– Widzę, że lubisz wędkować – odezwała się, przerywając ciszę. Wskazała ręką fotografię. Postąpił krok w jej kierunku, a gdy się zbliżył, poczuła ciepło bijące od jego ciała. Pachniał wiatrem i solą.
– Rzeczywiście – przyznał cicho. – Mój ojciec łowił krewetki. Właściwie wychowałem się na wodzie.
– Kiedy je zrobiono?
– Mniej więcej dziesięć lat temu, tuż przed moim powrotem do college'u na drugi rok. Odbywały się zawody wędkarskie. Postanowiliśmy z tatą, że spędzimy dwie noce w Golfsztromie. Złapaliśmy tego mariina około sześćdziesięciu mil od brzegu. Ciągnęliśmy go przez siedem godzin, ponieważ mój ojciec chciał mnie nauczyć, jak się to kiedyś robiło.
– Co to znaczy?
Roześmiał się cicho.
– Zanim skończyłem, miałem dłonie pocięte do żywego, a nazajutrz ledwie ruszałem rękami. Linka, do której przywiązaliśmy przynętę, nie była dość mocna do łapania ryby tej wielkości, dlatego musieliśmy pozwolić jej uciekać, aż się zmęczy, a potem powoli zwijaliśmy linkę i znowu pozwalaliśmy jej uciekać. W końcu ryba tak opadła z sił, że się poddała.
– Czy było tak jak w opowiadaniu Hemingwaya „Stary człowiek i morze”!
– Coś w tym rodzaju. Z jednym wyjątkiem – stary poczułem się dopiero następnego dnia. Za to mój ojciec mógłby zagrać tę rolę w filmie.
Ponownie spojrzała na zdjęcie.
– Czy to twój ojciec stoi obok?
– Tak, to on.
– Jesteście bardzo do siebie podobni.
Garrett uśmiechnął się lekko, zastanawiając się, czy był to komplement. Wskazał jej miejsce przy stole i Teresa usiadła.
– Mówiłeś, że pojechałeś na studia – zagadnęła, gdy już siedziała wygodnie.
Spojrzał jej w oczy.
– Studiowałem na Unc i skończyłem biologię morską. Nic innego mnie nie interesowało, a ponieważ ojciec zapowiedział mi, że nie mam po co wracać do domu bez magisterium, więc pomyślałem, że powinienem nauczyć się czegoś, co później mi się przyda.
– Wtedy kupiłeś sklep…
Pokręcił głową.
– Nie, nie od razu. Po skończeniu studiów pracowałem dla Instytutu Morskiego Duke'a, ale nie było to popłatne. Dlatego zdobyłem uprawnienia instruktorskie i zacząłem zabierać na weekendy amatorów nurkowania. Sklep pojawił się kilka lat później. – Uniósł brwi pytająco. – A jak było z tobą?
Teresa upiła następny łyk sevenup.
– Moje życie nie było tak eskcytujące jak twoje. Wychowałam się w Omaha, w Nebrasce, i studiowałam w Brown. Po dyplomie kilka razy zmieniałam pracę i próbowałam różnych rzeczy, aż przeprowadziłam się do Bostonu. Pracuję dla „Times” już od dziewięciu lat, ale dopiero od niedawna mam swoją rubrykę. Przedtem byłam reporterką.
– Podoba ci się to?
Zamyśliła się przez chwilę, jakby zastanawiała się nad tym po raz pierwszy.
– To dobra praca – stwierdziła po chwili. – Jest mi o wiele lepiej niż na początku. Mogę odbierać Kevina ze szkoły i pisać o tym, o czym chcę, dopóki odpowiada to głównemu tematowi kolumny. Dość dobrze mi za to płacą i nie mogę narzekać, ale… – zawahała się. – Nie stawia to przede mną wyzwań. Nie zrozum mnie źle, lubię to, co robię, ale czasami wydaje mi się, że ciągle piszę to samo. Ale nawet by mi to nie przeszkadzało, gdyby Kevin mnie tak nie absorbował. Przyszło mi teraz do głowy, że jestem typową, przepracowaną samotną matką, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Skinął głową.
– Życie często okazuje się inne, niż oczekiwaliśmy, prawda? – powiedział cicho.
– Tak, chyba tak – przyznała i pochwyciła jego spojrzenie. Czyżby powiedział coś, co rzadko mówił innym? Uśmiechnęła się i pochyliła w jego stronę.
– Jesteś gotów coś zjeść? Wzięłam ze sobą trochę zapasów.
– Jeśli ty masz ochotę.
