Gonzalo pędem biegł z obawy, żeby tamci jemu w tłumie nie zginęli i, odnalazłszy ich, mnie znaki dawał bym pośpieszał. I do mnie:
– Oni do Sali Tańców poszli! Ja mówię:
– Lepiej Karuzelem się pokręćmy. Powiada:
– Nie, nie, do Sali Tańców! My tedy do Sali Tańców. Tam dwie orkiestry, co na przemian grają. Tam na bezmiernej przestrzeni tysiąc może stolików ludźmi obsiędzionych, a pośrodku wielka podłogi tafla jeziorem się mieni. Owóż muzyka zagrała, a wtenczas pary wychodzą, kręcą się; gdy zaś muzyka przestała, to i pary kręcić się przestają. Tak zaś przestronna ta sala, tak wielki jej bezmiar, że od krańca do krańca, jak w górach, gdy z wysokości, z wyżyny, a tam dolina i oko ginie, tonie, a ludzie jak mrówki… z dala zaś szum i głos muzyki tonący dobiega. Owóż robotnicy, służące, subiekci albo praktykanci, marynarzów dużo i żołnierzów, także urzędnicy, szwaczki albo Sprzedawczynie i przy stolikach siedzą, albo na środku się kręcą w takt muzyki; gdy zaś muzyka urwie to ustają. Sala bardzo biała.
Młody z ojcem swoim (bo to ojciec był) przy stoliku siedzieli i piwo pili; my z Gonzalem przy sąsiednim stoliku usiedliśmy i Gonzalo do mnie, żebym ja się z nimi poznajomił. – Idź do nich, przepij, jak to z Rodakami, a ja tyż przepiję i w kompanii sobie popijemy!
Ale sala duża, świateł mnóstwo i ludzie się patrzą, więc mnie znów nijako się zrobiło i powiadam:
– Tak nie można, bo zbyt obcesowo… a już tylko w myślach jakiego powodu szukałem, żeby odejść, bo nawet mnie Wstyd z człowiekiem takim przy stoliku siedzieć. On na mnie nastaje. Ja się wzdragam. Wino popijamy, a muzyka przygrywa i pary się kręcą. Gonzalo tedy znowu, żebym to ja do nich szedł, a jak upojony na wybranka swojego spogląda i chcąc jemu się przypodobać, a w oko wpaść, Oczko przymruża, ręką Rączką rusza, chichocze, a na siedzeniu podskakuje… i dopiroż na kelnera, jemu sójkę w bok, jeszcze wina woła, a także gałki z chleba robi i nimi wystrzela, śmiechem hucznym witając te Figielki swoje! Mnie wstyd coraz większy, bo już i ludzie się patrzą; więc powiadam, że za potrzebą swoją muszę się oddalić i do ustępu poszedłem; a w tej intencji, żeby to jemu z oczu zejść i przepaść. Idę do ustępu, idę… Ale ktoś mnie za rękę w tłumie złapał, a kto? – Pyckal! Za Pyckalem Baron, a obok Ciumkala!
Dopiroż zdumienie moje. Skąd tu oni?! A tyż patrzę, czy burdy jakiej nie szukają, bo może tu za mną po to przylecieli; i za ten wstyd, którego się przeze mnie na Przyjęciu najedli mnie co zrobić pragną… Ale gdzie tam!
– A, panie Witoldzie drogi, Szanowny! A to znowuż się spotykamy! A chodźmyż się Napić! Na jednego! Na jednego! Chodźmyż, ja funduję! Nie, nie, ja funduję! Nie, nie, ja funduję! Pyckal zaraz wrzasnął:
– Co ty kpie fundować będziesz! Widzieliście ćwoka! Ja funduję! Ale Baron pod rękę mnie bierze, na bok odprowadza, a silnie furczy, jak bąk jaki bzyczy:- Nie słuchajże Pan ich, już od chamstwa tego uszy puchną, my się czego razem napijemy, proszę, proszę Pana mego! Ale Pyckal mnie za rękaw złapał i odciąga, a do ucha mówi:
– Co ciebie ten francuski Piesek Mopsik nudzi fumami swoimi głupimi kretynicznymi, chodźże ze mną, my się napijemy, a bez ceregieli!
Powiadam więc:
– Bóg zapłać, Bóg zapłać, większego dla mnie honoru nie może być jak z Panami przyjacielami moimi popić, alem w kompanii.
Jakem to powiedział, oni łokciami się trącają, jeden drugiego a tyż oczy mrużą, głowami kiwają:
– W kompanii, w kompanii! A właśnie że to w kompanii! Owszem, podobnież to z Gonzalem jesteś, a niech cię diabli! Z Gonzalem się zaprzyjaźniłeś, z Gonzalem chodzisz, a niech cię kaczka! Przecież ten człowiek; na milionach siedzi! Już ty nie taki wariat, jak tam ludzie mówią. Chodźmyż na jednego, na jednego! Napijmy się! Ja funduję! Nie, nie, ja funduję!
