Joseph Heller - Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”

Здесь есть возможность читать онлайн «Joseph Heller - Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Autobiograficzne dzieło ukazujące życie autora od dzieciństwa spędzonego na Coney Island, poprzez służbę w lotnictwie, studia, pracę i małżeństwo aż do wielkiej kariery literackiej zapoczątkowanej spektakularnym sukcesem ''Paragrafu 22''.

Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22” — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

4 Praca

Z różnych prac, które wykonywałem przed pójściem do wojska, tylko jedna, umundurowanego posłańca Western Union, była jak na warunki Coney Island czymś egzotycznym. Zatrudnienie się w charakterze pomocnika kowala było bardziej zaskakujące, ale zanim to zrobiłem, przynajmniej kilkunastu innych moich ziomków wyjechało już wcześniej na południe, aby pracować w stoczni marynarki wojennej Norfolk w Portsmouth w Wirginii. Póki tam nie trafiłem, nikt z nas nie podejrzewał, że w dalszym ciągu zatrudnia się kogoś takiego jak kowal, i to nie na torach wyścigów konnych, lecz w supernowoczesnej wielkiej amerykańskiej stoczni. Zatrudnieni tam inni mieszkańcy Coney Island pracowali w zawodach równie niezwykłych jak nieprzewidzianych – pomocników instalatorów, maszynistów i blacharzy – w fabrycznych hangarach, które zajmowały prawie cały płaski teren stoczni, z wyjątkiem suchych doków, gdzie przy kadłubach statków harowali bez przerwy malarze i takielarze. Nad główną bramą stoczni powiewał sztandar z napisem W jak WYDAJNOŚĆ, zdobyty jeszcze przed moim przyjazdem.

Zakwaterowano nas w pojedynczych pokojach w rozległym labiryncie jednopiętrowych drewnianych baraków, które czasami zdawały się ciągnąć bez końca. Trochę starszy od nas facet z Coney Island, który miał już papiery hydraulika, przyjechał tam swoim autem. Lepiej od nas opłacany i bardziej doświadczony w sprawach męsko-damskich, szybko przygruchał sobie panienkę, wesołą pulchną młodą blondynką pracującą w jednej z kawiarenek w mieście. Któregoś wieczoru przywiózł ją na krótko do swojego pokoju w naszym baraku i nazajutrz kazano mu się wynosić. Chłopak z innej części Brooklynu, z którym się zaprzyjaźniłem, też wpadł w jakieś kłopoty z powodu dziewczyny. Pewnego popołudnia, gdy skończyliśmy pracę, przyjechała policja i zabrała go na przesłuchanie; następnego dnia zniknęły jego rzeczy oraz on sam i tak oto bez słowa pożegnania znalazł się z powrotem w domu. Połączyło nas głównie upodobanie do muzyki klasycznej. W spokojne wirginijskie noce łapaliśmy na małych radiach muzykę nawet z nowojorskiej stacji WQXR. Będąc niezbyt wytrawnymi melomanami, spieraliśmy się z oburzeniem z bardziej doświadczonymi krytykami, przedkładającymi Bacha i Mozarta nad melodyjne romantyczne kompozycje Czajkowskiego i Cesara Francka, wówczas przez nas preferowane. Domyślam się, że od tego czasu jego smak również się wyrobił.

Muszę zaznaczyć, że to nie chęć wykręcenia się przed wojskiem zawiodła nas na południe do należącej do przemysłu obronnego stoczni w Wirginii, która nie dawała wcale odroczeń zwykłym pomocnikom. Po Pearl Harbor nie znałem prawie nikogo, kto chciałby uciec przed służbą. Nawet pulchny Marvin Winkler zapisał się do piechoty morskiej, kiedy tylko osiągnął odpowiedni wiek. (Ożenił się za to, zanim osiągnął odpowiedni wiek, przypomniał mi ostatnio; ponieważ nie miał jeszcze dwudziestu jeden lat, jego matka musiała towarzyszyć państwu młodym w urzędzie stanu cywilnego i swoim podpisem potwierdzić zgodę na zawarcie aktu. Tego rodzaju rodzicielskiej autoryzacji nie wymagano od panny młodej). Nie wynikało to również z patriotyzmu. Ani w wojsku, ani poza nim nie przypominam sobie żadnych patriotycznych apeli prócz tych, które wystosowywała nasza oficjalna propaganda; te ostatnie podejmowane były w ramach lekcji „wychowania obywatelskiego". Do pracy w przemyśle obronnym skłaniała nas raczej szansa kolosalnej podwyżki w stosunku do zarobków, które mogliśmy uzyskać gdzie indziej: w stoczni dostawaliśmy dolara za godzinę, pracując osiem godzin dziennie i czterdzieści tygodniowo. Ponadto można było zarobić o pięćdziesiąt procent więcej za nadgodziny w weekend: dwanaście dolców dziennie, jeśli chcieliśmy tyrać w sobotę i niedzielę, co dawało razem sześćdziesiąt cztery dolary za siedmiodniowy tydzień pracy! W Nowym Jorku mieliśmy szczęście, jeśli udało nam się zarobić dwadzieścia dolarów tygodniowo; mało który z nas wyciągał więcej. Trzydzieści było fortuną, i to fortuną, trafiającą się nielicznym szczęściarzom, którzy mieli wujów, starszych braci i szwagrów, prowadzących intratny interes i mogących ich zatrudnić.

