Nie potrafił. Wiatr rozwiewał jej włosy. Na ten widok poczuł silny skurcz w żołądku. Ile to już czasu upłynęło, gdy tego doświadczył? Na pewno bardzo dużo. I nie mógł, nie chciał temu zaradzić. Wiedział o tym i nadal na nią patrzył. Nie była to odpowiednia pora ani odpowiednie miejsce… ani odpowiednia osoba. W głębi ducha zastanawiał się, czy kiedykolwiek znajdzie się ta właściwa.
– Mam nadzieję, że cię nie zanudziłem – odezwał się w końcu, zmuszając się do spokoju. – Zawsze interesowały mnie takie opowieści.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko.
– Nie, wcale. Spodobała mi się ta historia. Wyobrażałam sobie, przez co musieli przejść. To niełatwo zapuszczać się w zupełnie nieznane strony.
– Niełatwo – przytaknął, czując się tak, jakby odgadła jego myśli.
Światła budynków stojących na nabrzeżu migotały w powoli gęstniejącej mgle. „Happenstance” kołysała się na wznoszących się i opadających falach, gdy dopływali do zatoki. Teresa spojrzała przez ramię na rzeczy, które przyniosła ze sobą. Wiatr zdmuchnął kurtkę w kąt przy kabinie. Pomyślała, że nie powinna zapomnieć o niej, gdy będzie wychodziła na brzeg.
Mimo iż Garrett powiedział, że zazwyczaj żegluje sam, zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek zabrał ze sobą na łódź kogoś oprócz niej i Catherine. Jeśli nigdy tego nie zrobił, co to oznaczało? Zauważyła, że przez cały wieczór przyglądał się jej uważnie, ale starał się nie robić tego zbyt ostentacyjnie. Jeśli zaciekawiła go, to umiał dobrze to ukryć. Nie wyciągał od niej informacji, nie wypytywał, czy jest z kimś związania. Nie zrobił przez cały wieczór niczego, co można by uznać za coś więcej niż zwykłe zainteresowanie.
Garrett przekręcił wyłącznik i na łodzi zapaliły się małe światła. Nie wystarczyły, by widzieli się dokładnie, ale teraz mogli ich zauważyć żeglarze na innych łodziach. Wskazał w stronę ciemnego przesmyku.
– Tam jest wejście do portu, między światłami.
Skręcił sterem w tamtym kierunku. Zatrzeszczały żagle, bom zawahał się krótko i wrócił do poprzedniego położenia.
– Czy spodobało ci się żeglowanie? – spytał.
– Owszem. Było cudownie.
– Cieszę się. Nie była to wyprawa na półkulę południową, ale to wszystko, co mogłem zrobić.
Stali obok siebie, oboje pogrążeni w myślach. W ciemnościach, około ćwierć mili od nich, pojawiła się łódź. Tak jak oni wracała do portu. Garrett rozglądał się dookoła, czy nikt inny nie podpływa. Teresa zauważyła, że mgła zasłoniła horyzont.
Odwróciła się do niego. Spostrzegła, że wiatr zwiał mu włosy do tyłu. Kurtka, którą miał na sobie, zasłaniała mu nogi do pół uda. Była zniszczona. Wyglądała tak, jakby używał jej od lat. W rozpiętej kurtce sprawiał wrażenie, że jest wyższy i tęższy niż w rzeczywistości. Wyobraziła sobie, że właśnie taki jego widok zapamięta na zawsze. A także jego twarz, gdy zobaczyła go po raz pierwszy.
Gdy znaleźli się blisko nabrzeża, Teresa nagle zwątpiła, czy jeszcze się spotkają. Za kilka minut dopłyną do portu i powiedzą sobie do widzenia. Nie sądziła, że poprosi ją o spotkanie, a sama też nie miała zamiaru mu proponować. Z jakiegoś powodu uznała, że nie wypada jej tego robić.
Przepłynęli przez przesmyk i skierowali się do nabrzeża. Trzymał łódź na środku drogi wodnej. Kilkanaście trójkątnych znaków wyznaczało kanał. W pewnym momencie zwinął żagle równie szybko i sprawnie, jak kierował łodzią. Uruchomił silnik. Minęli przycumowane u pomostu łodzie. Garrett wyskoczył i rzucił cumy „Happenstance”.
Teresa podeszła do steru, żeby zabrać koszyk i kurtkę, ale zatrzymała się nagle. Pomyślała przez chwilę, wzięła koszyk, natomiast kurtkę upchnęła wolną ręką pod siedzenie. Kiedy Garrett zapytał, czy wszystko w porządku, chrząknęła i odparła, że zbiera swoje rzeczy. Podeszła do burty. Wyciągnął do niej rękę. Dotknąwszy jego palców poczuła ich siłę. Wyskoczyła z pokładu „Happenstance” na brzeg.
