Dzieci były już w łóżkach, kiedy Arthur wyszedł z Buckem na wieczorny spacer. Pies, poczuwszy wolność, jak zwykle zaczął spacer od szalonego biegu tam i z powrotem po alejce, aby wreszcie wyruszyć na inspekcję, która oddaliła go od pana.
Na horyzoncie, od strony lotniska mrugały światła lądujących i startujących samolotów. Mężczyzna, nareszcie sam, oddał się miłym rozmyślaniom – przyjazd do domu, rodzinne ciepło, radość zabawy. Nad wszystkim ciążyło jednak męczące wspomnienie dziewczyny, Włoszki z pochodzenia. Nazywała się Cory czy Connie? Nie pamiętał dokładnie. Natomiast nie mógł zapomnieć, że ta idiotka rozłościła go. Tego samego popołudnia, parę godzin wcześniej z Susan, szampańską blondynką niedawno przyjętą do biura, wszystko było takie proste. Naturalnie ona również, jak i inne, oburzyła się, gdy zamknął na klucz drzwi biura działu sprzedaży, kiedy już wszyscy poszli do domu. Wystarczyło jednak dać jej cztery razy po buzi, aby się uspokoiła.
Później już nie protestowała. Odwrotnie, mógłby przysiąc, że pod koniec podobało jej się. Wszystkie były takie same kurwy, udawały, że tego nie lubią, a tak naprawdę świetnie się bawiły. Tylko ta Cory czy Connie, czy jak jej tam do diabła na imię, nie poddała się i czuł na sobie jej spojrzenie pełne nienawiści, pałające żądzą zemsty. Wstrętna wiedźma! Kto wie, z iloma mężczyznami się zadawała, a z nim odgrywała komedię dziewicy.
Od tej pory powinien być ostrożniejszy w wyborze dziewczyn. Był poważnym człowiekiem interesów i musiał dbać o reputację. Wystarczy małe potknięcie, aby uchyliły się drzwi do jego sekretnego życia. I wtedy lata pracy poszłyby na marne. Zadrżał ze strachu przed tą ewentualnością. Szybko jednak odrzucił te przykre myśli, przywołując obrazy niedawnej uroczystości, i błogo wdychał ostre powietrze wiosennego wieczoru. Był szczęśliwym człowiekiem. Dostrzegł samochód, który w ciemnościach podjechał do chodnika, gdy było już za późno na ucieczkę. Dwaj silni mężczyźni wciągnęli go do auta. Ich ręce były twarde jak stal, a gdy chciał zagwizdać na Bucka, by przyszedł mu z pomocą, jakaś ręka zatkała mu usta, tak że nie mógł wydobyć żadnego dźwięku.
– Uspokój się, przyjacielu – nakazał mu głos pełen sarkazmu. – Będziemy szybcy i zasadniczy. Czysta robótka, taka że przejdzie ci ochota na gwałcenie dziewcząt. A propos, Connie przesyła ci pozdrowienia.
Arthur próbował uwolnić się, ale nie udało mu się przesunąć nawet o milimetr. Podczas gdy jeden trzymał go mocno, ręce drugiego dobrały się do zamka błyskawicznego jego spodni. Chryste, czego od niego chcieli? Co mu się do diabła przytrafiło? Poczuł jądra w kleszczach silnego uchwytu, błyskawica bólu rozdarła mu wnętrzności, rozsadziła czaszkę.
Kiedy odzyskał przytomność, Buck dyszał mu w twarz. Leżał na chodniku, gołym brzuchem dotykał kamienia, szarpany bólem nie do zniesienia.
W tym momencie ujrzał przestraszoną twarz Connie Corallo, brunetki włoskiego pochodzenia, która patrzyła na niego oczami przepełnionymi nienawiścią i żądzą zemsty.
Nancy przypięła na ramieniu rubinową broszę, drapując suknię z czarnej krepy i łagodząc dzięki jej blaskowi bladość twarzy. Oceniła rezultat w lustrze i wyglądała na usatysfakcjonowaną wizerunkiem uśmiechniętej kobiety, której nikt by nie dał czterdziestu pięciu lat. Biologia i data urodzenia pozostawały w widocznej sprzeczności. Wygląd zewnętrzny przekazywał osobowość zwycięską, energię, godny pozazdroszczenia stan zdrowia Nancy. W życiu szła naprzód rozpychając się łokciami, otwierając nieznane wielu innym przejścia, by wymknąć się z zastawianych sideł.
