– Wyłączcie lampę – rzucił przez ramię niskim, spokojnym głosem. – Trudno z tym wytrzymać.
Kapelan posłał mu słaby uśmiech wdzięczności.
– Dziękuję, l kran też, jeżeli można prosić.
– Kran zostawcie – powiedział oficer. – To mi nie przeszkadza.
– Podciągnął nieco nogawki spodni, jakby chciał zachować ich nienaganny kant. – Czy można wiedzieć – spytał obojętnie – jakie wyznanie ksiądz reprezentuje?
– Jestem anabaptystą.
– Nie sądzi ksiądz, że to dosyć podejrzana religia?
– Podejrzana? – naiwnie spytał zaskoczony kapelan. – Dlaczego?
– Po pierwsze, ja nic o niej nie wiem. Z tym musi się ksiądz zgodzić, prawda? Czy to nie jest dosyć podejrzane?
– Nie wiem – wyjąkał dyplomatycznie kapelan. Brak dystynkcji na mundurze oficera wprawiał go w zakłopotanie, gdyż nie bardzo wiedział, jak się do niego zwracać. Kto to jest? I jakie ma prawo poddawać go przesłuchaniu?
– Uczyłem się kiedyś łaciny, proszę księdza. Myślę, że dobrze będzie uprzedzić księdza o tym, zanim zadam następne pytanie. Czy słowo anabaptysta nie znaczy po prostu, że nie jest ksiądz baptystą?
– Nie, proszę pana. To znaczy dużo więcej.
– Czy ksiądz jest baptystą?
– Nie.
– Więc ksiądz nie jest baptystą?
– Nie.
– Nie rozumiem więc, po co ksiądz się o to sprzecza. Sam ksiądz to przyznał. Jednak fakt, że nie jest ksiądz baptystą, nie mówi nam jeszcze nic na temat tego, kim ksiądz jest, prawda? Może ksiądz być wszystkim lub niczym. – Pochylił się nieco, przechodząc na ostry, znaczący ton.
– Może ksiądz być nawet Washingtonem Irvingiem, prawda?
– Washingtonem Iryingiem? – powtórzył kapelan zdumiony.
– Nie wygłupiajcie się, Washington – wtrącił się gniewnie korpulentny pułkownik. – Dlaczego nie wyłożycie kawy na ławę? Wiemy, że ukradliście tego dorodnego pomidora.
Po krótkim szoku kapelan zachichotał z nerwową ulgą.
– Ach, więc o to chodzi! – zawołał. – Teraz zaczynam rozumieć. Ja nie ukradłem tego dorodnego pomidora, panie pułkowniku. Dał mi go pułkownik Cathcart. Może go pan nawet spytać, jeżeli mnie pan nie wierzy.
W drugim końcu pokoju otworzyły się drzwi i pułkownik Cathcart zjawił się w piwnicy, jakby wyszedł z szafy.
– Czołem, pułkowniku. On twierdzi, że pan dał mu tego dorodnego pomidora. Czy to prawda?
– Dlaczego miałbym mu dawać dorodnego pomidora? – odpowiedział pułkownik Cathcart.
– Dziękuję panu, pułkowniku. To wystarczy.
– Nie ma za co, pułkowniku – odpowiedział pułkownik Cathcart i wyszedł z piwnicy zamykając za sobą drzwi.
– No i co? Co ksiądż ma teraz do powiedzenia?
– On mi go dał! – wysyczał kapelan zawziętym i zarazem pełnym strachu szeptem. – On mi go dał!
– Chyba nie zarzuca ksiądz kłamstwa przełożonemu?
– Dlaczego przełożony miałby panu dawać dorodnego pomidora?
– Czy dlatego usiłował go pan podsunąć sierżantowi Whitcombowi? Dlatego że był kradziony?
– Nie, nie, nie – zaprotestował kapelan zastanawiając się rozpaczliwie, dlaczego tamci nie rozumieją. – Dałem go sierżantowi Whitcombowi, ponieważ nie wiedziałem, co z nim zrobić.
– To po co go ksiądz ukradł pułkownikowi Cathcartowi, jeżeli nie wiedział ksiądz, co z nim zrobić?
– Ja go nie ukradłem pułkownikowi Cathcartowi!
– Gdyby go ksiądz nie ukradł, to nie byłby ksiądz winien.
– Ja nie jestem winien.
– Nie przesłuchiwalibyśmy księdza, gdyby ksiądz nie był winien.
– Nie wiem – jęknął kapelan wyłamując palce i potrząsając opuszczoną, umęczoną głową.
