– Jesteśmy biedniejsi o sześćset koron…
– Za dużo nas to kosztowało.
– Najwięcej poszło na wino – zauważył Hładun – chlaliście jak studnie.
– Przepiłem się do gruntu – stwierdził Haber. – Przynajmniej przez tydzień nie wezmę do gęby nic innego prócz wody i mleka. Żeby mnie tak położyć pod prasę, trysnąłbym winem jak fontanna.
– Masz rację – zgodził się Szökölön – musimy przestać pić na jakiś czas.
Zjedli obiad i nie wychodząc więcej z hotelu grali do wieczora w karty, po czym poszli na stację z zamiarem wyjazdu do Wiednia. Pociąg wiedeński, jak się okazało, odchodził w nocy.
– Na dworcu siedzieć nie można – rzekł Kania – trzeba ten czas jakoś przepędzić.
– Chodźmy do jakiej restauracji, posiedzimy tam do północy – proponował Baldini.
– Do żadnej restauracji nie idziemy. Zajdziemy do jakiej cichej mleczarenki i tam pogramy w karty przy herbacie.
– Słusznie, trzeba teraz przejść małą kurację mleczną – przytaknął Szökölön.
– Więc idziemy.
Powzięli mocne postanowienie zaprzestania na jakiś czas picia alkoholu i wyszli z dworca.
– Jest mleczarnia.
Baldini spojrzał przez uchylone drzwi.
– Jakaś straszliwa wiedźma siedzi przy bufecie, chodźmy tam, gdzie jest muzyka.
Wiele było po drodze “cichych mleczarenek”, ale każda miała jakiś defekt. W jednej właściciel lub właścicielka byli niesympatyczni, w drugiej było pusto, w trzeciej kelner wyglądał jak zbój i w końcu weszli do pierwszej z brzegu restauracji.
– Ale pić stanowczo nie będziemy – zastrzegał się Haber przed wejściem.
– Mowy o tym nie ma – potwierdził Kania. Kiedy zajęli miejsca i zdjęli z ramion plecaki, kelner postawił na stole karafkę białego wina i pięć szklanek. Kania powiódł oczami po twarzach towarzyszy. Szökölön wziął karafkę w ręce i powąchał.
– Wino…
– Dziwne zwyczaje panują tutaj. Nic się nie pytają i od razu karafkę na stół.
– Po gębach poznał, z kim ma do czynienia. – złośliwie zauważył Haber. – Spojrzał na ciebie i Baldiniego i wyczytał na waszych pyskach zamówienie.
– Jeżeli chodzi o to, co wyczytał, to w żadnym wypadku nie mógł wyczytać życzenia takiego świństwa – odpowiedział krzywiąc się Baldini. – To jest ten słynny ocet węgierski…
– Tylko nie ocet – zareplikował Szökölön. – W każdym razie lepsze to wino od włoskiego.
– Włoskie lepsze. Takie białe wino we Włoszech ma przynajmniej smak, a to człowiekowi gębę wykręca.
– Nieprawda, zalatuje trochę kwaskiem, ale pije się zawsze przyjemnie.
– Zaraz – przerwał Kania – macie się pokłócić, to skosztujemy wszyscy i osądzimy bezstronnie.
– Mieliśmy nie pić – przypomniał Haber.
– I nie pijemy. Przecież nie można nazywać piciem skosztowania kropli wina celem stwierdzenia smaku.
– Kosztujcie sobie sami, ja nie piję. Ty, Hładun, też, prawda? Hładun uroczyście położył rękę na piersi.
– Raczej śmierć niż wino. Szklanki były już nalane.
– Chwileczkę… umówiliśmy się, żeby nie pić i to jest prawda – przemówił Baldini – ale tu chodzi o prawdę. Mnie chodzi tylko o prawdę, o nic więcej.
Nie mniejszym miłośnikiem prawdy okazał się Szökölön.
– Nie jestem małe dziecko i nie pozwolę na to, żeby mi kto ględził bzdury o włoskim winie. Proszę was, przyjaciele, wypijcie szklaneczkę i powiedzcie sami tej małpie, jaki to ma smak.
– No tak – rzekł Kania – kieruje nim tylko obrażona godność narodowa i nie możemy się od arbitrażu uchylić.
– Wypijcie, koledzy, i jeżeli to wino nie jest dobre, walcie mnie w pysk. Szökölön postawił kwestię tak kategorycznie, że nie można było odmówić. Wypili i przez chwilę mlaskali językami o podniebienia.
