Zatrzymuje motocykl dopiero w Szczawnie przed swoją willą.
– Zawiozę cię tam za godzinę. Dobrze?
– Nawet za dwie, wariatko.
Po obiedzie siedzimy w ogrodzie na huśtanej ławeczce. A Ewa:
– Powiedz, co mam zrobić, żebyś do niej nie poszła?
– To przecież nie ma dla nas znaczenia, że pójdę. Po prostu jej obiecałam, ona tam na mnie czeka.
– Rozkazuję ci. Nie wolno ci do niej pójść ani dzisiaj, ani nigdy. To rozkaz!
– Zapomniało maleństwo, że teraz moja kolej na rozkazy?
– No to wydaj mi szybko jakiś rozkaz.
– Dobrze. Rozkazuję ci, żebyś mnie puściła – do Kasi i żebyś nie miała do mnie o to pretensji.
– Zobaczysz, ona cię zniszczy!
– Jak nie przestaniesz, to pójdę zaraz!
Zeskakuję z ławeczki, odchodzę. Ewa biegnie za mną. Przytula się.
– Majeczko, nie idź, bo jak pójdziesz, to zwariuję. Wzdycham. Ewa ciągnie mnie za rękę. Mówi:
– Chodź, coś ci pokażę.
Idziemy do jej pokoju. Ewa grzebie długo w szafie. Wreszcie wyciąga stamtąd coś malutkiego. To szklana fiolka, a w środku mała tabletka.
– Wiesz, co to jest? To cjanek. Jak pójdziesz do Kaśki, to połknę to i umrę w strasznych mękach.
Siadam na tapczanie.
– Co ja ma zrobić – mówię w rozpaczy. Ewa siada przy mnie.
– Po prostu nie idź do niej i już.
– Oddaj mi tę fiolkę – mówię. Pokazuje puste ręce.
– Już jej nie mam.
Klęka i zdejmuje mi buciki.
– Przytul się do mnie…
Kładziemy się na tapczanie. Ewa zrywa się, podbiega do okna i zamyka drzwi na taras, i spuszcza rolety. Zamyka też na klucz drugie drzwi, do hallu.
– Nie – mówię.
– Nie masz nic do gadania.
Wyłania się z mroku. Kładzie się na mnie. Całuje mnie i pieści. Po brzuszku i wszędzie. Robi mi się słodko. Znikam w słonej fali.
Życie.
Można nic nie robić, nic nie mówić, nic nie myśleć… i też będzie życie. Takie samo we mnie, w mrówce, w każdej roślince.
Czymkolwiek nie będę, to zawsze będę życiem. Dopóki będę. A jak już nie będę? Czym będę, jeśli już nie będę życiem?
Powietrzem?
Bo teraz jestem ciałem.
Szkieletem ubranym w mięso, skórę i inne dodatki. Leży sobie moje ciało na tapczanie, w czerwonawym półmroku, oddycha i myśli. Tu leży moje ciało, a tam ciało śpiącej Ewuni. Ona to ona, a ja to ja. Ale przecież JA… to także moje myśli. Więc czy mną jest wszystko, o czym pomyślę? I czy jestem wszędzie tam, gdzie są moje myśli?
I czy moje myśli, jeśli gdzieś powędrują, to czy zostają tam, czy zawsze do mnie wracają? Bo jeśli rozłożę w bok moje ręce, to jestem dotąd, dokąd one sięgają. A jak je złożę na piersiach, jeśli do tego podkulę nogi, to już mnie tam nie ma, tu jestem. O, ale myśli to coś zupełnie innego niż ręce i nogi.
Może byłoby lepiej, żeby ich nie było? A jeśli już miałyby być, to żeby były jak ręce i nogi, bliziutko. Bym leżała, to i one by leżały razem ze mną i by nie skakały to tu, to tam. Bym jadła, one by jadły razem ze mną.
O, proszę, co one wyrabiają, jak uciekają od tego, co jest. Patrzę na śpiącą Ewunię i myślę o Kasi, że czeka tam na mnie cała rozpalona od gorączki i martwi się, że zrobiła ze mnie ofiarę na ołtarzu swojej kompozycji.
Wielkie mi halo, co mi to przeszkadza.
I tak żyję po nic. Przynajmniej do czegoś się przydałam. I to nie do byle czego, ale do stworzenia wielkiego arcydzieła.
A może tak zawsze musi być?
Może za każdą cudowną symfonią, za każdą piękną książką, stoi ofiara z kogoś nieznanego, kogoś takiego jak ja? Może za pięćset lat ktoś będzie słuchał kompozycji Kasi i powie: „Och, jakie to piękne!” A jeśli w tym pięknie zostanie trochę trzepotu moich skrzydeł w tym pudełku po landrynkach? Gdy mi kiedyś Kasia opowiadała o reinkarnacjach, to ja sobie marzyłam, że w następnym wcieleniu chciałabym się urodzić muzyką. I może właśnie przyszła ta chwila? Może właśnie w ten sposób staję się muzyką?
