Wyrzuciło mnie przez przednią szybę. Nagle skąpała mnie oślepiająca biel, ześliznąłem się po masce samochodu i spadłem w snop świateł reflektorów. Przez ułamek sekundy, trwającej wieki, miałem wrażenie, że pływam w świetlistym łonie. Później ogłuszył mnie ból i pogrążyłem się w ciemności.
Wtedy przypomniałem sobie wszystko i zrozumiałem, jak bardzo się myliłem.
Reg Newman był moim prawdziwym przyjacielem. Nawet po mojej śmierci.
Uświadomiłem sobie to z bólem, leżąc ogłuszony i pozbawiony tchu na pylistej dróżce – niewielkiej okolonej kamieniami odnodze, odchodzącej prostopadle od szosy, z której korzystali wyłącznie mieszkający przy niej ludzie. Mieliśmy szczęście, że nie wpadliśmy na drzewa porastające pobocze szosy. Samochód wjechał prosto w odnogę drogi i wyhamował raptownie, uderzywszy o wysokie pobocze.
Fragmenty złożyły się w całość, kawałki dopasowały do siebie, układanka odkryła swój sens. Zrozumiałem, dlaczego złe wspomnienia przetrwały po mojej śmierci, która jeszcze bardziej wypaczyła prawdę. Pojąłem, w jaki sposób głupstwa popełnione za życia mogą wypaczyć rozumienie spraw po śmierci, nie dając duszy spokoju. Leżąc w bezruchu poddałem się napływowi wspomnień, równocześnie odczuwając wstyd i ulgę. Zrozumiałem, że obraz wspólnika w moich wspomnieniach był niewyraźny dlatego, że łączyło się to z moją śmiercią, lecz część mnie pragnęła zapomnieć, kiedy i w jaki sposób zginąłem. Prawda była taka, że mogłem winić wyłącznie siebie.
Wielokrotnie kłóciliśmy się przez lata znajomości, ale na ogół któryś z nas ustępował, ponieważ szanował wiedzę drugiego w innych dziedzinach. Reg cenił moją znajomość tworzyw sztucznych, ja jego zmysł handlowy. Ostatnim razem było inaczej. Wówczas żaden z nas nie chciał ustąpić.
Stanęliśmy w obliczu konfliktu, jaki wcześniej czy później musiał się pojawić w miarę rozwoju naszej firmy: zachować dotychczasowy poziom czy rozwijać się dalej. Optowałem za utrzymaniem naszej pozycji w branży miękkich mas plastycznych oraz ulepszeniem i urozmaiceniem naszego asortymentu. Reg głosował za rozszerzeniem interesu. Chciał się zająć masami sztywnymi, interesowały go właściwości polipropylenu. Twierdził, że w końcu szkło przejdzie do historii, zostanie wyparte przez odporniejsze tworzywa sztuczne najpierw w opakowaniach, a następnie wszędzie, gdzie się go używało. Wydawało się, że polipropylen ma wszystkie właściwości potrzebne, by zastąpić szkło: przejrzystość, wytrzymałość, odporność na znaczną różnicę temperatur i zmienne warunki otoczenia.
W owym czasie korzystaliśmy przeważnie z polietylenu jako materiału na opakowania jednorazowe, na przykład na mrożonki czy nawozy ogrodnicze. Przestawienie się na masy sztywne oznaczałoby konieczność dużych inwestycji. Zgadzałem się ze wspólnikiem, że w przyszłości to one opanują rynek, ale twierdziłem, że nie jesteśmy jeszcze gotowi do ich stosowania. W fabryce potrzebne byłyby nowe wtryskarki, trzeba by również zainstalować nową aparaturę do zmiękczania i modelowania surowca. Oznaczałoby to konieczność modernizacji czy też całkowitego przeniesienia fabryki do nowych, większych obiektów. Do tego potrzebny byłby nowy personel niewykwalifikowany i fachowcy, a koszty transportu wzrosłyby niebotycznie z powodu o wiele większej objętości przewożonych materiałów. Wszystko to oznaczało konieczność wyłożenia kapitału inwestycyjnego w wysokości co najmniej kilku milionów funtów oraz dokooptowania nowych wspólników, może nawet fuzji z innymi firmami. Twierdziłem, że interes jak na razie świetnie prosperuje, a przecieranie nowych szlaków lepiej zostawić innym firmom. Poza tym podejmowanie takiego ryzyka wkrótce po kryzysie naftowym w 1973 roku byłoby idiotyzmem. Gdyby się powtórzył lub wynikłyby jakieś poważniejsze kłopoty z uruchomieniem wydobycia ropy z dna Morza Północnego, mnóstwo firm znalazłoby się na mieliźnie. Pora skłaniała raczej do utrzymywania stałego tempa wzrostu, stabilizacji na przyzwoitym poziomie ekonomicznym i wyczekiwania na lepszą koniunkturę. Reg jednak nie chciał się na to zgodzić.
