Joseph Heller - Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”
Здесь есть возможность читать онлайн «Joseph Heller - Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22” — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Na parterze samego Flatiron Building usytuowane było, jak mi się zdaje, duże centralne biuro Western Union z szatnią dla czterdziestu albo pięćdziesięciu pracowników, którzy przebierali się tam w różnych godzinach, w zależności od tego, jaki mieli rozkład pracy. Tam paliłem moje pierwsze papierosy – spudy, a potem koole. Przed rozpoczęciem pracy nie wyobrażałem sobie, że w dzielnicach biurowych istnieją takie rzeczy jak urzędy telegraficzne, i że całe watahy posłańców biegają w tę i z powrotem, roznosząc telegramy. Na filmach zawsze jeździli na rowerach. Pierwszego dnia pracy ruszyłem przećwiczoną wcześniej trasą ze szkoły na stację metra, zameldowałem się i przebrałem w jednym biurze, zgłosiłem do pracy w drugim i tak zaczęło się moje dojrzewanie w mieście.
Nietutejszym powinienem chyba wyjaśnić, że mówiąc o mieście, nowojorczycy mają często po wielkopańsku na myśli wyłącznie Manhattan.
Bardzo szybko nauczyłem się wielu rzeczy. Po pierwsze, jak już wspomniałem, że telegramy dostarcza się pieszo, po drugie, że te dostarczane do biur nie wymagają podpisu ani potwierdzenia odbioru i że nie tylko przynosimy telegramy, lecz równie często wzywani jesteśmy sygnałem elektrycznym i kodem do konkretnych pomieszczeń recepcyjnych w biurowcach, aby odebrać wystukane na żółtych blankietach teksty depesz, które powinny zostać wysłane dalekopisem pod inne adresy. Tym, którzy nie wiedzą, a których to interesuje, wyjaśnię, że słowa telegramu wychodziły z dalekopisu na pasku papieru mniej więcej półcalowej szerokości, operatorzy zaś nalepiali te paski na żółte blankiety, wkładali do kopert i wręczali pracującym przy stołach ludziom, a oni grupowali je według miejsca przeznaczenia i przekazywali temu z nas, który czekał pierwszy w kolejce. Dość rychło odkryłem, że w wyniku wprowadzenia gwarantowanej minimalnej stawki godzinowej nie trzeba było specjalnie się śpieszyć – inaczej niż w minionej epoce, znanej z opowiadań weteranów, którym płacono w zależności od liczby dostarczonych depesz: posłańcy pracowali, jeśli można tak powiedzieć, na akord i mogli zarobić mniej albo więcej, w zależności od tego, czy mieli szczęście.
Nauczyłem się, choć z pewnym trudem, przezwyciężać nieuniknioną u nowicjusza odrazę przy zaciąganiu się papierosowym dymem i wpadłem w nałóg. (Szesnaście lat później, po trzydziestce, zerwałem z nim, kiedy cena paczki wzrosła do dwudziestu sześciu centów i w tym samym tygodniu opublikowano pierwsze raporty na temat raka płuc). Dowiedziałem się, że Piąta Aleja dzieli elegancko Manhattan na East i West Side -przydatna informacja, której raz usłyszawszy, już się nie zapomina – oraz że ulice i aleje są porządnie ponumerowane i ich liczba zmniejsza się aż do zera, w którym to miejscu ulice zaczynają nosić nazwy i trzeba wysilić pamięć. Po latach trafiłem na wyjątek od tej metodycznej numeracji – zdumiewające skrzyżowanie w Greenwich Village, gdzie wskutek skomplikowanego splotu czynników, które natychmiast po zrozumieniu wypadają z pamięci, Dziesiąta Zachodnia spotyka się z Czwartą Zachodnią. Nigdy się nie dowiedziałem, co takiego wytwarza większa część odwiedzanych przeze mnie regularnie firm, żeby uzasadnić koszty swojego funkcjonowania. Fabryka dywanów była fabryką dywanów, ale w wielu innych miejscach nie było to takie jasne. Najdłużej intrygował mnie American Woolen Building, największy chyba i najludniejszy w naszym sektorze gmach, nie sposób było bowiem uwierzyć, że wszystkie firmy, które tam odwiedzałem, były w jakiś sposób związane z przemysłem wełnianym.
