Podróż po męskim świecie zalotnych wąsików, bicepsów i fantazji seksualnych nie przyniosła mi upragnionego celu, za to nieoczekiwanie uspokoiła i wprawiła w całkiem dobry nastrój. Jestem sama, bo posiadanie faceta, który męskość skoncentrował w kwadratowej szczęce, to gra niewarta świeczki. Wyszłam, na nowo przekonana o słuszności przejścia przez życie w pojedynkę.
Na wszelki wypadek, gdyby jednak trafił się cudem zachowany egzemplarz Prawdziwego Mężczyzny, zostawiłam swoje zdjęcie i numer telefonu z hasłem: „Tylko poważne propozycje”. Pisząc krótką i konkretną ofertę, wiedziałam, że muszę sprawę stawiać jasno. Żadne „szaleństwo ciał przy szumie fal”, jak chciał chudy liliput w okularach, nie wchodziło w grę. Ja szukam głębi. I miłości.
Kupiłam w delikatesach pudełko lodów owocowych i mleko dla Filcia i wesoło ruszyłam do domu.
– Aaaaaaa!!!
Taki dźwięk wydałam z siebie, gdy przekroczyłam próg mieszkania. Rzuciłam lody i mleko i runęłam na podłogę. W drzwiach prowadzących do kuchni leżał Filek. Nie byłoby w tym nic dziwnego i uznałabym, że śpi, gdyby nie leżał w niezwykłej dla niego pozycji: na grzbiecie, z przekręconą na bok główką i rozrzuconymi kończynami. Mam duże doświadczenie w obcowaniu z kotami i nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Filcio dyszał.
„Otruty” – pomyślałam.
Nie zastanawiając się, kto i dlaczego targnął się na życie kota (sąsiadka?), złapałam go na ręce i wybiegłam z domu. Pędząc w dół, myślałam tylko o jednym: ratować Filka przed niechybną śmiercią. Jednak w okolicach parteru uświadomiłam sobie, że biegnę zupełnie bez celu, byle niżej, jak gdyby niżej znaczyło zdrowiej. Zatrzymałam się. Z bijącym sercem próbowałam zebrać myśli. Książka telefoniczna! Weterynarz!
Powoli wracałam do równowagi. Nie chcąc targać kota z powrotem na górę, wybiegłam przed blok i ułożyłam miękkie ciałko na trawniku. Pędem ruszyłam do domu. Kiedy dotarłam do mieszkania, okazało się, że musiałam doznać niezłego wstrząsu, bo drzwi wejściowe stały otworem. Chwyciłam książkę. Przerzucając strony i jadąc palcem po kartkach, szukałam hasła „lecznice”. I wtedy mnie zmroziło – mój palec zwolnił i wreszcie zatrzymał się, gdy dotarło do mnie, co zrobiłam. Zupełnie zapomniałam, że przez nasze podwórko kilka razy dziennie przetacza się sfora bezdomnych psów. Gapiąc się tępo na numer Centrum Chirurgii Plastycznej, ujrzałam scenę, której byłam bezsprzeczną autorką. Kłębowisko ciał, jazgot i fruwające pierze. Filuś!!!
Przerażona, nie mogąc uwierzyć we własną bezmyślność, puściłam się w dół. Wypadłam z klatki i stanęłam w drzwiach, opierając się o futrynę, charcząc i dysząc jak topielec cudem uratowany z odmętów. Filka na trawniku nie było. Spodziewając się, że za chwilę ujrzę krwawy kotlet, jaki pozostał po moim kocie, chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. Jakież było moje zdziwienie i radość, gdy okazało się, że Filuś, cały i zdrowy, siedzi na ławce i z napięciem w oczach obserwuje skaczące po chodniku wróble. Chciałam go chwycić w ramiona i uścisnąć z radości, ale Filek najwyraźniej nie podzielał mego entuzjazmu. Spojrzał na mnie błędnym okiem, zeskoczył z ławki i z wyprężonym ogonem ruszył przed siebie.
– Filuś, Filutek, choć do mamusi! – zawołałam wzruszona.
Filek znikł za drzewem.
– Filuniu, kotku, co ty? – jęknęłam, dźgnięta prosto w serce.
Żadnej reakcji. Zdębiałam. W jednej chwili bezbrzeżną tkliwość wyparła nagła wściekłość. Takie lekceważenie ludzkich uczuć, nerwów i poświęcenia?! Co to ma być?!
– Filek!!! – ryknęłam – Do domu!
Nic.
Usiadłam na krawężniku i rozpłakałam się fontanną łez.
