– Znaleziono pana na ulicy przed domem – wyjaśnił łagodnym głosem Kulek. – Leżał pan na wpół przytomny obok samochodu. Mieszkańcy zawiadomili policję, a kiedy przyjechała, nie mógł pan mówić, wpatrywał się pan tylko w Beechwood. Tyle udało mi się znaleźć w oficjalnych raportach policyjnych. Na początku myśleli, że w jakiś sposób jest pan w to zamieszany, ale później sprawdzili, że pańskie wyjaśnienia są zgodne z zeznaniami pośrednika odpowiedzialnego za sprzedaż tej nieruchomości. Czy już absolutnie nic więcej nie może pan sobie przypomnieć z tego, co jeszcze wydarzyło się w tym domu?
– Wydostałem się, to wszystko, co wiem. – Bishop przycisnął palcami oczy, jakby chciał w ten sposób wywołać pamięć tych chwil.
– Przez ostatnich kilka miesięcy próbowałem przypomnieć to sobie, ale bezskutecznie; widzę tylko te groteskowe ciała, nic więcej. Nie pamiętam momentu opuszczenia domu.
Odetchnął głęboko, na twarz powróciły mu rumieńce. Kulek wyglądał na rozczarowanego.
– Teraz może mi pan powie, dlaczego to wszystko tak bardzo pana zajmuje? – spytał Bishop. – Poza tym, że Pryszlak był zamieszany w tę sprawę, nie rozumiem, co jeszcze może pana w niej interesować.
– Nie jestem pewien, czy potrafię to sprecyzować. – Kulek wstał z fotela i ku zdziwieniu Bishopa podszedł do okna i spojrzał na dół, jak gdyby mógł zobaczyć ulicę. Odwrócił głowę w kierunku Bishopa, śledzącego jego ruchy, i uśmiechnął się. – Przykro mi, moje zachowanie może wydawać się panu dziwne u ślepca. Ale światło wpadające przez okno – to wszystko, co mogę zobaczyć. I obawiam się, że przyciąga mnie niczym płomień ćmę.
– Ojcze, jesteśmy panu winni jakieś wyjaśnienie – podsunęła dziewczyna.
– Tak, oczywiście. Ale co ja mogę powiedzieć naszemu przyjacielowi? Czy zrozumie moje obawy, czy może je wyśmieje?
– Proszę dać mi szansę zrozumienia pańskich poglądów – powiedział stanowczo Bishop.
– Dobrze. – Szczupła sylwetka Kuleka znalazła się na wprost Bishopa. – Wspomniałem już, że Pryszlak chciał, abym wstąpił do ich organizacji, ale nie odpowiadał mi kierunek prowadzonych przez niego badań. Próbowałem nawet odwieść jego i Kirkhope’a od kontynuowania tych podejrzanych poszukiwań. Znali mój pogląd na kwestię związków psychicznych między człowiekiem i zbiorową podświadomością, a mimo to myśleli, że w tym szczególnym przypadku zostanę ich sojusznikiem.
– Ale czego oni szukali? W co wierzyli?
– W zło, panie Bishop. Wierzyli w zło jako siłę samą w sobie, siłę pochodzącą od człowieka.
Policjanci zaczęli się zastanawiać, dlaczego obaj jednocześnie odczuwają takie napięcie. Nocna zmiana powinna być przecież łatwą robotą – nudną, ale łatwą. Tej nocy mieli przede wszystkim patrolować tę ulicę i zgłaszać wszystko, co wydawało się podejrzane – po prostu od czasu do czasu przejechać policyjnym wozem tam i z powrotem, tak aby mieszkańcy zauważyli ich obecność. Minęły dwie godziny, dwie godziny nudy. A mimo to napięcie rosło z każdą minutą.
– Pieprzona zabawa – powiedział w końcu tęższy policjant.
Kolega popatrzył na niego.
– Niby co? – spytał. – Sterczeć tu całą noc, po to tylko, żeby ci cholerni ludzie byli zadowoleni!
– Na mój rozum, to oni się trochę boją, Les.
– Boją? Morderstwo, zabójstwo, pożar tego cholernego domu – wszystko w ciągu jednej nocy! Upłynie ze sto lat, zanim znowu coś się tu wydarzy, stary. Przez jedną noc mieli już wszystko, co jeszcze może się stać?
– Myślę, że niepotrzebnie masz do nich pretensję. To przecież nie Coronation Street, nie?
Les z odrazą spojrzał przez okno samochodu.
– Masz rację, cholera, to nie Coronation Street.
– Zaraz znowu pojedziemy tą ulicą. Ale przedtem zakurzymy.
Zapalili papierosy, osłaniając dłońmi płomyk zapałki.