Pewnego razu, oddelegowany do innego biura, odkryłem Washington Market, o którym nigdy nie słyszałem, położony wtedy w Lower West Side targ, gdzie przeładowywano większość owoców i warzyw dostarczanych do miasta. To tam uświadomiłem sobie po raz pierwszy, jak wiele transakcji odbywa się między odległymi polami, na których hodowano owoce i warzywa, a warzywniakiem Lily Dashevsky przy Mermaid Avenue na Coney Island, gdzie moja matka mogła kupić i przynieść do domu to, co było jej potrzebne. Kiedy indziej zapuściłem się trochę dalej na północ w dzielnicy położonej przy Hudson River, a tam, możecie mi wierzyć lub nie, znajdowały się zakłady, w których zarzynało się świnie. Ja nie potrafiłem w to uwierzyć nawet wówczas, gdy się w nich znalazłem. Byłem zaskoczony tak samo, jak wszyscy, którym o tym opowiedziałem, ale wiem, że to prawda. Odór był silny i odrażający, a pracownicy ponurzy niczym strażnicy w więzieniu. Szybko zrozumiałem, czym są dobiegające z wnętrza zabudowań piskliwe odgłosy, i byłem wdzięczny, że nie muszę tam dłużej doręczać telegramów.
W pierwszym biurze Western Union zaprzyjaźniłem się z niskim i trochę starszym chłopakiem pracującym na pół etatu. Dojeżdżał z Bay Ridge w Brooklynie, gdzie nie mieszkali Żydzi i gdzie nie mieszkałoby im się zbyt przyjemnie, gdyby musieli.
Któregoś skwarnego popołudnia po pracy przekonałem się, jak bezczelny i otrzaskany chłopak w jego wieku może wejść pewnym krokiem do baru i wynieść stamtąd zimny, okryty rosą srebrny dzbanek piwa oraz kilka kufli. Tego dnia dowiedziałem się także, że niewiele rzeczy potrafi tak bajecznie odświeżyć jak lodowate piwo wypite w skwarne popołudnie, po pięciu godzinach harówki w Western Union.
Wracając z nim do Brooklynu linią metra West End, jedyną, którą podróżowali ludzie jadący do Bay Ridge, byłem często świadkiem masowego kulturowego fenomenu. Podważał on słuszność wygodnego dogmatu, każącego nam błędnie wierzyć, iż ludzie dochodzą do swoich przekonań w racjonalny i niezależny sposób. Na dużej stacji przesiadkowej wszyscy pasażerowie podróżujący do Bay Ridge i pobliskich przedmieść wysiadali z pociągu i wraz z nimi „wysiadały" wszystkie egzemplarze popołudniowych republikańskich gazet, przeważnie „World-Telegram" i „Journal-American"; podczas gdy liberalne demokratyczne gazety, takie jak „New York Post", a potem nowość zatytułowana „PM" jechały dalej ze swoimi czytelnikami do żydowskich dzielnic Borough Park, Bensonhurst i Coney Island.
W pracy doręczyciela telegramów rzadko kiedy zdarzały się jakieś ekscytujące albo zaskakujące momenty. Często zabawiałem się, pokonując swoją trasę w niezmiennym tempie, bez zatrzymywania się na czerwonym świetle i zmyślnie zmieniając kolejność doręczenia depesz, gdy widziałem, że musiałbym zaczekać. Byłem w tym całkiem dobry. Pewnego szczęśliwego popołudnia przy Players Club w Gramercy Park South, w pobliżu którego miałem doręczyć jakąś depeszę, przeżyłem radosny dreszcz, widząc i natychmiast rozpoznając postać schodzącą po schodkach i wzywającą taksówkę; był to Charles Coburn, aktor charakterystyczny, występujący w filmach w rodzaju The Devil and Miss Jones. Nie sposób było pomylić go z kim innym. W biurze zawrzało, gdy o tym opowiedziałem, a potem nie mogłem się doczekać, kiedy skończy się dzień pracy i podróż powrotna na Coney Island i będę mógł oznajmić całej rodzinie oraz wszystkim znajomym z bloku, że widziałem na własne oczy Charlesa Coburna. Modliłem się, żeby mi uwierzyli.
Innego dnia pracujący na pełnym etacie starszy posłaniec -starszy oznacza, że skończył szkołę średnią, miał dwadzieścia lub dwadzieścia jeden lat i po wprowadzeniu w roku 1940 ustawy o przymusowym poborze zaczynał się już martwić, czy nie zostanie powołany – wrócił do biura z apartamentu położonego niedaleko Gramercy Park z pieprzną historyjką o tym, jak został przyjęty przez mężczyznę i kobietę i poproszony przez mężczyznę o odbycie stosunku z kobietą. Nie zdradził nam nic więcej z wyjątkiem tego, że kobieta była oczywiście atrakcyjna. To, czy mówił prawdę, nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia; rozpalona młoda wyobraźnia wskazała mi kolejną wspaniałą nagrodę, czekającą na mnie w drodze ku dojrzałości.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.