Johnny doznał uczucia ulgi. Nie mogło to być zbyt poważne, Nino powinien był tylko dbać o siebie.
– To znaczy do któregoś z tych odwykowych? – zapytał.
Jules podszedł do barku w przeciwległym kącie pokoju i zrobił sobie drinka.
– Nie – odpowiedział. – Mam na myśli, żeby go zamknąć. Wie pan, w domu wariatów.
– Nie bądź pan śmieszny – rzekł Johnny.
– Ja nie żartuję – odparł Jules. – Nie jestem oblatany w tych wszystkich psychiatrycznych hecach, ale coś niecoś o tym wiem, to należy do mojego zawodu. Pana przyjaciela, Nina, można z powrotem doprowadzić do wcale niezłej formy, jeśli uszkodzenie wątroby nie posunęło się za daleko, czego w gruncie rzeczy nie można wiedzieć aż do autopsji. Ale prawdziwa choroba tkwi w jego głowie. W zasadzie jest mu obojętne, czy umrze, może nawet sam zechce się zabić. Dopóki się tego nie wyleczy, nie ma dla niego nadziei. Dlatego mówię: zamknijcie go, a wtedy będzie mógł przejść niezbędne leczenie psychiatryczne.
Zapukano do drzwi i Johnny poszedł otworzyć. Była to Lucy Mancini. Rzuciła się w objęcia Johnny’ego i ucałowała go.
– Och, Johnny, tak miło cię zobaczyć – zawołała.
– Dawno się nie widzieliśmy – rzekł Johnny Fontane. Zauważył, że Lucy się zmieniła. Zeszczuplała znacznie, miała o wiele lepszą suknię i lepiej ją nosiła. Uczesanie pasowało do jej twarzy; włosy były przycięte jakoś po chłopięcemu. Wyglądała młodziej i lepiej niż kiedykolwiek, i przyszło mu na myśl, że mogłaby dotrzymać mu towarzystwa tu, w Vegas. Przyjemnie byłoby pokazywać się z naprawdę fajną babką. Ale zanim zdążył roztoczyć swój czar, przypomniał sobie, że jest dziewczyną tego doktora. Więc to odpadało. Nadał swojemu uśmiechowi po prostu przyjacielski wyraz i zapytał:
– Co ty robisz po nocy w mieszkaniu Nina, hę?
Dała mu kuksańca w ramię.
– Dowiedziałam się, że Nino zachorował i że przyszedł tu Jules. Po prostu chciałam zobaczyć, czy nie mogłabym pomóc. Ale z Ninem wszystko w porządku, prawda?
– Jasne – odrzekł Johnny. – Będzie zdrów.
Jules Segal rozparł się na kanapie.
– Jak cholera – powiedział. – Proponuję, żebyśmy tu wszyscy posiedzieli i zaczekali, aż Nino się ocknie. A wtedy będziemy mogli go namówić, żeby poszedł do zakładu. Lucy, on ciebie lubi, może zdołasz nam pomóc. Johnny, jeżeli pan jest naprawdę jego przyjacielem, to też się pan przyłączy. Inaczej wątroba naszego Nina będzie niedługo eksponatem numer jeden w jakimś uniwersyteckim laboratorium medycznym.
Johnny był urażony bezceremonialnością doktora. Za kogo on siebie ma, psiakrew? Już chciał to powiedzieć, gdy z łóżka odezwał się głos Nina:
– Hej, stary, może by się czegoś napić?
Nino podniósł się na łóżku. Wyszczerzył zęby do Lucy i zawołał:
– Cześć, dziecinko, chodź do starego Nina.
Rozłożył szeroko ramiona. Lucy przysiadła na krawędzi łóżka i uściskała go. Rzecz dziwna. Nino wyglądał teraz wcale nieźle, prawie normalnie. Strzelił palcami.
– No, Johnny, dawaj drinka. Noc jest jeszcze młoda. Gdzie się, u diabła, podział mój stolik do kart?
Jules pociągnął długi łyk ze swojej szklanki i zwrócił się do Nina:
– Nie wolno panu pić. Pański lekarz zabrania.
Nino spojrzał na niego spode łba.
– Pieprzę mojego lekarza. – A potem na twarzy pojawił mu się aktorski wyraz skruchy. – A, Julie, to pan! To pan jest ten mój lekarz, tak? Nie mówiłem tego na pana, stary. Johnny, daj mi drinka, bo jak nie, to wstanę z łóżka i sam sobie wezmę.
Johnny wzruszył ramionami i poszedł do barku. Jules powtórzył obojętnie:
– Mówię, że ma nie pić.