Les opuścił nieco szybę, by wyrzucić zapałkę, i pozostawił szparkę, przez którą mógł uciekać dym.
– No dobrze, Bob. Więc z czego to się bierze? Zaciągnął się głęboko dymem.
– Tak bywa. Normalna ulica, normalni ludzie, przynajmniej na zewnątrz. Czasami coś się dzieje. Czasami coś pieprznie.
– Taak, cholera, pieprznęło w zeszłym roku, pamiętasz? Trzydzieści siedem osób rozwaliło się nawzajem. Nie, stary, musi być coś nie w porządku z tą ulicą.
Bob uśmiechnął się w ciemności.
– Co, też wierzysz w duchy? Daj spokój, Les.
– Możesz się śmiać – powiedział z oburzeniem Les – ale coś tu się jednak nie zgadza. Widziałeś tego wariata, który rozwalił tamtych dwóch szczeniaków i ich starego? On jest całkiem stuknięty. Obejrzałem go sobie w celi. Siedział jak jakiś pieprzony zombi. Nic nie robił, dopóki mu ktoś nie kazał. Wiesz, to jest stary pedał.
– Coś ty?
– No, jest notowany. Robił to wiele razy.
– Jak wobec tego skombinował broń? Nie ma mowy, żeby dostał pozwolenie, skąd więc ją wytrzasnął?
– To nie była jego strzelba, nie? Należała do tego starego, ojca tych cholernych dzieciaków. Na tym polega cały wic. Ten pomyleniec – Burton – włamał się do domu i znalazł broń. Pewnie wiedział, że ją tam mają. Znalazł mnóstwo nabojów i nawet przeładował magazynek, żeby rozwalić starego, kiedy już załatwił chłopaków. Potem, jak powiedział sierżant, sam chciał się zastrzelić. Ale ta pieprzona lufa była za długa. Nie mógłby nawet zrobić sobie nią przedziałka. Cholernie śmieszne: usiłował rozwalić sobie głowę, a nie mógł nawet dosięgnąć do czoła.
– Tak, cholernie zabawne.
Bob czasami zastanawiał się, czy jego kolega nie czułby się lepiej jako przestępca.
Przez chwilę milczeli, znów zaczęło narastać uczucie niepokoju.
– Dobra – powiedział nagle Bob, nachylając się, żeby włączyć silnik – przejedziemy się.
– Poczekaj chwilę.
Les podniósł rękę i uważnie spojrzał przez szybę samochodu.
– Co się dzieje? – Bob starał się zobaczyć to, na co patrzył jego kolega.
– Tam – wskazał tęższy policjant i Bob zmarszczył brwi z irytacji.
– Gdzie? Les… pokazujesz na tę całą cholerną ulicę.
– Nie, nic nie ma. Myślałem, że coś rusza się na chodniku, ale to tylko latarnie tak migocą.
– Chyba tak… nikogo nie widzę, o tej porze wszyscy powinni być już w łóżkach. Chodź, dla pewności przyjrzymy się temu bliżej.
Samochód policyjny wolno odjechał od krawężnika i cicho sunął ulicą. Bob mignął światłami.
– Niech wszyscy wiedzą, że tu jesteśmy – powiedział. – Będą lepiej spali.
Trzy razy przejechali ulicą tam i z powrotem, zanim Les znowu coś zauważył.
– Tam, Bob. Tam się coś rusza – wskazał ręką. Bob zahamował łagodnie.
– Ale to dom, w którym wczoraj w nocy się paliło – powiedział.
– Co z tego? Czy nie mógł tam ktoś wejść? Idę sprawdzić.
Tęgi policjant gramolił się z samochodu, podczas gdy jego kolega nadawał krótką wiadomość na posterunek. Sięgnął jeszcze do środka i szybkim ruchem wyjął latarkę ze skrytki.
– Cholernie tam ciemno – mruknął.
Furtka była otwarta, ale Les kopnął ją; czasami lubił w ten sposób ostrzec kogoś, kto mógł czaić się w mroku, i dać mu szansę ucieczki – spotkania z przestępcami nie należały do największych przyjemności w jego życiu. Zatrzymał się na chwilę, czekając aż Bob go dogoni, i skierował na dom silny snop światła. Mimo że front domu, oprócz wypalonych, ziejących pustką okien, nie był zniszczony, budynek sprawiał wrażenie nie nadającej się do zamieszkania ruiny. Wiedział, że najbardziej ucierpiał tył, gdyż pożar zaczął się w kuchni. Skierował światło latarki na drzwi sąsiedniego domu. Pomyślał, że jego mieszkańcy mieli cholerne szczęście. Mogli także pójść z dymem.
Читать дальше