– On myśli, że mamy za dużo czasu – warknął major.
– Proszę księdza – podjął oficer bez dystynkcji swobodniejszym tonem, wyjmując z otwartej teczki zapisany na maszynie arkusz żółtego papieru – mam tutaj podpisane zeznanie pułkownika Cathcarta stwierdzające, że pan mu ukradł tego dorodnego pomidora. – Odwracając arkusz przełożył go na drugą stronę teczki i wziął następną kartkę. – A tutaj mam notarialne oświadczenie sierżanta Whitcomba, który stwierdza, że poznał, iż pomidor jest kradziony, po sposobie, w jaki ksiądz usiłował się go pozbyć.
– Przysięgam na Boga, że go nie ukradłem – zarzekał się kapelan w udręce, bliski łez. – Daję panu moje najświętsze słowo, że to nie był kradziony pomidor.
– Czy ksiądz wierzy w Boga?
– Tak jest. Oczywiście, że wierzę.
– To dziwne, proszę księdza – powiedział oficer wyjmując z teczki następną żółtą kartkę zapisaną na maszynie – ponieważ mam tutaj w ręku inne oświadczenie pułkownika Cathcarta, w którym stwierdza on pod przysięgą, że odmówił ksiądz prowadzenia modłów w sali odpraw przed każdym lotem bojowym.
Kapelan przez chwilę spoglądał nieprzytomnie, ale zaraz skinął głową przypomniawszy sobie sprawę.
– To było niezupełnie tak, proszę pana – pośpieszył z wyjaśnieniem. – Pułkownik Cathcart sam zrezygnował z tego pomysłu, z chwilą kiedy uświadomił sobie, że szeregowcy modlą się do tego samego Boga co oficerowie.
– Co zrobił? – wykrzyknął oficer nie wierząc własnym uszom.
– Co za bzdury! – oświadczył rumiany pułkownik odsuwając się od kapelana z godnością i obrzydzeniem.
– Czy on liczy na to, że mu uwierzymy? – zawołał major z niedowierzaniem.
Oficer bez dystynkcji roześmiał się kwaśno.
– Czy ksiądz się aby nieco nie zagalopował? – spytał z pobłażliwym, nieprzyjaznym uśmiechem.
– Ależ to prawda! Przysięgam, że to prawda.
– Tak czy owak, nie ma to większego znaczenia – odpowiedział oficer nonszalancko i znowu sięgnął do otwartej teczki pełnej papierów. – Nie pamiętam już, czy w odpowiedzi na moje pytanie ksiądz powiedział, że wierzy w Boga?
– Tak jest. Tak powiedziałem. Wierzę w Boga.
– W takim razie to naprawdę bardzo dziwne, ponieważ poiadam tutaj inne oświadczenie pułkownika Cathcarta stwierdzające, iż powiedział ksiądz do niego, że ateizm nie jest karalny. Czy przypomina ksiądz sobie, żeby wygłaszał podobne zdanie wobec kogoś?
Kapelan kiwnął głową bez namysłu, uważając, że w tej sprawie stoi na pewnym gruncie.
– Tak jest – powiedział – wypowiadałem takie zdanie. I to jest prawda. Ateizm nie jest karalny.
– Ale to jeszcze nie powód, żeby to rozgłaszać, prawda, proszę księdza? – odparował oficer cierpko i marszcząc czoło sięgnął do teczki po kolejną notarialnie potwierdzoną stronicę. – A tutaj mam inne złożone pod przysięgą zeznanie sierżanta Whitcomba stwierdzające, że był ksiądz przeciwny jego planowi wysyłania listów kondolencyjnych z podpisem pułkownika Cathcarta do najbliższej rodziny poległych, rannych lub zaginionych żołnierzy. Czy to prawda?
– Tak jest, byłem temu przeciwny – odpowiedział kapelan. – I jestem z tego dumny. Te listy są nieszczere i nieuczciwe. Ich jedynym celem jest przysporzenie chwały pułkownikowi Cathcartowi.
– A co to za różnica? – odpowiedział oficer. – Ważne jest to, że przynoszą ulgę i pocieszenie rodzinom, które je otrzymują. Rozumowanie księdza jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe.
Kapelana zatkało i nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Zwiesił głowę czując się przybity swoją nieumiejętnością wysławiania się i naiwnością.
Rumiany, zażywny pułkownik energicznie zrobił krok do przodu tknięty nagłym olśnieniem.
– A może by mu tak wytrząsnąć ten cholerny mózg? – zaproponował ze zdrowym entuzjazmem.
Читать дальше