– Szczerze mówiąc, nie wiem, jak długo będzie istnieć Ameryka
– kontynuował nieustraszenie. – Zgadzam się, że nie możemy trwać wiecznie, skoro sam świat ma ulec kiedyś zagładzie. Ale wiem na pewno, że będziemy istnieć i odnosić tryumfy jeszcze bardzo, bardzo długo.
– Jak długo? – drażnił go stary bluźnierca z błyskiem złośliwej radości w oku. – Krócej niż żaby?
– Znacznie dłużej niż pan i ja – wypalił niezbyt zręcznie Nately.
– Tylko tyle? To niewiele, jeżeli uwzględnić pańską odwagę i naiwność oraz mój bardzo podeszły wiek.
– Ile ma pan lat? – spytał Nately, mimo woli coraz bardziej zaintrygowany i urzeczony staruchem.
– Sto siedem – roześmiał się stary serdecznie na widok obrażonej miny Nately'ego. – Widzę, że w to pan również nie wierzy.
– Nie wierzę ani jednemu pańskiemu słowu. – Nately złagodził swoją wypowiedź nieśmiałym uśmiechem. – Wierzę tylko w to, że Ameryka wygra wojnę.
– Przywiązuje pan zbyt dużą wagę do wygrywania wojen
– szydził niechlujny, niegodziwy staruch. – Prawdziwa sztuka polega na przegrywaniu wojen i na tym, żeby wiedzieć, które wojny można przegrywać. Włochy od stuleci przegrywają wojny i niech pan popatrzy, jak dobrze na tym wychodzą. Francja wygrywa wojny i znajduje się w stanie ciągłego kryzysu. Niemcy przegrywają i kwitną. Niech pan spojrzy na naszą historię ostatnich lat. Włochy wygrały w Abisynii i natychmiast wpadły w poważne tarapaty. Zwycięstwo zrodziło w nas taką manię wielkości, że pomogliśmy rozpętać wojnę światową, której nie mieliśmy szansy wygrać. Teraz jednak, kiedy znowu przegrywamy, wszystko idzie ku lepszemu i jeżeli tylko uda nam się ponieść klęskę, na pewo znowu będziemy górą.
Nately wpatrywał się w starego z osłupieniem.
– Naprawdę nie rozumiem pana – powiedział. – Mówi pan jak szaleniec.
– Ale za to zachowuję się jak człowiek normalny. Byłem faszystą, kiedy rządził Mussolini, i jestem antyfaszystą, odkąd go obalono. Byłem fanatycznie proniemiecki, kiedy przyszli tu Niemcy, żeby nas bronić przed Amerykanami, a teraz, kiedy przyszli Amerykanie, żeby nas bronić przed Niemcami, jestem fanatycznie proamerykański. Mogę pana zapewnić, mój oburzony przyjacielu – mądre, pogardliwe oczy starego zapłonęły jeszcze żywiej, a coraz bardziej przestraszony Nately nie mógł wydobyć z siebie słowa – że pan i pański kraj nie znajdą we Włoszech bardziej oddanego zwolennika ode mnie, ale tylko tak długo, jak długo pozostaniecie we Włoszech.
– Ależ pan jest dwulicowcem! – zawołał Nately z niedowierzaniem. – Chorągiewką na dachu! Bezwstydnym, pozbawionym skrupułów oportunistą!
– Mam sto siedem lat – przypomniał mu stary łagodnie.
– Czy nie ma pan żadnych zasad?
– Oczywiście, że nie.
– Żadnej moralności?
– Ależ ja jestem człowiekiem bardzo moralnym – zapewnił go stary łajdak z żartobliwą powagą, gładząc nagie biodro rozłożonej kusząco na drugiej poręczy fotela kształtnej czarnulki ze ślicznymi dołeczkami w buzi. Uśmiechnął się do Nately'ego sarkastycznie, siedząc między dwiema nagimi dziewczynami i obejmując je władczym gestem w aurze samozadowolenia i wyświechtanego splendoru.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Nately z urazą, starając się uparcie widzieć starego w oderwaniu od dziewczyn. – Po prostu nie mogę w to uwierzyć.
– Jest to najszczersza prawda. Kiedy Niemcy wkraczali do miasta, tańczyłem na ulicach jak młodziutka balerina i o mało nie zerwałem sobie płuc wykrzykując: Heil Hitler! Powiewałem nawet małą hitlerowską chorągiewką, którą wyrwałem ślicznej małej dziewczynce, kiedy jej matka odwróciła się na chwilę. Gdy Niemcy opuścili miasto, pospieszyłem witać Amerykanów z butelką doskonałego koniaku i koszykiem kwiatów. Koniak był oczywiście dla mnie, a kwiaty dla naszych wyzwolicieli. W pierwszym samochodzie jechał bardzo sztywny, nadęty stary major i trafiłem go prosto w oko czerwoną różą. Wspaniały rzut! Trzeba było widzieć, jak podskoczył.