– Nie masz racji, Baldini – przemówił pierwszy Kania – nie można powiedzieć, żeby to poczciwe winko przypominało ocet. Pozostali dwaj eksperci nie zabierali głosu.
– A widzisz! – z zadowoleniem zwrócił się do Baldiniego Szökölön – kto ma rację?
– Właściwie to po jednym kieliszku trudno jest osądzić; tylko sobie gardła przepłukali.
– Uparty jak kozioł! – zawołał Szökölön i szybko napełnił po raz drugi szklanki. – Wypijcie jeszcze raz i jeżeli ktoś będzie miał odwagę powiedzieć, że to wino jest niedobre, to ja biję w pysk!
Gwoli stwierdzenia prawdy wypili karafkę i przyznali słuszność Szökölönowi. Spór jednak nie został zakończony wobec oświadczenia Baldiniego, iż czerwone wina węgierskie mają smak zafarbowanych wytłoczyn buraczanych. Oświadczenie to poparł gotowością bicia w pysk każdego, kto mu tego nie przyzna po skosztowaniu podłej lury węgierskiej.
– Podła lura – zaperzył się Szökölön. – Hej, kelner! Dawaj pan butelkę tokajskiego! Zaraz się przymkniesz ze swoim chianti i cinzano. I walę w pysk każdego, kto powie, że to wino jest gorsze od włoskiego!
– Los człowieka w takim mordobijących towarzystwie jest godny pożałowania – filozoficznie zauważył Haber. – Teraz muszę pić, bo jak nie dostanę od jednego, to dostanę od drugiego. A ja nic nie mówiłem o mojej dumie narodowej…
– Jesteśmy jak ten okręt między bałwanami – zgodził się Hładun i sięgnął po szklankę – z jakim przestajesz, takim się stajesz. Cierpimy za nie swoje winy…
– Trudno, bracie – orzekł Kania – niech jeden drugiego przekona.
Przekonywali się tak rzetelnie, że w głowach zaczęło trochę szumieć. Zamówili kolację. Hładun usiadł przy automacie i wrzucił w szparę monetę. Dobrze znane tony walca “Nad modrym Dunajem” rozrzewniły jakiegoś samotnie siedzącego przy drugim stoliku starszego jegomościa tak dalece, że szukając ujścia dla rozpierających go uczuć przysiadł się do stołu wojskowych.
– Pozwólcie, panowie wojacy, wypić z wami lampeczkę. Kiedy patrzę na takich sympatycznych żołnierzyków, serce mi się kraje na myśl, że muszą znosić niedolę wojenną i ginąć marną śmiercią… Kelner! Butelka tokaju!
– No, tak bardzo od razu nie giną, łaskawy panie. A pan, jeśli wolno wiedzieć, dlaczego nie w wojsku? Cywil machnął ręką,
– Nieuleczalnie chory jestem, panie feldfebel, i niezdatny do służby. Wasze zdrowie, panowie!
Uprzejmy cywil był bardzo sympatycznym człowiekiem, co mu Szökölön oznajmił z taką serdecznością, że pierwsza butelka prędko ustąpiła miejsca drugiej. Kanię interesowała nieuleczalna choroba Madziara.
– Na co pan takiego cierpi, że pan jest niezdatny do służby? Wygląda pan zupełnie zdrowo.
– Wygląd nie ma nic wspólnego z tą chorobą. Straszliwie się jąkam, panie feldfebel. Wasze zdrowie, panowie!
– Jąka się pan? Wcale tego nie zauważyłem.
– Eee na komisjiee etakee eesięee eejąkaałeemeee eeżeee eeięee eewszyscyee eedoktorzyee eespoee… eespoeee…
Cywil wykrzywił twarz w okropny grymas i wywracał oczy białkami na wierzch – eeecieeee… eecieee…
– Spocili, szanowny panie, domyślamy się… Niech się pan nie męczy.
– …ecili – dokończył niesamowity jąkała i spojrzał na nich jak Eiffel na ukończoną budowę swojej wieży.
– To rzeczywiście dobre na poty – zgodził się Hładun – nawet dla tych, którzy słuchają.
– A widzicie, panowie – zupełnie normalnie zaczął mówić cywil. – Takie jąkanie jest bardzo męczące. Weźcie panowie pod uwagę, że trzeba przy tym wykrzywiać twarz, krztusić się, łapać powietrze i wywracać oczy. Dwa razy już byłem na komisji i dwa razy mnie na to uwolnili. Wasze zdrowie, panowie!
Читать дальше