Sugerował, że moje zachowanie wynika z oporów przed wprowadzeniem wspólników do stworzonego przez nas interesu. Oskarżał mnie, że nie potrafię dostrzec niczego poza produktami, jakie obecnie wytwarzaliśmy, że nie myślę o przyszłości. Zarzucał mi upór i brak wyobraźni. Obruszałem się na niego i obwiniałem go o chciwość.
Naturalnie, obydwaj przesadzaliśmy. Wiedzieliśmy, że podczas kłótni, w gniewie często się przejaskrawia.
Sprawa stanęła na ostrzu noża, gdy Reg potajemnie rozpoczął rozmowy z firmą specjalizującą się w twardych masach plastycznych. „Próbowałem ich tylko wybadać”, tłumaczył się, gdy powiedziałem mu, że się o tym dowiedziałem (w. czasie nieobecności Rega odebrałem telefon od dyrektora tamtej firmy, który nie wiedział o naszej różnicy zdań), nie dałem się jednak udobruchać. Odnosiłem się podejrzliwie do „praktyk”, jakie stosował w interesach, choć żywiłem szczery podziw dla jego zręczności. Sprawy zaczynały biec zbyt szybko dla mnie. Stwierdziłem, że moja wiedza fachowa nie znaczy nic wobec jego polityki ekonomicznej. Przepełniał mnie gniew wypływający z obawy.
Reg miał tego dość, przecież kierował się jak najlepiej pojętym dobrem firmy. Negocjował z innymi zakładami, ponieważ obawiał się, że jeśli nie rozszerzymy działalności, w końcu połkną nas większe firmy. Nie przejmował się, że stracilibyśmy sporo ze swej niezależności. W interesach nie można być biernym, stać w miejscu. Jedynie możliwy jest postęp lub… regres. Byłem dla niego zawadą, dopuszczającym do tego, by firma pogrążała się w stagnacji.
W końcu cisnął we mnie telefonem i wybiegł z biura.
Telefon uderzył mnie w ramię. Osunąłem się na fotel, zaskoczony nie tyle bólem, ile niespotykanym zachowaniem Rega. Po kilku sekundach wezbrał we mnie gniew i pobiegłem za nim.
Ledwie zdążyłem zauważyć, że jego samochód wyjeżdża na drogę dojazdową. Wygrzebałem pospiesznie kluczyki z kieszeni, otworzyłem drzwiczki własnego samochodu i wskoczyłem do środka. Docisnąłem z wściekłością pedał gazu do deski i ruszyłem w pościg za Regiem.
Tylne światła Rega tworzyły daleko przede mną dwa czerwone punkciki. Po chwili zaczęły się powiększać. Przemknęliśmy przez Edenbridge, później przez prosty odcinek szosy i w końcu przez łagodny zakręt. Znaleźliśmy się w pozbawionej świateł wiejskiej okolicy. Reflektorami dałem Regowi znak, by się zatrzymał. Chciałem się do niego wtedy dobrać. Reg zjechał w wiejską drogę prowadzącą do Southborough, gdzie mieszkał. Zwolniłem tylko na tyle, by zmieścić się w zakręcie.
Nacisnąłem hamulce, gdy zobaczyłem, że Reg zatrzymał się i wysiadł z samochodu. Mój wóz zakołysał się i stanął. Reg ruszył w moją stronę. Gdy zrównał się ze mną, wyciągnął przed siebie ręce i zaczął mówić: „Słuchaj, zachowujemy się jak szcze…” Zignorowałem jednak wyciągniętą do mnie w geście zgody rękę oraz słowa mające przywrócić mi rozsądek.
Otworzyłem drzwi wozu, odtrąciłem jego rękę i… trzasnąłem go w szczękę. Natychmiast po tym wskoczyłem do samochodu, wrzuciłem wsteczny bieg i wjechałem z powrotem na główną drogę. Widziałem jeszcze, że Reg podnosi się z ziemi. Twarz zalewało mu światło moich reflektorów.
Poruszał ustami – zorientowałem się, że wypowiada moje imię – a na twarzy pojawił mu się wyraz zgrozy.
Gdy wjechałem z powrotem na główną drogę, oślepiło mnie białe światło. Poczułem, że samochód staje dęba i przez przenikliwy ból usłyszałem czyjś krzyk. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to mój krzyk. Potem ból, światło, krzyk stały się nie do zniesienia. Umarłem.
Читать дальше