– Mam nadzieję, że lubisz kanapki i sałatkę. Bałam się, że co innego się zepsuje.
– Gdybym wypłynął sam, pewnie wstąpiłbym na hamburgera po powrocie na ląd. Wolisz zjeść w kabinie czy na zewnątrz?
– Zdecydowanie na zewnątrz.
Zabrali puszki z piciem i wyszli z kabiny. Po drodze Garrett zdjął pelerynę z wieszaka przy drzwiach i wskazał Teresie gestem, żeby poszła dalej bez niego.
– Daj mi chwilę na rzucenie kotwicy – poprosił. – Będziemy mogli zjeść spokojnie, nie sprawdzając co chwila łodzi.
Teresa dotarła do swojego siedzenia i otworzyła koszyk. Na horyzoncie słońce zachodziło otoczone kłębiastymi chmurami. Wyciągnęła kanapki owinięte celofanem, pojemniczki z sałatką z białej kapusty i kartofli.
Patrzyła, jak Garrett odkłada na bok pelerynę i opuszcza żagiel. Łódź niemal natychmiast zwolniła. Stał odwrócony do niej plecami. Zauważyła, że jest bardzo silny. Barki i muskularne ramiona w porównaniu ze szczupłą talią, wydawały się szersze niż przedtem. Nie mogła uwierzyć, że oto żegluje z mężczyzną, a zaledwie dwa dni temu była w Bostonie. Wszystko to wydawało się nierzeczywiste.
Garrett poruszał się spokojnie. Teresa spojrzała w górę. Wiatr się zerwał, zrobiło się chłodniej, niebo powoli ciemniało.
Gdy żaglówka stanęła, Garrett spuścił kotwicę. Poczekał chwilę, upewnił się, że kotwica utrzyma łódź w miejscu, i zadowolony usiadł obok Teresy.
– Chciałabym coś zrobić, żeby ci pomóc – powiedziała z uśmiechem. Przerzuciła włosy przez ramię w ten sam sposób, jak robiła to Catherine. Milczał dłuższą chwilę.
– Wszystko w porządku? – spytała.
Pokiwał głową, nagle znowu poczuł się nieswojo.
– Teraz tak. Jednak przyszło mi do głowy, że jeśli zerwie się jeszcze silniejszy wiatr, będziemy musieli częściej halsować w drodze powrotnej.
Nałożyła sałatki z kapusty i z kartofli na talerz z kanapką i podała mu, zdając sobie nagle sprawę, że usiadł bliżej niż przedtem.
– Czy powrót będzie trwał dłużej?
Garrett wziął do ręki biały plastikowy widelec i zgarnął trochę sałatki. Po chwili odpowiedział:
– Trochę, ale to nie kłopot, chyba że wiatr ucichnie. Jeśli ucichnie, utkniemy.
– Rozumiem, że już ci się to przydarzyło.
Przytaknął.
– Raz lub dwa. Rzadko, ale to się zdarza.
Spojrzała na niego z niepewną miną.
– Dlaczego rzadko? Przecież wiatr nie zawsze wieje?
– Na oceanie zwykle wieje.
– Jak to możliwe?
Uśmiechnął się z rozbawieniem i odłożył kanapkę na talerz.
– Wiatry powstają w wyniku różnic temperatur, kiedy ciepłe powietrze natknie się na warstwę chłodniejszą. Żeby wiatr przestał wiać, kiedy żegluje się po oceanie, powietrze w promieniu wielu mil musi mieć dokładnie tę samą temperaturę co woda. Tutaj w ciągu dnia powietrze jest gorące, ale gdy tylko zbliża się zachód słońca, temperatura szybko spada. Właśnie dlatego najlepiej wypływać o zmierzchu. Temperatura ciągle się zmienia i wspaniale się żegluje.
– Co się dzieje, gdy wiatr naprawdę ucichnie?
– Łódź staje. Wtedy nic nie można zrobić, żeby ją ruszyć.
– Mówiłeś, że to już ci się przydarzyło?
Pokiwał głową.
– Co wtedy zrobiłeś?
– Nic. Siedziałem i napawałem się ciszą. Nic mi nie groziło. Poza tym wiedziałem, że za jakiś czas temperatura powietrza spadnie. Musiałem tylko poczekać. Po godzinie zerwał się wiatr i wróciłem do portu.
– Mówisz, jakby był to przyjemny dzień.
– Bo był. – Odwrócił głowę, uciekając przed jej badawczym spojrzeniem, i popatrzył na drzwi kabiny. Po chwili dodał, jakby do siebie: – Jeden z najlepszych.
Catherine usadowiła się na siedzeniu.
Читать дальше