Johnny już wiedział, dlaczego Jules go irytuje. Ton doktora był zawsze chłodny, słowa nigdy nie były wymawiane z naciskiem, nawet te najostrzejsze, głos zawsze przyciszony i opanowany. Jeżeli udzielał ostrzeżenia, było ono zawarte jedynie w słowach, sam głos był neutralny, jak gdyby obojętny. To właśnie rozeźliło Johnny’ego tak dalece, że przyniósł Ninowi szklankę od wody pełną whisky. Zanim mu ją podał, zapytał Julesa:
– To chyba go nie zabije, co?
– Nie, nie zabije – odrzekł spokojnie Jules.
Lucy zerknęła nań z niepokojem, zaczęła coś mówić, potem zamilkła. Tymczasem Nino wziął whisky i wlał ją sobie do gardła.
Johnny uśmiechał się do Nina. Pokazali temu pętackiemu doktorowi. Nagle Nino sapnął, twarz mu posiniała, nie mógł złapać tchu, dusił się, chwytając ustami powietrze. Jego ciało wyskoczyło w górę jak ryba, krew nabiegła do twarzy, oczy wylazły mu z orbit. Jules zjawił się po drugiej stronie łóżka, naprzeciw Johnny’ego i Lucy. Chwycił Nina za kark, przytrzymał i wbił mu igłę w ramię, niedaleko miejsca, gdzie stykało się z szyją. Nino zwiotczał mu w rękach, skurcze ciała ustały i po chwili opadł na poduszkę. Oczy zamknęły mu się i zasnął.
Johnny, Lucy i Jules wrócili do salonu i zasiedli dokoła wielkiego, masywnego stołu. Lucy podniosła słuchawkę jednego z akwamarynowych telefonów i kazała przysłać na górę kawę i coś do jedzenia. Johnny podszedł do baru i zmieszał sobie drinka.
– Czy pan wiedział, że tak zareaguje na whisky? – zapytał.
Jules wzruszył ramionami.
– Byłem właściwie pewny, że tak.
– To dlaczego pan mnie nie ostrzegł? – zapytał ostro Johnny.
– Ostrzegałem pana – odparł Jules.
– Ale nie tak jak należy – powiedział Johnny z zimną złością. – Z pana jest naprawdę cholerny doktor. Gówno to pana obchodzi. Mówi mi pan, żeby wsadzić Nina do domu wariatów, a nawet nie zadaje pan sobie trudu, żeby użyć takiego łagodnego słowa jak sanatorium. Pan naprawdę lubi dopiec człowiekowi, co?
Lucy wpatrywała się w swoje kolana. Jules nadal uśmiechał się do Fontane’a.
– Nic nie mogło pana powstrzymać od dania Ninowi tego drinka. Chciał pan pokazać, że pan nie musi stosować się do moich ostrzeżeń, moich nakazów. Pamięta pan, jak pan mi zaproponował posadę swojego osobistego lekarza po tej historii z gardłem? Odmówiłem, bo wiedziałem, że nigdy nie zgodzilibyśmy się ze sobą. Doktor uważa siebie za boga, jest wielkim kapłanem w dzisiejszym społeczeństwie, to jedna z jego satysfakcji. Ale pan nigdy by mnie tak nie traktował. Dla pana byłbym bogiem-posługaczem. Takim jak ci lekarze, których macie w Hollywood. Skąd wy w ogóle bierzecie takich ludzi? Rany boskie, czy oni nic nie umieją, czy po prostu o nic nie dbają? Musieli wiedzieć, co dzieje się z Ninem, ale tylko dawali mu najróżniejsze środki, żeby tylko był na chodzie. Noszą te jedwabne ubrania i całują pana w tyłek, bo pan jest potęgą w filmie, i dlatego pan ich uważa za wspaniałych lekarzy. Doktorzy z przemysłu rozrywkowego. Muszą mieć serce, nie? Ale guzik ich obchodzi, czy ktoś wyżyje, czy umrze. Otóż moim małym hobby, może niewybaczalnym, jest utrzymywanie ludzi przy życiu. Pozwoliłem panu dać tego drinka Ninowi, żeby panu pokazać, co może mu się stać. – Jules pochylił się ku Johnny’emu Fontane, mówił głosem nadal spokojnym, niepodnieconym: – Pański przyjaciel jest prawie w końcowym stadium. Rozumie pan? Nie ma żadnych szans bez terapii i ścisłej opieki lekarskiej. Jego ciśnienie, cukrzyca i złe nawyki mogą w każdej chwili spowodować wylew krwi do mózgu. Mózg się rozleci. Czy to jest dostatecznie barwne określenie dla pana? Jasne, powiedziałem: dom wariatów. Chciałem, żeby pan zrozumiał, czego potrzeba. Inaczej nie kiwnie pan palcem. Powiem panu jasno. Może pan uratować życie swojemu kumplowi, umieszczając go w zakładzie. W przeciwnym razie niech pan go ucałuje na pożegnanie.
Читать дальше