Przez krótką chwilę patrzyli na siebie, jakby zastanawiali się, co teraz będzie, aż Garrett wskazał łódź.
– Muszę ją zamknąć na noc, a to trochę potrwa.
Skinęła głową.
– Tak mi się zdawało.
– Mogę cię najpierw odprowadzić do samochodu?
– Oczywiście – zgodziła się. Ruszył nabrzeżem, a Teresa szła obok. Wkrótce znaleźli się przy samochodzie. Garrett przyglądał się, jak Teresa szuka kluczyków w koszyku. Znalazła je i otworzyła drzwi.
– Jak już mówiłam, to był dla mnie wspaniały wieczór – powiedziała.
– Dla mnie też.
– Powinieneś częściej zabierać ludzi na pokład. Jestem pewna, że by im się to podobało.
– Pomyślę o tym – odparł z szerokim uśmiechem Garrett.
Na chwilę spotkały się ich oczy, a on przez ułamek sekundy widział Catherine. Poczuł się nieswojo.
– Powinienem wracać – powiedział szybko. – Muszę jutro wcześnie wstać. – Pokiwała głową, a Garrett nie wiedząc, co ma zrobić, wyciągnął do niej rękę. – Było mi bardzo miło cię poznać, Tereso. Mam nadzieję, że spędzisz tutaj przyjemne wakacje.
Uścisk ręki wydawał się jej trochę nie na miejscu po wieczorze, jaki razem spędzili, ale byłaby zdziwiona, gdyby zachował się inaczej.
– Dziękuję za wszystko, Garrett. Mnie też było miło ciebie poznać.
Usiadła za kierownicą i przekręciła kluczyk w stacyjce. Garrett zatrzasnął drzwi i patrzył, jak wrzuca bieg. Uśmiechnęła się do niego po raz ostatni, zerknęła we wsteczne lusterko i powoli wycofała samochód. Garrett pomachał jej, gdy ruszyła do przodu. Gdy wyjechała bezpiecznie na drogę, odwrócił się i poszedł w głąb portu, zastanawiając się, dlaczego jest taki niespokojny.
Dwadzieścia minut później, kiedy Garrett kończył sprzątanie na „Happenstance”, Teresa otworzyła drzwi do hotelowego pokoju i weszła do środka. Rzuciła swoje rzeczy na łóżko i ruszyła do łazienki. Opłukała twarz zimną wodą i zanim się rozebrała, umyła zęby. Potem leżąc w łóżku przy świetle małej lampki stojącej na nocnym stoliku, przymknęła oczy i zaczęła rozmyślać o Garretcie.
Gdyby to David zabrał ją na łódź, postąpiłby zupełnie inaczej. Przykroiłby cały wieczór na miarę czarującego wizerunku, jaki miałby zamiar stworzyć. „Przez przypadek mam butelkę wina, może chciałabyś wypić kieliszek?” Na pewno mówiłby więcej o sobie. Robiłby to bardzo umiejętnie. David doskonale orientował się, kiedy pewność siebie zamieniała się w arogancję, i umiał się powstrzymać przed przekroczeniem tej granicy. Dopóki nie poznało się go lepiej, trudno było się zorientować, że stosuje różne sztuczki, aby wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Od samego początku wiedziała, że Garrett nie udaje. Był naturalny i szczery. Uznała, że intryguje ją jego zachowanie. Czy postąpiła właściwie? Nie była tego pewna. Jej działania zbyt przypominały manipulację. Nie chciała tak o sobie myśleć.
Już się stało. Podjęła decyzję i nie mogła jej zmienić. Zgasiła lampę. Gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, popatrzyła w kierunku rozsuniętych zasłon. Rogal księżyca już był na niebie, blade światło padało na poduszkę. Patrzyła na księżyc, nie mogąc odwrócić spojrzenia, aż odprężyła się i zamknęła oczy.
– Co się wtedy stało?
Jeb Blake pochylił się nad filiżanką kawy. Zbliżał się do siedemdziesiątki, a nadal był szczupły i wysoki, może trochę za chudy. Miał mocno pobrużdżoną twarz. Przerzedzone włosy były niemal białe, a jabłko Adama wystawało z szyi niczym mała śliwka. Ramiona pokrywały tatuaże, blizny i brązowe plamy. Kostki u rąk były jak zwykle opuchnięte – pozostałość lat spędzonych na kutrze. Gdyby nie spojrzenie, można by sądzić, że to słaby, ciężko chory człowiek. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Prawie codziennie wychodził do pracy, chociaż teraz wyruszał o świcie i wracał przed południem.
Читать дальше