– I kto ma zginąć przy wykonywaniu zadania? l dlaczego?
– Tak, nawet to. Nie mamy prawa kwestionować…
– Jesteś nienormalny!
– …nie mamy prawa kwestionować.
– Czy naprawdę uważasz, że troskę o to, jak: dlaczego zostanę zabity, powinienem pozostawić pułkownikowi Carthcartowi? Naprawdę tak myślisz?
– Tak – upierał się Clevinger już z mniejszym przekonaniem.
– Są ludzie, którym powierzono wygranie tej wojny i którzy o wiele lepiej od nas wiedzą, jakie cele należy bombardować.
– Mówimy o dwóch różnych sprawach – odpowiedział Yossarian znużonym głosem. – Ty mówisz o stosunku wojsk lotniczych do piechoty, a ja mówię o moim stosunku do pułkownika Cathcarta. Ty mówisz o tym, że trzeba wygrać wojnę, a ja o tym, że trzeba wygrać wojnę i pozostać przy życiu.
– Otóż to – przerwał mu tryumfalnie Clevinger. – I jak ci się wydaje, co jest ważniejsze?
– Dla kogo? – odciął się Yossarian. – Czas spojrzeć prawdzie w oczy, Clevinger. Nieboszczyka guzik obchodzi, kto wygrał wojnę. Clevinger siedział przez chwilę jak spoliczkowany.
– Gratuluję! – zawołał z goryczą i cieniutka mlecznobiała obwódka ściągnęła jego wargi bezkrwistą pętlą. – Trudno wyobrazić sobie filozofię, która byłaby bardziej na rękę naszym wrogom.
– Wrogiem jest każdy – odparł Yossarian z przemyślaną precyzją
– kto zamierza cię zabić, niezależnie od tego, po której jest stronie, a to obejmuje również pułkownika Cathcarta. Nie zapominaj o tym, bo im dłużej będziesz o tym pamiętał, tym dłużej możesz pozostać przy życiu. Ale Clevinger zapomniał i teraz nie żył. Był tak oburzony tym, co zaszło, że Yossarian nie odważył się już przyznać, że epidemia biegunki, która spowodowała kolejne nieprzewidziane odroczenie akcji, była również jego dziełem. Jeszcze bardziej oburzony był Milo na myśl, że ktoś znowu struł jego eskadrę, i zdenerwowany przybiegł do Yossariana po pomoc.
– Proszę cię, wywiedz się od kaprala Snarka, czy znowu nie nakładł mydła do batatów – poprosił ukradkiem. – Kapral Snark ma do ciebie zaufanie i powie ci prawdę, jak mu dasz słowo, że nikomu nie powiesz. A jak ci powie, natychmiast przyjdź i powiedz mi.
– Oczywiście, że dodałem mydła do batatów – przyznał się kapral Snark. – Przecież sam mnie o to prosiłeś, nie? Mydło do prania to najlepszy sposób.
– On przysięga na Boga, że nie miał z tym nic wspólnego
– poinformował Mila Yossarian.
Milo z powątpiewaniem wydął wargi.
– Dunbar mówi, że Boga nie ma.
Wszystkie nadzieje zawiodły. W połowie drugiego tygodnia wszyscy w eskadrze upodobnili się do Joego Głodomora, który był zwolniony od lotów bojowych i krzyczał okropnie przez sen. On jeden w eskadrze mógł spać. Po całych nocach lotnicy kręcili się w ciemnościach wokół namiotów jak nieme zjawy z papierosami. W ciągu dnia stojąc w bezczynnych, zrezygnowanych grupkach gapili się na linię frontu zaznaczoną na mapie albo na nieruchomą postać doktora Daneeki, który siedział przed zamkniętym ambulatorium pod makabrycznym napisem. Zaczęli wymyślać ponure, nieśmieszne dowcipy i katastroficzne pogłoski o klęsce, jaka ich czeka w Bolonii.
Yossarian będąc na gazie przysiadł się któregoś wieczoru w klubie oficerskim do pułkownika Korna, żeby z nim pożartować na temat nowej armaty Lepaga sprowadzonej przez Niemców.
– Co to za armata Lepaga? – spytał zaintrygowany pułkownik Korn.
– Nowa armata klejowa Lepaga, kaliber trzysta czterdzieści cztery milimetry – odpowiedział Yossarian. – Skleja w powietrzu cały szyk samolotów w jedną masę.
Pułkownik Korn oburzony wyrwał łokieć z uścisku palców Yossariana.