Poznała dobro i zło, ból i radość. Niespotykany instynkt, który prowadził ją w życiu od okresu dzieciństwa i młodości, często chronił ją przed niebezpieczeństwem. Tajemnica tych odległych czasów była znana tylko José Vicente Dominici. Jej aktualny mąż i syn Sean niewiele wiedzieli o jej przeszłości. Tak, wizerunek odbity przez lustro był naprawdę przyjemny. Krótka suknia, w kształcie tuniki, podkreślała sylwetkę zwinną, o miękko zarysowanych liniach, czarne pończochy i czerwone zamszowe pantofelki ozdabiały parę wspaniałych nóg. Jej szare oczy były spokojne i pogodne. Nancy była gotowa na przyjęcie najsławniejszej aktualnie wysłanniczki „New York Magazine”, aby udzielić jej wywiadu, który przeczyta cała Ameryka, a prasa na całym świecie dokona przedruku.
Wyjęła pudełeczko z kasy pancernej, otworzyła i rozbłysnął czysty, aksamitny rubin wraz z perłą o księżycowym blasku, dzieło Bulgariego, pierścionek na mały palec, który podkreślał piękno jej dłoni.
Zamknęła kasę pancerną i po naciśnięciu przycisku wysunęła się lakierowana drewniana ścianka imitująca przedłużenie szafy. Banalna skrytka, którą nawet złodziej amator odkryłby bez trudu. Ale systemy bezpieczeństwa w domu były o wiele skuteczniejsze: poczynając od strażników, którzy zmieniali się co cztery godziny i z dwupiętrowego domu państwa Carr czynili fortecę nie do zdobycia.
Nancy zeszła do salonu, w którym Taylor czytał „USA Today”. Mężczyzna podniósł się i z uśmiechem zachwytu wyszedł jej na spotkanie.
– Jesteś doskonała – to odpowiednie określenie – powiedział biorąc jej dłoń i unosząc do ust.
– Komplement profesora – zakpiła.
– Wolałabyś tyradę w stylu Cyrano de Bergerac?
– Nie, wolę cię takim, jakim jesteś – racjonalnym i konkretnym.
– Z drugiej strony twoja doskonałość wynika ze szczęśliwego połączenia piękna, wdzięku i uroku.
Nancy uśmiechnęła się do tego pięknego pięćdziesięciolatka z wdziękiem bardzo europejskim, swojego męża, i była wdzięczna losowi, że pozwolił jej go spotkać.
Taylor poza tym, że był przystojnym mężczyzną, był też cenionym specjalistą w zakresie ekonomii międzynarodowej na Yale University. Ale przede wszystkim była to konkretna, niezastąpiona i stała obecność kochanka, którego zainteresowanie nią nigdy podczas dwudziestu lat małżeństwa nie osłabło.
– Ty też jesteś nadzwyczajny – powiedziała całując go czule.
– Koniec ceremoniału – odpowiedział zmieszany komplementem. Taylor objął ją delikatnie, aby nie zniszczyć pracy Nancy, tego umiejętnego wyważenia wszystkich elementów.
Wkrótce miała przyjść Nathalie Goodman, aby przeprowadzić z nią wywiad, i musiała być doskonała.
– Zdenerwowana? – zapytał podając jej bourbona.
Nancy wzięła kieliszek. Uważała, że bourbon w trudnych momentach jest wspaniałym lekarstwem na osłabienie napięcia.
– Nie zdenerwowana. Czujna – odpowiedziała. – Jak przed egzaminem.
– Boisz się pułapek?
– Boję się nieprzewidzianego.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – próbował ją przekonać.
– Pesymizm jest moją najlepszą bronią. Lepiej podchodzić do problemów tak, jakby były nie do rozwiązania.
Nancy była przyzwyczajona do spotkań z dziennikarzami. Kiedy została wybrana liderem demokratów w Queens, miała wiele do czynienia z miejscowymi dziennikarzami, którzy nawet jeśli byli po jej stronie, atakowali ją ostro, próbując zapędzić w kozi róg. Ale z Goodman było inaczej i nie tylko dlatego, że „New York Magazine” był liczącym się dziennikiem, ale ponieważ dziennikarka była osobą perfidną. Bardziej nienawidziła sukcesów innych kobiet, niż kochała własne liczne osiągnięcia. Zniszczyła niejedną reputację, a zainteresowane ciągle jeszcze zbierały resztki skorup w próżnym wysiłku zlepienia ich. Prawdopodobnie będzie chciała i ją użądlić. Przewidywać najgorsze i doceniać przeciwnika – to była jej filozofia życiowa. Tych parę osób, które szanowała w swoim życiu, nauczyło ją, że przeciwnicy zawsze są nas godni.
Читать дальше