Coraz więc serdeczniej, poufałej następują, a że to mnie łokciem trącać się nie poważają, siebie wzajem pod żebro trącają, kuksy sobie dają, tam między sobą dokazują i już jeden do drugiego: chodźmyż, napijmy się! Ja widzę, że oni! tak niby ze sobą, ale chyba do mnie… i już ściskać, całować się z sobą zaczęli (bo ze mną tej śmiałości nie mieli) i Chodźmyż, Chodźmyż, ja funduję, nie nie, ja funduję! Sakiewką potrząsa Pyckal, tyż i Baron swoją, Ciumkała piniądze z papira wyjmuje, dopiroż jeden drugiemu pokazuje, jeden drugiemu piniądze pod nos pcha. I krzyknął Pyckal:
– Co ty mnie będziesz fundował, ja tobie zafunduję, a jeszcze ci może ze 100 pezów dam, jak mnie się zechce! Baron zawołał:
– Ja tobie dam i 200! A Ciumkała:
– Ja tu 300 mam, tu mam 300 i jeszcze 15 drobnymi!
Widzę, że choć oni tak sobie fundują, siebie zapraszają, i sobie te piniądze pokazują, mnie by chyba fundowali i mnie by chyba je pokazywali… tyle tylko że nie śmieją… a już chyba mnie o romans jaki z arcybogatym Puto posądzają… i z tej przyczyny chybaby mi złote góry dali, a już sami nie wiedzą czym raczyć, jak prosić! Na tak ciężką obrazę moją, a też w tym wstydzie, że oni mnie widać za kochanka jego mają, małom w mordę którego nie strzelił; alem tylko krzyknął, żeby mnie głowy nie zawracać, bo czasu nie mam!… i prędko odszedłem, do ustępu wchodzę, oni za mną. Tam jeden był człowiek, który się do urynału załatwiał. Ja do urynału, oni do urynału. Ale gdy ten człowiek, co się załatwiał, wyszedł, oni hurmem do mnie i krzyknął Baron do Pyckala „masz tu 500 Pezów", a Ciumkała do Barona „masz tu 600", a Pyckal do Ciumkały „tu 700, 700 masz, bierz, kiedy ci daję!". Piniądze wyciągają, nimi sobie, mnie, przed nosem wytrząsają i sobie wtykają! Szaleni chyba!
Rozumiałem więc, że choć oni sobie tak te piniądze między sobą dają, mnie by ich chętniej dali, żeby to sobie łaskę moją kupić… tyle tylko, że im niezręcznie było, bo ze mną śmiałości nie mieli. Owóż powiadam:
– Nie gorączkujcie się Panowie, z wolna, z wolna. Ale oni tylko szukali, którędy to mnie te Piniądze wcisnąć i w końcu Baron za głowę się złapał:
– A toż ja dziurawą mam kieszeń, ot, lepiej tobie Piniądze moje dam, bo jeszcze zgubię!… i zaczął mnie Piniądze wciskać, co widząc, tamci tyż mnie swoje wtykają:
– Weźże i moje, i moje, bo u mnie kieszeń tyż dziurawa. Ja powiadam:
– Bójcie się Boga, panowie, po co mnie dajecie?… ale w tejże chwili wszedł ktoś za potrzebą, więc oni do urynału, portki rozpinają, pogwizdują, że to niby nic, że za potrzebą… Dopiroż gdy ten! co był wszedł, wyszedł, oni znów do mnie, a że już większe śmiałości nabrali, nuże mnie Piniądze wciskać i „bierz, bierz" wołają. Ja powiadam:
– W imię Ojca i Syna, panowie, po cóż wy mnie to dajecie, na co mnie piniądze wasze? W tej chwili jednak ktoś wszedł, za potrzebą, więc oni do urynału, pogwizdują… ale jak tylko sami zostaliśmy, znowu przyskoczyli i krzyknął Pyckal:
– Bierz, bierz, gdy ci dają, a bierzże, bierz, bo on 300 albo 400 ma Milionów! – Nie bierz od Pyckala, ode mnie weź – krzyknął Baron, furcząc i bzycząc jak osa ode mnie bierz, bo, bójże się Boga, on może i 400 albo 500 Milionów!
Ciumkała zaś jęczał, płakał, wzdychał:
– Dopraszam łaski, a może i 600 Milionów, weźźe Pan Wielmożny i mój grosik! Gdy tak nastają rozczerwienieni, rozpaleni i Piniędzrnj tymi wymachują, mnie je tkają, pchają, a jeden z drugim i z trzecim, jeden przez drugiego, trzeciego, i tak Razem Między sobą na mnie, na mnie, nie chciałem już dłużej wstrętów czynili i pozwoliłem, żeby mnie Piniądze wetknęli. Wtenczas wszyscy do urynału: bo właśnie ktoś wchodził. Ja z piniędzmi tymi we drzwi i z ustępu na salę wybiegłem; a tam muzyka gra, pary się kręcą. Przystanąłem z piniędzmi i widzę, że Gonzal mój przy stoliku wciąż figluje i figluje i figluje…
Читать дальше