– Puść mnie, ty idioto! – krzyknął ze złością, patrząc z mściwą aprobatą, jak Nately podskakuje z tylu do Yossariana i odciąga go na bok. – Kto to jest ten wariat? – spytał.
Pułkownik Cathcart zarechotał radośnie.
– To ten, któremu kazał pan dać medal za Ferrarę. Kazał mi pan też awansować go na kapitana, pamięta pan? Ma pan teraz za swoje.
Nately był dużo lżejszy i z największym trudem ciągnął zataczającego się Yossariana ku wolnemu stolikowi.
– Czyś ty zwariował? – syczał mu do ucha przestraszony. – To był pułkownik Korn. Czyś ty zwariował?
Yossarian chciał się jeszcze napić i obiecał wyjść spokojnie, pod warunkiem, że Nately przyniesie mu jeszcze jedną whisky. Potem posyłał go jeszcze dwa razy. Kiedy wreszcie Nately wyciągnął go do drzwi, z dworu wszedł kapitan Black, tupiąc mocno mokrymi butami po drewnianej podłodze i ociekając wodą jak spadzisty dach.
– O rany, ale dostaniecie teraz, skurwiele, za swoje! – obwieścił radośnie, rozchlapując kałużę, jaka utworzyła się wokół jego stóp. – Przed chwilą telefonował do mnie pułkownik Korn. Wiecie, co przygotowali na was w Bolonii? Cha! Cha! Mają tam nową armatę klejową Lepaga, która skleja w powietrzu cały szyk samolotów w jedną masę.
– O Boże, więc to prawda! – wrzasnął Yossarian i przerażony przypadł do Nately'ego.
– Boga nie ma – zareplikował spokojnie Dunbar, zbliżając się nieco chwiejnym krokiem.
– Hej, pomóż mi, dobrze? Muszę go zaciągnąć do jego namiotu.
– Kto tak powiedział?
– Ja tak mówię. O rany, zobacz, jaki deszcz.
– Musimy skądś wziąć auto.
– Ukradnijcie samochód kapitana Blacka – odezwał się Yossarian. – Ja zawsze tak robię.
– Nie da się ukraść żadnego auta. Odkąd zacząłeś kraść pierwszy z brzegu samochód, kiedy tylko był ci potrzebny, wszyscy zabierają kluczyki.
– Wskakujcie – powiedział pijany Wódz White Halfoat, który podjechał krytym jeepem. Zaczekał, aż wcisną się do środka, i ruszył tak gwałtownie, że rzuciło ich wszystkich do tyłu. Ryknął śmiechem w odpowiedzi na ich przekleństwa. Wyjechawszy z parkingu pognał prosto jak strzelił i władował się na nasyp po drugiej stronie drogi. Pasażerowie polecieli do przodu tworząc bezładny kłąb ciał i znowu obrzucili go przekleństwami.
– Zapomniałem skręcić – wyjaśnił.
– Lepiej uważaj, jak jedziesz – ostrzegł go Nately. – Może byś tak włączył światła.
Wódz White Halfoat cofnął się, zakręcił i wystrzelił jak z procy na pełnym gazie. Koła piszczały po asfaltowej nawierzchni szosy.
– Nie tak szybko – upomniał go Nately.
– Pojedźmy najpierw do waszej eskadry, to pomogę ci położyć go do łóżka, a potem będziesz mnie mógł odwieźć do mojej eskadry.
– Kto ty jesteś, do cholery?
– Dunbar.
– Hej, włącz światła – krzyczał Nately. – I patrz na drogę!
– Czego się czepiacie? Czy jest tam Yossarian? Gdyby nie on, to bym was, drani, wcale nie zabrał. – Wódz White Halfoat odwrócił się do tyłu i rozglądał się po samochodzie.
– Patrz na drogę!
– Yossarian! Jesteś tam?
– Jestem, Wodzu. Jedźmy do domu. Skąd ta pewność? Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Widzisz? Mówiłem ci, że on tu jest.
– Na jakie pytanie?
– W sprawie tego, o czym rozmawialiśmy.
– Czy to było coś ważnego? Bóg mi świadkiem, że nie pamiętam.
– Boga nie ma.
– O tym właśnie rozmawialiśmy – zawołał Yossarian. – Skąd ta pewność?
– Hej, a czy masz pewność, że włączyłeś światła? – krzyknął
Nately.
– Włączyłem, włączyłem. Czego on ode mnie chce? To przez ten deszcz na szybie wydaje się, że jest ciemno.
– Deszcz, cudowny deszcz.
– Mam nadzieję, że nigdy nie przestanie padać. Deszczu…
Читать дальше