Odpływałem. Mój samochód był całkiem zmiażdżony, kabina ciężarówki, w którą uderzyłem, była pogięta, wydobywał się spod niej kierowca, na jego wystraszonej twarzy malowało się niedowierzanie, Reg starał się wyciągnąć mnie z samochodu, wołał mnie po imieniu i płakał na widok mojego zmasakrowanego ciała. Potem zapadła ciemność. A potem… wydobywałem się z macicy mojej nowej matki.
* * * * *
Podniosłem się. Chwiejnie stanąłem na nogach. Kręciło mi się we łbie, byłem oszołomiony, ale nie tylko od uderzenia w szybę. Oto nagle uświadomiłem sobie, że Reg nie był złym mężczyzną z moich snów. Był przyjacielem za życia i przyjacielem po śmierci. Respektując moją wolę, nie powiększał firmy. Nowe skrzydło świadczyło jedynie, że przynosiła dochody i rozrastała się tak, jak chciałem, że nie zaszły żadne dramatyczne zmiany, a jedynie ulepszenia istniejącego stanu. Czy Reg zachowywał ten stan przez szacunek dla mnie, czy może jego plany spaliły na panewce przez moje niezdecydowanie? Miałem wrażenie, że raczej przez szacunek dla mnie. Do tego Reg, zatwardziały stary kawaler, przyjaciel, który przyznał otwarcie, że dla niego zawsze istniała tylko jedna licząca się kobieta – moja żona – zdecydował się w końcu na ożenek. Nie był to tylko z jego strony szlachetny gest zaopiekowania się pogrążoną w smutku rodziną. Zrobił tak dlatego, że zawsze kochał Carol. Znał ją dużo wcześniej niż ja (to on mi ją przedstawił). Nasza rywalizacja o jej względy była bardzo zażarta. Gdy wygrałem, pozostał bliskim przyjacielem nas obojga.
Nasza spółka w interesach często przeżywała burzliwe kłótnie, rzadko jednak miały one większy wpływ na naszą przyjaźń. Praktycznie stało się to dopiero przy ostatnim konflikcie. Wiem, że gorzko go żałował. Tak jak ja teraz.
Obejrzałem się na samochód. Silnik zgasł, ale reflektory wciąż były włączone. Wzburzony pył osiadał, tworząc widoczne w snopach światła wiry. Zamrugałem oślepiony silnym blaskiem i potykając się wyszedłem poza światła reflektorów. Moje ślepia szybko przyzwyczaiły się do zmiany oświetlenia. Ujrzałem nieruchome ciało Rega, skulone pod rozbitą przednią szybą.
Sprawiał wrażenie martwego.
Jęknąwszy ze strachu, podbiegłem do samochodu i wskoczyłem na maskę. Jedna ręka Rega zwisała bezwładnie. Zalaną księżycową poświatą twarz miał zwróconą w moją stronę. Podczołgałem się i zacząłem zlizywać przepraszająco krew z porozcinanego policzka oraz ucha. Błagałem o wybaczenie za to, co zrobiłem, co myślałem. Nie umieraj, Reg, modliłem się. Nie umieraj bez sensu tak jak ja.
Reg stęknął i się poruszył. Otworzył oczy i spojrzał mi prosto w ślepia. Przysiągłbym, że przez chwilę mnie rozpoznał.
W jego rozszerzonych oczach pojawił się łagodny wyraz. Sprawiał wrażenie, że czytał w moich myślach, jak gdyby rozumiał, co chciałem mu przekazać. Może sobie to tylko wyobraziłem, może był w szoku, niewątpliwie jednak uśmiechnął się do mnie i spróbował pogłaskać bezwładnie zwisającą ręką. W tej chwili oczy zaszły mu mgłą i ponownie stracił przytomność. Poza rozciętym policzkiem i rozharatanym przeze mnie uchem nie był bardzo pokrwawiony. Przednią szybę wybiłem swoim ciałem, uniknął więc uderzenia w nią. Kierownica przytrzymywała go w miejscu, uderzył tylko głową w karoserię nad szybą. Wtedy to właśnie prawdopodobne musiał stracić przytomność. Sama kierownica, cofając się w tulei, także nie wyrządziła mu poważniejszej krzywdy. Następnego dnia „groziły” mu tylko siniaki na żebrach i brzuchu. Nie pachniał śmiercią.
Z oddali dobiegły mnie głosy ludzi, którzy powychodzili z domów, by sprawdzić, co się stało. Stwierdziłem, że czas na mnie. Nie miałem tu nic więcej do roboty.
Wyciągnąłem łeb i pocałowałem Rega w policzek. Drgnął, ale nie odzyskał świadomości.
Zeskoczyłem z maski i pobiegłem w noc.
Rozdział dwudziesty pierwszy
Tak więc, starcze, wysłuchałeś całej opowieści.
Wierzysz mi? A może myślisz, że ból doprowadza cię do szaleństwa?