Jestem ohydna. Jak zawsze, myślę o sobie. A Kasia tam czeka i nawet nie wie, czy podobała mi się jej kompozycja.
Wyciągam rękę po telefon, leżący obok tapczanu. Naciskam klawisze.
Po chwili słyszę głos Kasi:
– Tak, słucham?
– To ja – mówię szeptem, żeby nie obudzić Ewy.
– Czekam na ciebie.
– Kasiu, twoja kompozycja jest cudowna. Naprawdę. To arcydzieło. Zobaczysz, przejdziesz do historii muzyki.
– Coś ty – śmieje się Kasia. – Za ile przyjedziesz?
– Dzisiaj nie mogę – szepczę. – Zenuś się rozchorował, muszę się nim opiekować…
Patrzę, a Ewa podnosi się na łokciu i wszystkiego słucha. I drżą jej usta i patrzy na mnie tak smutno… aż mi się serce kraje na kawałki. A w słuchawce daleki, daleki głos Kasi:
– To może ja do ciebie przyjadę? Czuję się już lepiej.
– Nie, nie, nie przyjeżdżaj!
– Czemu?
– Bo cię okłamałam – mówię z nagłą złością. Zenuś wcale nie jest chory. Już nigdy do ciebie nie przyjdę. Zegnaj, Kasiu.
Słyszę, jak Kasia zaczyna szlochać. Ewa bierze ode mnie słuchawkę i przykłada ją sobie do ucha. Słysząc płacz Kasi, uśmiecha się do mnie.
Odkłada słuchawkę. Kładzie głowę na moim ramieniu. Wsłuchuję się w jej oddech.
– Czy jesteś ze mnie zadowolona? – pytam.
– Nigdy ci tego nie zapomnę. Jesteś słodka.
– Zrobisz mi herbaty?
– Już lecę.
Ewunia wskakuje w szlafrok, podbiega do okna, podnosi rolety i już jej w pokoju nie ma. Ubieram się szybko. Z załamania fotela wygrzebuję fiolkę z cjankiem, bo widziałam, jak ją tu chowała. Mocuję się z zakrętką. W tym momencie wraca Ewa.
– Nastawiłam wodę – mówi i widzi mnie z fiolką w ręce. Krzyczy: – Zostaw to!
Biegnie do mnie, za późno, już połknęłam. Patrzy na mnie, ja na nią… nic się ze mną nie dzieje.
– Ale dałaś się nabrać, to była aspiryna.
Wkładam buciki, biorę teczkę, wychodzę. Ewa biegnie za mną.
– Nie bądź głupia! Majka! Zamykam bramę za sobą. Idę ulicą.
Świeci słoneczko, wieje wietrzyk… jest cudnie.
Zadzwoniłam do Kasi z pierwszej budki i bardzo ją przeprosiłam, ale ona wcale się nie gniewała, więc wskoczyłam do autobusu i już po pół godzinie byłyśmy razem. Do wieczora gadałyśmy o muzyce i o filozofii. Musimy być cierpliwe. W życiu jest jeszcze tyle tajemnic, których istnienia jeszcze się nawet nie domyślamy…
Kiedy wróciłam do domu, tata był pijany i strasznie rozrabiał.
Mamusię bolało serce, a dziewczynki płakały. I nawet Tadziu był zły, bo w tym hałasie nie mógł oglądać telewizora. Zaraz zaprowadziłam porządek. Tatusia położyłam spać na moim tapczanie razem z Tadziem, dziewczynkom opowiedziałam bajkę na dobranoc, a w końcu uspokoiłam i mamusię, wyciągając ją na wspomnienia z dzieciństwa.
Już wszystko dobrze w naszym domu. Śpią wszyscy, tylko ja zasnąć nie mogę, bo śpię razem z mamusią, a ona tak głośno chrapie, że aż się obraz trzęsie na ścianie. No, może trochę przesadziłam z tym obrazem, ale spać przy takim chrapaniu to się naprawdę nie da.
Wychodzę na balkon.
Jest ciepło, świecą gwiazdy.
Ziemia widziana z daleka jest taką samą gwiazdką, jak one.
Maluteńkie światełko w ciemności. Oto, czym wszyscy razem jesteśmy tu, na ziemi. Jakoś mi dobrze z tą myślą.
Już piąta rano. Trochę się zdrzemnęłam. Teraz robię tatusiowi śniadanie.
Budzę go.
Ubiera się i przychodzi do kuchni. Aż żal na niego patrzeć.
Stawiam przed nim kubek z herbatą i głaszczę go po głowie. Po raz pierwszy w moim życiu głaszczę mojego tatusia po głowie, jakby był moim małym braciszkiem, albo nawet małym synkiem.
Читать дальше