Nately jęknął i zerwał się zdumiony na równe nogi, czując, że krew odpływa mu z twarzy.
– Major… de Coverley! – krzyknął.
– Zna go pan? – spytał stary uradowany. – Co za czarujący zbieg okoliczności!
Nately był tak oszołomiony, że go nie słyszał.
– Więc to pan zranił majora… de Coverley! – zawołał przerażony i oburzony. – Jak pan mógł zrobić coś podobnego? Piekielny staruch zachował niezmącony spokój.
– Jak mogłem tego nie zrobić, chciał pan spytać. Trzeba było zobaczyć tego zarozumiałego starego nudziarza, jak siedział w aucie godnie niczym sam Wszechmogący, z tą swoją wielką, surową głową i głupią, uroczystą miną. Niezwykle kuszący cel! Trafiłem go w oko różą American Beauty. Uznałem, że będzie najodpowiedniejsza. Nie sądzi pan?
– To było okropne, co pan zrobił! – krzyknął Nately z wyrzutem. – To wstrętny, zbrodniczy postępek! Major… de Coverley jest oficerem naszej eskadry!
– Naprawdę? – droczył się z nim niepoprawny staruch szczypiąc swój ostry podbródek z udaną skruchą. – W takim razie musi mi pan przyznać, że jestem bezstronny. Kiedy wjeżdżali Niemcy, omal nie zasztyletowałem młodego, krzepkiego oberleutnanta gałązką szarotki.
Nately był przerażony i oszołomiony niezdolnością wstrętnego starucha do zrozumienia bezmiaru swego przestępstwa.
– Czy nie zdaje pan sobie sprawy z tego, co pan zrobił? – beształ go gwałtownie. – Major… de Coverley jest cudownym, szlachetnym człowiekiem i wszyscy go uwielbiają.
– Jest śmiesznym starym głupcem i nie ma prawa zachowywać się jak śmieszny młody głupiec. Co się z nim dzieje teraz? Nie żyje?
– Nikt nie wie. Gdzieś zniknął – odpowiedział Nately cicho, z nabożnym lękiem.
– A widzi pan? Do czego to podobne, żeby człowiek w jego wieku narażał tę resztkę życia, jaka mu pozostała, dla czegoś tak absurdalnego jak ojczyzna.
Nately natychmiast znów był gotów do walki.
– Narażanie życia dla ojczyzny nie jest absurdem – oświadczył.
– Naprawdę? – spytał stary. – A co to jest ojczyzna? Ojczyzna jest to kawałek ziemi otoczony ze wszystkich stron granicami, zazwyczaj nienaturalnymi. Anglicy umierają za Anglię, Amerykanie za Amerykę, Niemcy za Niemcy, Rosjanie za Rosję. W tej wojnie bierze teraz udział pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt krajów. To chyba niemożliwe, żeby było aż tyle krajów, za które warto umierać?
– Jeżeli dla czegoś warto żyć, to warto za to i umrzeć-powiedział
Nately.
– A jeżeli za coś warto umrzeć, to tym bardziej warto dla tego żyć
– odpowiedział stary bluźnierca. – Wie pan, jest pan tak czystym i naiwnym młodzieńcem, że prawie mi pana żal. Ile pan ma lat? Dwadzieścia pięć? Dwadzieścia sześć?
– Dziewiętnaście – odpowiedział Nately. – W styczniu skończę dwadzieścia.
– Jak pan doczeka.
Stary potrząsnął głową, przybierając na chwilę ten sam wrażliwy, zamyślony wyraz twarzy co rozdrażniona, zrzędna, stara kobieta.
– Zabiją pana, jak pan nie będzie uważać, a widzę, że pan nie będzie. Dlaczego nie pójdzie pan po rozum do głowy i nie spróbuje postępować tak jak ja? Może pan też by dożył stu siedmiu lat.
– Lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach – zadeklamował Nately wyniośle i tryumfalnie. – Myślę, że słyszał pan to powiedzenie.
– Oczywiście – uśmiechnął się znowu przewrotny starzec. – Ale obawiam się, że pan coś pomylił. Lepiej jest żyć stojąc, niż umrzeć na kolanach. Tak brzmi to powiedzenie.
Читать дальше