W Wirginii już na samym początku postanowiliśmy naturalnie zasuwać w weekendy, w ten sposób można było bowiem najwięcej zarobić. Pracowaliśmy fizycznie i to było coś nowego. Po kilku tych siedmiodniowych tygodniach pracy wysłałem do domu swoją fotografię, na której wyglądam (dla wygłupu starałem się spotęgować to wrażenie) dość żałośnie. Otrzymawszy je, cała rodzina stwierdziła, że powinienem dać sobie spokój i zwiać z Norfolk jeszcze szybciej, niż to ostatecznie zrobiłem. Na zdjęciu wróciłem właśnie z roboty w stoczni i jestem chudszy niż wtedy, gdy wyjeżdżałem z Coney Island. Ubrany w nie uprasowane, za duże robocze spodnie i koszulę oraz metalowy fabryczny kask, rzeczy, które wybrał z przesadną troskliwością mój brat Lee – obaj kompletnie nie znaliśmy się na tego rodzaju odzieży – mam zbolałą trupią minę i podkrążone oczy. Łypiąc chytrze w bok okiem, udaję, że jestem skrajnie wyczerpany i ledwie trzymam się na nogach. Ta poza nie była całkiem fałszywa. W kuźni naprawdę dostawaliśmy w kość. Temperatura była wysoka, praca fizyczna na ogół ciężka, a smugi potu plamiące koszulę i żłobiące twarz jak najbardziej prawdziwe.

Moja siostra przypomniała sobie niedawno inną, o wiele wcześniejszą historię związaną z moimi ubraniami, która zupełnie wyleciała mi z głowy. Rzecz dotyczy elegancko zapakowanej walizki i dwutygodniowego wakacyjnego obozu, na który, ku mojemu zdumieniu, zostałem wysłany. Zorganizowano go w ramach charytatywnej akcji dla ubogich miejskich dzieci. Prawdopodobnie dowiedział się o niej Lee, wysłał podanie w moim imieniu i zostałem zakwalifikowany. Obóz pamiętam dość dobrze, nie przypominam sobie jednak w żadnym kontekście walizki. Moją rodzinę zdumiało i ubawiło, że po powrocie zapakowana była dokładnie tak samo porządnie jak przed wyjazdem. Nie przyszło mi po prostu do głowy, żeby ją rozpakować. Wyjąłem leżącą na górze szczoteczkę do zębów, grzebień i sportowy strój na pierwszy dzień i łącznie z tym, co miałem na sobie podczas podróży, udało mi się jakoś przetrwać całe dwa tygodnie. W końcu nikt nie kazał mi się rozpakowywać, wyjaśniałem.

I bez wątpienia lepiej było w ogóle nie ruszać walizki. Całe moje życie wyglądało tak samo – o wiele łatwiej było pozwolić, by inni ludzie zadbali za mnie o te sprawy. W książce „Ostatni rozdział" piszę o jednym z bohaterów, Yossarianie, że nie potrafił posłać łóżka i prędzej umarłby z głodu, niż coś ugotował. To czysta autobiografia.

Letni obóz, który miał być frajdą, stanowił dla mnie niezrozumiałą i doznawaną w samotności udrękę, której towarzyszyły nieustanne fizyczne uciążliwości: prycza nie była moim własnym łóżkiem; musiałem ją sam słać; rozpoczynaliśmy codziennie zajęcia wcześniej, niż miałem na to ochotę; bałem się pszczół; jezioro było zimne i mniej pławne niż ocean, do którego przywykłem, i miało śliskie dno; wszędzie roiło się od owadów, których nie znałem. Ekologia lasu była tajemnicza i mało pociągająca. Jak ja się cieszyłem z powrotu!

Dowiedziałem się znacznie później, że Mario Puzo miał podobne doświadczenia w mniej więcej tym samym wieku, ale jego reakcja była diametralnie różna od mojej. Obóz, na który go wysłano, sponsorowała inna organizacja charytatywna, Fundacja Świeżego Powietrza „New York Herald Tribune". Puzo wspomina swój pobyt w lesie jako być może najpiękniejszy okres w całym życiu – do momentu, przypuszczam, kiedy bezsporny sukces odniósł „Ojciec chrzestny" (notabene, jego trzecia powieść). Ale Mario uciekł na letni obóz z dusznego tygla i roztapiających się w upale kocich łbów Hell's Kitchen na Manhattanie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”»

Обсуждение, отзывы о книге «Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22”» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x