* * *
Powoli weszłam na górę i stanęłam w drzwiach. Zobojętniała na wszystko, patrzyłam na rozrzucone książki, na białą plamę rozlanego mleka. Przechodząc obok łazienki, z przyzwyczajenia zerknęłam w lustro. Matko! Ze środka mojej twarzy straszyła czerwono – fioletowa bulwa, paskudna imitacja nosa, a czarne smugi tuszu na policzkach nadawały mi wampirowaty wygląd. Gdybym miała pecha i wpadła na siebie w ciemnym zaułku, pewnie bym dostała zawału. Tłumacząc Filka, uczciwie skonstatowałam, że od tak upiornej pani też bym zwiewała gdzie pieprz rośnie. Szybko się jednak zreflektowałam. Filek zachował się podle i mój wygląd nie miał tu nic do rzeczy. Kot, w dodatku przyjaciel, powinien patrzeć głębiej niż na przykład pierwszy lepszy facet, a poza tym zdarza mu się przecież oglądać mnie w lepszym stanie. Małpa! Zachował się nikczemnie. I zapłaci za to! Koniec z wątróbką, koniec z jajecznicą na maśle, koniec!
Weszłam do pokoju i położyłam się. Byłam pełna dostojnego spokoju. Leżąc bez ruchu, czułam narastającą melancholię i smutek, który spowił mnie miękkim woalem mistycznej nostalgii. Wzruszona własną wrażliwością, upajając się poczuciem głębi i oddalenia od spraw tego świata, powoli zapadałam w drzemkę. Los Filka był mi obojętny. Wszystko było obojętne, dalekie i nieważne. Niczego nie oczekiwałam od życia. Chciałam tylko leżeć samotnie, jak średniowieczny asceta, zanurzona we własnym wnętrzu i kontemplować subtelne poruszenia duszy. Pomyślałam o zapaleniu kadzidła, gdy nagle powietrze przeszył dźwięk telefonu. Po pięciu sygnałach, zniecierpliwiona, podniosłam słuchawkę i wyszeptałam przenikniętym głębią głosem:
– Słucham.
– Dzień dobry, lubi pani jogurt owocowy niskotłuszczowy? – usłyszałam rześki głos starszej pani.
– …?
– Albo serek homogenizowany z musli i rodzynkami?
– Przepraszam, to chyba pomyłka. To numer…
– Proszę pani – z energią odezwała się staruszka – nasza agencja konsumencka przeprowadza badania rynku dotyczące spożycia przetworów mlecznych…
– … jaka agencja?
– No, mówię przecież. Konsumencka. Ankietujemy przez telefon. Udzielam pani głosu.
Milczałam zaskoczona, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Proszę pani, nie będę wisieć na tym drucie do końca świata. To chyba nie jest problem odpowiedzieć na proste pytanie. Jogurcik, serek. Lubi czy nie? Jestem biedna emerytka – dodała tonem, jakby pikietowała przed budynkiem rządu – dorabiam na telemarkecie. Chyba pani nie odbierze emerytowi chleba…
– No dobrze, chwileczkę, muszę się zastanowić – odparłam niechętnie. Tupet staruszki był niewiarygodny, ale wpajany od dziecka szacunek dla starszych kazał mi zachować spokój. – Lubię jogurt, jagodowy. Serki też jadam, ale rzadziej, waniliowe – odpowiedziałam z ociąganiem. – To wszystko?
– Kiedy ostatnio jadła pani coś na mleku?
Zazgrzytałam zębami.
– Wczoraj piłam kawę ze śmietanką… może być?
– No, nie bardzo. To nie jest typowe danie na mleku. Ale niech będzie. – W słuchawce zaszeleścił papier. – Wczoraj. Następny punkt… albo wie pani co… – babcia zawahała się, ale zaraz pociągnęła -… dajmy spokój z tą nudną listą. Od razu przejdę do kwestii, która mnie najbardziej interesuje. Uwaga… – rozmówczyni ściszyła głos – hasło… zacierka!
– Zacierkę bardzo lubię, ale sama nie gotuję. Jadam u cioci na wsi…
– Co? – przerwała mi babcia.
W tym momencie oczami bujnej wyobraźni ujrzałam staruszkę wywalającą gały – tak obrazowe było jej „co”.
– Co się pani tak dziwi, dobre żarcie nie jest złe – zarechotałam, zapominając o mistycznej powadze.
I nagle, zupełnie zdezorientowana, usłyszałam cichutkie chlipanie.
– Ja się nie spodziewałam… ja… nie spodziewałam się, że spotkam… – tu nastąpił krótki szloch i pociągnięcie nosem. – Ile pani ma lat?
Читать дальше