony, był niezręcznością, gdyż odnosił się do rannego, który nie mógł się ruszyć; a niezręczność wzrosła, gdy Wacław, Hipolit i Karol, sterroryzowani jego autorytetem, rzucili się żeby (chłopca) umieścić w żądanej pozycji. Tak, to już była przesada! Gdy zaś ręce Karola ujęły go pod ramiona, Fryderyk zwichnął się, ucichł i zgasł.
Oszołomiony byłem, wyczerpany… tyle wrażeń… ale przecież już znałem go… i wiedziałem, że znów przystąpił do jakiejś gry z nami i z sobą… w napięciu, stworzonym przez trupa, rozwijała się jakaś jego akcja, dążąca do celu zawartego w jego wyobraźni. Wszystko to było zamierzone, choć może zamiar nie był uchwytny i dla niego, może należałoby powiedzieć, że jemu znany był tylko wstęp do zamiaru – ale zdziwiłbym się, gdyby tu chodziło o hołd, złożony Amelii, nie, tu szło o wprowadzenie między nas tego leżącego w całym jego drastycznym i kompromitującym sensie, o „wydobycie" go, uwydatnienie i „związanie" z Henią i Karolem. Jakiż jednak związek mógł powstać między nimi? Zapewne, ta złocista dzikość nadawała się do naszej pary już choćby dlatego, że także była szesnastoletnia, lecz poza tym nie widziałem żadnego związku i myślę, że Fryderyk także nie widział – ale działał na oślep, powodując się tym samym, co moje, niewyraźnym odczuciem że on, ten leżący, wzmaga ich – demonizuje… I wobec tego, Fryderyk torował drogę do nich leżącemu.
Dopiero dnia następnego (wypełnionego przygotowaniami do pogrzebu) dowiedziałem się dokładniej o przebiegu fatalnego zdarzenia – które było w najwyższym stopniu za-wikłane, dziwaczne, niesamowite. Rekonstrukcja tych faktów nie była łatwa, wiele było w niej luk rozpaczliwych – tym bardziej, że jedyni świadkowie, ten właśnie Józek, Józiek Skuziak, oraz stara służąca, Waleria, gubili się w chaosie swoich głów niewydarzonych i nieoświeconych. Wszystko wskazywało na to, że pani Amelia, wyszedłszy do kredensu, posłyszała szmery na schodach, wiodących do kuchni i natknęła się na tego Józka, który wśliznął się do domu żeby coś zwędzić. Usłyszawszy jej kroki, rzucił się w pierwsze lepsze drzwi i wpadł do pokoiku służbowego budząc z głębokiego snu Walerię, która zapaliła zapałkę.
Dalszy tok wypadków znany był przede wszystkim z jej bełkotliwej relacji. „Jakem zaświe-76 ciła zapałkę i jak zobaczyłam, że ktoś stoi, takem ścierpła, że nawet ruszyć się nie mogłam, a zapałka mnie się w dopalała, cały palie mam poparzony. A pani naprzeciw niego stoi, przy drzwiach, i tyż się nie rusza.
zapałka zgasła. Nic widać nie było, okno zasłonięte, leżę, patrzę, nic nie widzę, ciemno, żeby to choć podłoga skrzypnęła, nic, nic, jakby ich nie było, leżę, już tylko Panu Bogu się polecam, a nic, cicho, to patrzę na podłogę bo tam ostatek zapałki się żarzył, ale niczego nie oświecał, dopalił się, nic, żeby choć które zadyszało, nic. Raptem… (wymowa jej zahamowała się, jakby natrafiwszy na kłody rzucone w poprzek)… raptem… tak jakoś… a to jak pani dziedziczka nie szurgnie! Na niego!… Tak chyba jakoś jemu pod nogi… chyba rzuciła się… To się przewrócili!… Nie wiem co, niech ręka boska broni, a żeby to choć zaklęło które, nic, nic, tylko tak się siłowali na podłodze, ja chciałam na pomoc, ale gdzie tam, zemglłło mnie, tu słyszę, że nóż w mięso włazi, raz, drugi raz, znowuj słyszę nóż w mięso, a potem oboje uciekli przez drzwi i tyle! To zemglałam ze szczętem! Zemglałarn!"
– To niemożliwe! – komentował gwałtownie Wacław jej opowiadanie. – Tak być nie mogło! Nie wierzę żeby matka… zachowała się w ten sposób! Ta baba coś pokręciła, pokiełbasiła w swojej głupocie, ach, wolę gdakanie kury, wolę -
krzyknął – gdakanie kury!
Przesuwał ręką po czole.
Ale zeznania Skuziaka zgadzały się z tym, co mówiła Waleria: dziedziczka rzuciła się pierwsza i „wywaliła" go, bo rzuciła się „pod nogi". Z nożem. I pokazywał nie tylko bok i udo poharatane, ale i wyraźne ślady ukąszeń na karku i rękach.
Gryzła – mówił. – Nóż wydarłem, to na nóż się nadziała, to uskoczyłem i uciekłem, ale karbowy za mną strzelali, a mnie noga zmiękła, to siadłem…
Złapali mnie.
No, w to że Amelia „nadziała się" na nóż, nikt nie wierzył. – Łgarstwo – mówił Fryderyk. – A co do ukąszeń, mój Boże, w walce o życie, w kurczowym zmaganiu z uzbrojonym zbirem (bo to on miał nóż, nie ona)… no, nerwy… Trudno się dziwić. Instynkt, wie pan, instynkt samoobrony… Tak mówił. Niemniej wszystko to było co najmniej dziwne… i gorszące… pani Amelia gryząca się z… A co do noża, to sprawa nie była jasna, gdyż, jak się okazało, nóż był Walerki, długi i ostry nóż kuchenny, którego używała do krajania chleba. Otóż nóż ten leżał na stoliku przy łóżku, tam właśnie gdzie stała Amelia. Z czego wynikałoby, że ona, namacawszy po ciemku nóż, rzuciła się z nim na…
Morderca Amelii był bosy z ciemnymi stopami i lśniły w nim dwie nieco pospolite barwy – złoto kędziorów opadających na czarne oczy, w których była ponurość, jak w leśnych kałużach. Te kolory zaś wzmagały się od wykwintnego, czystego połysku zębów o bieli kojarzącej go z…
Читать дальше