Nadciąga świt, a z nią śmierć – dla ciebie. Gdy znalazłem cię zeszłego wieczoru na poboczu, zorientowałem się, że jest za późno, by ci pomóc. Rak żołądka prawie dokonał swojego dzieła.
Jak długo tułałeś się po drogach? Nikt nie troszczył się o ciebie ani ty nie troszczyłeś się o nikogo. Cóż życie ci zrobiło, że od niego uciekałeś? Teraz już prawie się skończyło; przeminęły twoje lata wędrówki.
Ciekaw jestem, czy zrozumiałeś wszystko, co ci opowiedziałem? Myślę, że bliskość śmierci ułatwia nam porozumiewanie się. Jesteś w stadium przejściowym, które umożliwia umierającym odbiór mnóstwa rzeczy, na które przedtem były zamknięte ich umysły. Czy wciąż myślisz, że czeka cię tylko ciemność? Czy też niebo lub piekło? Gdybyż to było takie proste.
Niewiele mam ci więcej do opowiedzenia. Skrywszy się w ciemnościach, czekałem, aż Reg zostanie wyciągnięty z samochodu i odzyska przytomność. Na własnych nogach przeszedł do karetki, która po niego przyjechała. Widziałem, jak rozglądał się, by mnie wypatrzyć w ciemnościach. Pomagający mu ludzie pewnie myśleli, że doznał szoku, gdy bez przerwy pytał, czy nie widzieli psa.
Wkrótce potem opuściłem te okolice, po złożeniu ostatniej wizyty na swoim grobie. Nie wiem dokładnie, dlaczego to zrobiłem; być może chciałem w specyficzny sposób złożyć sobie wyrazy uszanowania. Był to dla mnie koniec pewnego etapu. Niewykluczone, że koniec życia.
Na grobie leżały świeże kwiaty. Nie byłem zapomniany. Wspomnienia: ojca, męża, przyjaciela, zblakły z czasem, zawsze jednak zajmowały znaczącą pozycję w myślach moich bliskich.
Od tego czasu moje życie potoczyło się inaczej. Wspomnienia przeszłego życia nawiedzały mnie jeszcze co jakiś czas, zmieniły się jednak towarzyszące im emocje. Szybko stały się to uczucia psa, jak gdyby po zakończeniu poszukiwań psia natura wzięła górę nad ludzką duszą. Duszą, która stanowiła o moim człowieczeństwie. Czułem się wolny jak ptak. Wolny, by żyć jak pies. Biegłem prawie przez cały dzień i gdy w końcu zwaliłem się z nóg, z głowy wyparowały mi resztki dawnej jaźni. To wszystko zdarzyło się dwa lata temu, według twoich pojęć. Od czasu do czasu wracają do mnie dawne wspomnienia i nawyki. Przypominam sobie, że byłem człowiekiem. Ale tak się dzieje tylko w snach. Gdy znalazłem cię pod przydrożnym żywopłotem, umierającego i obawiającego się śmierci, te ukryte wspomnienia się obudziły. Związana z twym umieraniem aura wytrąciła z uśpienia dawne uczucia, którym towarzyszyły niezwykle wyraźne, niezwykle dojmujące wspomnienia. Być może pomogłeś mi, stary człowieku, bym nie zapomniał całkowicie o moich korzeniach, o moim pochodzeniu. Jak to określił borsuk? „Jesteś wyjątkiem”. Pewnie miał rację. Może prawdą jest wszystko, co mi powiedział. Może powinienem pamiętać. Może mam pomagać takim jak ty. Może…
Wiem jedynie, że coraz bardziej zapominałem, kim byłem, stając się tym, czym jestem.
I, ujmując rzecz ogólnie, cieszy mnie to, czym jestem. Widzę życie z innej perspektywy: z poziomu kolan. To zdumiewająca różnica. Przypomina zbliżanie się do celu z jakiegoś kierunku po to, by nagle stwierdzić, że podejście następuje z przeciwnej strony; to, co znajome, zmienia kształt, zaczyna wyglądać inaczej. Wciąż jest tym samym, znalazło się jednak w nowym kontekście. Rozumiesz, co mam na myśli?
Przemierzyłem cały kraj i pływałem w morzu. Nikt nie był później moim panem, od wielu jednak przyjmowałem pożywienie. Rozmawiałem, bawiłem się i wspólnie posilałem z przedstawicielami tak wielu gatunków, że głowa mnie boli, gdy próbuję je wszystkie zliczyć. Ze zdumieniem i śmiechem odkrywałem nerwice w świecie zwierzęcym: spotkałem świnię, której wydawało się, że jest koniem, byka, któremu grała na nerwach ryjówka z pastwiska, kaczątko, które uważało, że jest brzydkie (i tak było), kozła, któremu wydawało się, że jest Chrystusem, synogarlicę, która bała się latania (wszędzie chadzała piechotą), ropuchę, która rechotała sonety Szekspira (i niewiele poza tym), żmiję, która próbowała poruszać się w pozycji pionowej, lisa – wegetarianina, w końcu ciągle zacietrzewionego cietrzewia.
Читать дальше